Dawno nie czekałem tak na mecze Arsenalu (okiem kibica)

Miniony weekend uświadomił mi, że dawno nie czekałem na mecze Arsenalu tak, jak teraz. W czasach, kiedy oglądanie mojego ulubionego zespołu w akcji stało się w pewnym momencie smutnym obowiązkiem, czymś, na co nie czekam z niecierpliwością, a przed wieloma meczami obawiam się, że Arsenal znów popsuje mi humor ostatni okres był naprawdę wyjątkowy.

REKLAMA

Rywale do ogrania

Ostatni raz, kiedy dzieliłem się z Wami swoimi przemyśleniami na temat Arsenalu z perspektywy kibica tego klubu była wrześniowa przerwa reprezentacyjna. Sądzę, że wszyscy dobrze pamiętają ówczesną sytuację w tabeli. 3 mecze, 0 punktów, bilans bramkowy 0:9 i oczywiście ostatnie miejsce w tabeli. 0:2 z Brentford, 0:2 z Chelsea i 0:5 z Manchesterem City (moim zdaniem jeden z najbardziej upokarzających meczów w ostatnich sezonach). Nawet dzisiaj obudzony w środku nocy przytoczyłbym te statystyki w kilkanaście sekund. Ale jeszcze gorsza od wyników była wówczas nasza gra. 

Oczywiście nie zakładałem, że taka passa będzie trwać wiecznie. Co więcej, czekałem nawet na mecz z Norwich po przerwie reprezentacyjnej. Bo wreszcie mieliśmy zagrać w optymalnym składzie. No i to była idealna okazja na przełamanie. Od tego czasu jesteśmy najlepiej punktującą drużyną w lidze. Jasne, trochę pomógł też kalendarz, bo z nikim wybitnym się w tym czasie nie mierzyliśmy. Było Norwich, Burnley i Watford, czyli rywale, których trzeba ogrywać. Była Aston Villa, która jest w słabiej formie i na nich też inny scenariusz niż 3 punkty nie wchodził w grę. Tottenham od początku sezonu gra jak typowy średniak. Leicester obecnie też gra poniżej swoich możliwości. W tej serii za najtrudniejszych przeciwników uważam Brighton i Crystal Palace. I to jedynie na nich zgubiliśmy punkty. 

Jak więc widzicie, analizując sobie mecz po meczu wcale nic takiego wybitnego nie zrobiliśmy. Rywali, z których mierzyliśmy się możemy podzielić na tych, których trzeba było ograć (Norwich, Burnley, Aston Villa, Watford) i na tych, po rywalizacji z którymi oczekujemy zwycięstwa, ale remis też nie będzie zły (Tottenham, Brighton, Palace, Leicester). Jako, że dwa z tych meczów wygraliśmy, a dwa zremisowaliśmy to wychodzi akurat punktowanie na skalę oczekiwań (oczywiście taką, jaką mogliśmy zakładać przed sezonem, a nie po pierwszych trzech kolejkach).

Solidna defensywa

Jednak wiemy, jak to bywa w przypadku takich meczów. Każdy jest, jak skórka od banana i można łatwo się poślizgnąć. Wiemy, jak Arsenal przez ostatnie lata radzi sobie, kiedy konkurencja się potyka i akurat jest okazja to wykorzystać. Tym razem żadnych potknięć nie było. 5 czystych kont i tylko 4 stracone gole w 8 meczach. Wymieniając przyczyny tak szybkiego skoku w górę tabeli pierwsze spojrzenie skierowałbym właśnie w stronę defensywy. 

Aaron Ramsdale jest fenomenalny i dziś wie to już każdy (tak, ja też byłem zagorzałym przeciwnikiem tego transferu). Wybronił nam mecz z Leicester, uratował punkty z Brighton tą interwencją, gdzie jeden z rywali już czekał, aby dołożyć nogę do pustej bramki. A do tego jest bardzo dobry w inicjowaniu akcji dalekim podaniem. White i Gabriel tworzą świetny duet stoperów, obaj rzadko dają się ogrywać i są bardzo pewni w swoich interwencjach. Nie popełniają błędów. Nareszcie mamy parę środkowych obrońców z prawdziwego zdarzenia. Tomiyasu bardzo szybko się zaadoptował w nowym zespole i oprócz jednego słabszego meczu z Brighton cały czas trzyma poziom. Oczarowany jestem też Nuno Tavaresem. Miał być tylko back-upem dla Tierneya, opcją przyszłościową, a wszedł do składu w obliczu kontuzji Szkota i Arteta przed meczem z Liverpoolem będzie miał spory ból głowy, którego wybrać do pierwszej jedenastki. 

Trzy z pięciu nazwisk linii obrony (licząc z bramkarzem) to nowe twarze. Fajnie, że to tak szybko “kliknęło”, bo jednak zwykle na zrozumienie się i wypracowanie pewnych automatyzmów między sobą potrzeba trochę czasu. Oczywiście, być może to wrażenie jest lekko mylne z powodu wspomnianego terminarza i faktu, że powinniśmy przez ten czas stracić jednak trochę więcej bramek niż cztery. Model xGC (oczekiwane gole stracone) wycenia okazję naszych rywali na równe 8 goli, czyli dwukrotnie więcej, co mniej-więcej odzwierciedla moje odczucia odnośnie do gry defensywnej.

Stałe fragmenty gry

Słowo uznania należy się także naszemu specjalisty od stałych fragmentów gry, Nicolasowi Joverowi. Poprzedni sezon Premier League zakończyliśmy z sześcioma bramkami po SFG, nie licząc rzutów karnych. W tym już wyrównaliśmy ten wynik (choć będąc uczciwym trzeba odliczyć też gola Odegaarda po strzale bezpośrednio z rzutu wolnego przeciwko Burnley). W minionych rozgrywkach żałowałem, że nie mamy takiej umiejętności, aby strzelać gole po rożnych, ale nie sądziłem, że zmiana trenera od SFG coś zmieni. Dlaczego? Bo po prostu w Arsenalu nie ma kto strzelać po stałych fragmentach gry. Jedynym dobrze grającym głową zawodnikiem był i nadal jest Gabriel. A to trochę za mało, aby regularnie ładować bramy po dośrodkowaniach ze stojącej piłki. A jednak Jover potrafi tak przygotować stałe fragmenty gry, aby była to mocna strona zespołu. Z Aston Villą do siatki trafił Partey, a w Carabao Cup Chambers. A więc nie tylko Gabriel.

r/Gunners - Arsenals improvement in set-pieces after the appointment of Nicolas Jover
Grafika: skysports.com

Paradoksalnie sprawia to, że dość mało goli strzelamy z gry. W tym sezonie tylko 7. To naprawdę słaby wynik i w ostatniej tercji boiska Arteta ma jeszcze nad czym pracować. Nie podoba mi się również, że w wielu meczach po objęciu prowadzenia cofaliśmy się zbyt głęboko. Najbardziej było to widoczne z Tottenhamem, ale z Leicester, Crystal Palace, czy w drugiej połowie z Aston Villą również zbyt łatwo oddawaliśmy inicjatywę.

Narodziny kolektywu

Dziś oczywiście łatwo chwalić Arsenal. Robią to nawet ludzie, którzy wcześniej wyśmiewali nasze okienko transferowe i szykowali trumnę dla całego klubu po pierwszych trzech kolejkach. W futbolu szybko wszystko się zmienia i nie wykluczam, że za chwilę znów wpadniemy w dołek. W końcu tak naprawdę jeszcze nic osiągnęliśmy. Wygraliśmy kilka meczów, co nie jest niczym nadzwyczajnym. 

REKLAMA

Ciężko jednak nie zauważyć, że na naszych oczach powstaje zespół. Prawdziwy kolektyw. Zawodnicy w każdym meczu dają z siebie 100%, są ze sobą zżyci i widać, że w szatni panuje świetna atmosfera. Mamy zawodników, którzy naprawdę chcą grać w tym klubie i są gotowi do poświęceń. Kiedy patrzysz, jak razem celebrują zdobytą bramkę, czy nawet napędzają się wzajemnie udanymi interwencjami to serce się raduje. Odkąd sięgam pamięcią to w klubie nie było tylu piłkarzy, z którymi chcesz się identyfikować. I, co ważne, to zespół z ogromnymi perspektywami na przyszłość. Ponad połowa podstawowej jedenastki swój prime time ma jeszcze przed sobą. 

Mikel Arteta potrzebował masę czasu, aby wyprowadzić zespół na prostą. Przez półtora roku tak naprawdę staliśmy w miejscu, może nawet zaliczyliśmy delikatny regress. Trwało to zdecydowanie za długo, ale Mikel przeprowadził czystki, zrobił transfery pod własną koncepcję i… maszyna ruszyła. No dobra, może to jeszcze za wcześnie na takie określenia, ale z ręką na sercu przyznaję, że widzę progress względem poprzedniego sezonu.

Postęp Arsenalu w budowaniu akcji

Weźmy na tapet chociażby wyprowadzenie piłki od własnej bramki. Element, na który Arteta kładzie bardzo duży nacisk, ale który w poprzednim sezonie nie działał, jak należy. Transfery były przeprowadzane również z myślą o poprawie rozgrywania piłki. Pisałem już o tym w lecie i – nieskromnie mówiąc – miałem rację. Ostatnio na Twitterze trafiłem na wątek ukazujący właśnie Arsenal w fazie budowania akcji w tym sezonie (poniżej link, więc jak ktoś ma czas to polecam obejrzeć). Nie było to kilka pojedynczych akcji na przestrzeni długiego okresu czasowego, jak to często bywa w różnego rodzaju kompilacjach, ale po kilka przykładów z każdego meczu począwszy od Norwich w 4. kolejce. Na takiej podstawie jakieś wnioski już można wyciągać. 

Widać, że nowe nabytki mają spory udział przy transportowaniu piłki w fazę ataku. Ramsdale potrafi jednym długim podaniem uruchomić akcję, White szuka zarówno podań mijających linię pomocy rywala, jak i odważnych wprowadzeń piłki, kiedy tylko pojawi się miejsce. Tomiyasu także oferuje znacznie więcej progresji w grze niż robił to Bellerin. Arsenal przeprowadził naprawdę mądre transfery. Nie chciał sprowadzać zawodników na pokaz, o dużej renomie, żeby zaspokoić wymagania kibiców, a starannie selekcjonował rynek i wybrał takich, którzy pasują do filozofii gry trenera i mają pole do rozwoju.

Czy to już ten moment?

Już wiele razy w ostatnich latach czułem, że nadchodzi ten moment, kiedy wróci stary dobry Arsenal. Arsenal, który zajmował czwarte miejsce w lidze i odpadał w 1/8 LM. Wówczas był negatywnie przewidywalny. Dziś po takim sezonie odtrąbiono by sukces. Oczywiście nie liczę w tym sezonie na TOP 4. To nadal dość odległa perspektywa. Jednak mam wrażenie, że po raz pierwszy od dawna budujemy projekt, który może przetrwać. Nie zakończy się on kolejną pokraczną rewolucją, w której w ostatnich dniach okienka transferowego będziemy wypychać z klubu kogo się tylko da. Budujemy zespół na zdrowych zasadach, gdzie dołożenie każdego kolejnego elementu do układanki jest starannie przemyślane. 

Choć sportowo Arteta zmarnował ostatnie półtora roku to już mu jestem wdzięczny za przebudowę tego zespołu. Nawet, jeśli Hiszpan finalnie nie będzie w stanie przywrócić klub na należne mu miejsce (a wierzę, że będzie w stanie) to nie pozostawi za sobą spalonej ziemi. Wręcz przeciwnie. Z takim asortymentem zdolnej młodzieży następny trener będzie miał w czym rzeźbić.

Po więcej Arsenalowego contentu zapraszam na mojego Twittera i Facebooka

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,621FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ