W ostatnim meczu hiszpańskiej LaLiga w 2023 roku Atletico Madryt na własnym stadionie podejmowało zespół Sevilli. Los Colchoneros w środku tygodnia zaznali nie małej wpadki, tylko remisując z Getafe na Metropolitano, pomimo że w pewnym momencie mieli aż dwie bramki przewagi. Dla Los Nervionenses był to natomiast dopiero drugi mecz pod wodzą nowego trenera – Quique Sancheza Floresa. Co więcej, dla Floresa był to emocjonalny powrót – w latach 2009-2011 prowadził on zespół Atletico.
Mało piłki w piłce
Nie ma co owijać w bawełnę – nie było to najbardziej porywające widowisko. Zespół z Sewilli był nastawiony na defensywę i przeszkadzanie rywalom w graniu w piłkę. Atletico, mimo że momentami wykazywało oznaki chęci do gry, tak nie miało na nią za bardzo pomysłu. Początek był dość senny, a z czasem zamiast emocji pod jedną lub drugą bramką, otrzymaliśmy coraz więcej walki fizycznej i fauli. Nie dało się ukryć, że celem drużyny Floresa było tylko to, aby tego meczu nie przegrać. Zawodnicy chcieli „zabijać” grę, co na nieszczęście widzów się udawało. Po pierwszej połowie to na pewno nie był piłkarski prezent pod choinką dla kibiców.
Huśtawka emocji
Sytuacja diametralnie zmieniła się już na samym początku drugiej części meczu. Diego Simeone zdecydował się na dwie zmiany – z boika zeszli Rodrigo Riquelme i Nahuel Molina, a pojawili się na nim Angel Correa i Marcos Llorente. I to właśnie ten drugi był autorem gola dającego prowadzenie Atletico Madryt. Rojiblancos zaczęli z dużą energią i mimo że trochę na raty, to dopięli swego umieszczając piłkę w bramce Marko Dmitrovicia. Sevilla myśląc o wywiezieniu chociaż punktu z Madrytu nie mogła już tylko się bronić. Atletico za to mogło z większą swobodą rozgrywać piłkę, próbując wyżej wyciągać obronę rywali.
Wydawało się, że Atletico ma wszystko pod kontrolą. Sytuacja zaczęła się komplikować w 70. minucie. Po weryfikacji VAR Caglar Soyuncu zobaczył czerwoną kartkę po niemalże identycznym wejściu jak Nacho w ostatnim spotkaniu Realu Madryt z Deportivo Alaves. Dla Turka było to tym boleśniejsze, bo pojawił się na boisku zaledwie 2 minuty przed swoim faulem skutkującym wykluczeniem z dalszej gry. Była to podobna sytuacja do tej z wtorkowego meczu z Getafe. Wtedy Atletico grało w osłabieniu od 38 minuty pierwszej połowy.
Nerwowa końcówka
Sevilla przeprowadziła zmiany, grała już na dwóch napastników, ale to nadal było za mało żeby poważniej zagrozić bramce Jana Oblaka. Los Nervionenses nie mieli pomysłu na swoją grę ofensywną, co jednak nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę ich poczynania od początku tego sezonu. Nowy trener miał za mało czasu, aby wprowadzić realne zmiany w grze. Atletico skupiło się w końcówce na obronie, nie chcąc przeżywać znowu tego samego, co w meczu z Getafe. Tym razem defensywa drużyny Simeone była szczelniejsza i ustrzegała się błędów. Udało się dowieźć zwycięstwo, co jest najważniejsze, ale sam styl z pewnością nie może cieszyć.