Chelsea wreszcie gra na miarę potencjału kadrowego

Od debiutu Thomasa Tuchela na Stamford Bridge minęło 46 dni, a zespół dziś wygląda na zupełnie odmieniony. Niemiecki szkoleniowiec pomału wdraża poprawki oraz wprowadza innowacje i krok po kroku buduje zespół. Zaczął od scementowania defensywy i chyba sam nie spodziewał się, jakie tego będą efekty: 13 meczów, 11 czystych kont i tylko 2 stracone gole. O ile w pierwszych meczach, w których Chelsea mierzyła się ze słabszymi przeciwnikami można było przymknąć na to oko, tak po zagraniu na zero z tyłu przeciwko Manchesterowi United, Liverpoolowi i dwukrotnie Atletico nie mamy wątpliwości – ten zespół zmierza w odpowiednim kierunku.

REKLAMA

Styl gry Chelsea

Tak niewielka liczba straconych bramek w dużej mierze wynika ze stylu gry The Blues. Thomas Tuchel chce, aby jego podopieczni długo utrzymywali się przy piłce w myśl zasady, że jeśli posiadasz futbolówkę to rywal nie ma szans na strzelenie bramki. Frank Lampard preferował podobny sposób gry, jednak drużyna za jego kadencji była zdecydowanie gorzej zorganizowana po stracie piłki. To, co było największą bolączką drużyny Anglika stało się największą zaletą zespołu Niemca. Obrona zaczyna się już w momencie straty piłki od napastników. Znakomitym przykładem, jaki etos pracy wpoił swoim piłkarzom Tuchel jest pierwsza bramka Chelsea we wczorajszym spotkaniu z Atletico. W sytuacji, gdzie wiele piłkarzy po prostu pozwoliłoby rywalowi przygotować dośrodkowanie Werner doskoczył do Trippiera i wślizgiem zmienił tor lotu dośrodkowywanej piłki. Futbolówka została wybita przez Kante i spadła pod nogi Havertza, a Timo momentalnie na gazie ruszył za linię obrony, otrzymał podanie i wyłożył Ziyechowi piłkę na tacy.

Podstawową zmianą, jaką zrobił Tuchel jest przejście na system z trzema środkowymi obrońcami i wahadłowymi. Początkowo mogło wydawać się to dość dziwną decyzją. W kadrze Chelsea aż roi się od potencjału w ataku, a nowy trener wprowadza ustawienie, gdzie są tylko 3 miejsca dla zawodników stricte ofensywnych? No trochę dziwne. Z perspektywy czasu oczywiście wiemy, że Niemiec miał rację. Nie starał się upychać w składzie, jak największej liczby gwiazd tylko postawił na tych piłkarzy, którzy będą wypełniali jego zadania. Jedynym eksperymentem, który stwarza miejsce dla jednego ofensywnego zawodnika więcej jest regularne wystawianie na wahadle Hudsona-Odoia, a po ostatnim ligowym meczu z Leeds docelowo może grać tam też Christian Pulisic.

Dokładanie kolejnych puzzli

Thomas Tuchel tuż po przyjściu położył solidne fundamenty w postaci defensywy, a teraz próbuje dokładać kolejne puzzle upiększając ofensywę. Łyżką dziegciu w beczce miodu jest liczba strzelanych goli przez The Blues. Dość powiedzieć, że w żadnym z 13 meczów za sterami Niemca Chelsea nie strzeliła tyle goli, co w ostatnim meczu Franka Lamparda. Niemniej jednak, z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej, a zespół ma coraz więcej argumentów w ofensywie. Dowód? Choćby statystyka strzałów celnych. Od 6 meczów Chelsea nie zeszła poniżej 5 uderzeń w światło bramki, a mierzyła się w tym czasie dwukrotnie z Atleti, Liverpoolem i Man United. Wcześniej mniej strzałów celnych zaliczyli przeciwko Sheffield, Southampton i w pucharowym starciu z Barnsley.

Timo Werner może nie odblokował się na dobre, jeśli chodzi o skuteczność, ale jego wkład w grę ofensywną zespołu jest naprawdę spory. Były zawodnik RB Lipsk świetnie czuje przestrzeń i regularnie wbiega w wolne korytarze za plecy linii obrony rywala. Po ostatnich meczach śmiało możemy także powiedzieć, że Tuchel odblokował Kaia Havertza. Dotychczas jednym z największych problemów w taktyce Tuchela było zaangażowane napastnika w grę. Nieważne, czy na tej pozycji występował Abraham, czy Giroud to większość meczu byli oni niewidoczni. A niemiecki szkoleniowiec od „9-tki” oczekuje więcej niż tylko zdobywania bramek, dlatego wpadł na pomysł, aby ustawić tam Havertza, tyle, że jako fałszywego napastnika. Gra jest wówczas o wiele bardziej płynna oraz szybsza, co przede wszystkim mogliśmy zauważyć wczoraj przy kontratakach.

Tuchel zaczął od odrestaurowania Azpilicuety i Rudigera, potem odkurzył Marcosa Alonso, wyciągnął to, co najlepsze z Kovacicia i Jorginho, a teraz pomału odblokowuje Havertza i Wernera oraz przywraca do składu Kurta Zoumę. W boksie stoi jeszcze między innymi Pulisic, Abraham, czy młody Billy Gilmour. Oczywiście Tuchel nie sprawi, że każdy będzie usatysfakcjonowany liczbą minut, bo z uwagi na szerokość kadry to niemożliwe, ale mam wrażenie, że Niemiec chce sprawić, aby każdy zawodnik czuł się ważny i był opcją w zależności od planu na dany mecz.

Wyniki adekwatne do potencjału kadry

Nieśmiało widziałem już pierwsze głosy, że Chelsea może powalczyć o wygraną w Lidze Mistrzów. I, choć moim zdaniem do Manchesteru City i Bayernu – dwóch głównych kandydatów – to jednak przy nieprzewidywalności najpopularniejszych rozgrywek w Europie, gdzie często decyduje dyspozycja dnia i szczęście nie jest to wcale teza z kosmosu.

Można powiedzieć, że Chelsea wreszcie gra na miarę swojego potencjału. Że takiej Chelsea spodziewaliśmy się po letnich wzmocnieniach. Może niekoniecznie, jeśli chodzi o styl gry, ale ogólną siłę zespołu już tak. A patrząc na to, w jakim tempie ten zespół się rozwija i biorąc pod uwagę fakt, że robi to grając niemal cały czas systemem weekend-środek tygodnia-weekend-środek tygodnia możemy spodziewać się, że w przyszłym sezonie, kiedy Tuchel przepracuje z zespołem cały okres przygotowawczy Chelsea ruszy do walki o najwyższe cele. Czemu jeszcze nie w obecnej kampanii? Uważam, że na tą chwilę ofensywa nie jest jeszcze na to gotowa. Ale – spokojnie – przyszłość Chelsea, przynajmniej ta najbliższa, jest w rękach dobrego fachowca.

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,608FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ