Młodzieżowe Mistrzostwa Europy do lat 21 mogły być przełomowe dla karier wielu zawodników naszej reprezentacji. Niestety, kadra u-21 poszła tradycyjną drogą turniejową, czyli mecz otwarcia i mecz o wszystko. Pozostał więc tylko mecz o honor.
Na otwarcie słowackiego turnieju Polacy ponieśli porażkę z Gruzją (1:2). Wynik w teoretycznie najłatwiejszym meczu z trzech, które nas czekały w fazie grupowej, powodował, że trzeba było grać o wszystko z piekielnie mocnymi Portugalczykami. Trener Adam Majewski do boju z piłkarzami rodem z Półwyspu Iberyjskiego posłał praktycznie taką samą jedenastkę, jak w poprzednim meczu – jedyną zmianą był Mateusz Łęgowski, który zastąpił Antoniego Kozubala.
Większość ekspetów przewidywała, że Polska schowa się za podwójną gardą i będzie cierpliwie czekała na to, co pokażą Portugalczycy. Początek mógł jednak wprawić te osoby w zaskoczenie, bo to właśnie nasi zawodnicy zaczęli od ofensywnego podejścia. Składne akcje przeprowadzane przez środek pola i sytuacja z 6. minuty, kiedy to Filip Szymczak minimalnie nie trafił z dogodnej sytuacji – to był inny obraz Polaków, niż ten przed trzech dni.
Portugalczycy z dużym luzem strzelili nam cztery bramki
Pierwszy kwadrans był naprawdę przyzwoity, ale to nasze ofensywne podejście zostało wykorzystane przez rywali. Błąd ustawienia przy wrzucie z autu, defensywa zaskoczona, a Roger Fernandes wyłożył piłkę Geovany’emu Quendzie, który nie mógł tego nie trafić. Choć Kacper Tobiasz wcale nie był daleko od skutecznej interwencji.
Często w takich sytuacjach z naszych reprezentacji uchodzi powietrze, ale Polacy mieli dwie dogodne sytuacje do zdobycia gola. Ekwilibrystyczne, ale niecelne uderzenia oddawali Mariusz Fornalczyk oraz Kacper Kozłowski. Portugalczycy natomiast w drugiej akcji zdobyli drugiego gola. Znów w ruch poszedł duet Fernandes – Quenda. Ten drugi zakręcił naszymi obrońcami i wykończył świetnym strzałem w górny róg bramki. W wykonaniu obecnego piłkarza Sportingu Lizbona wyglądało to na dziecinnie łatwe. Schemat powtórzył się znów przed golem na 0:3. Kontratak po rzucie rożnym Polaków, Quenda obsłużył Henrique Araujo, a piłkarz Arouki umieścił piłkę w siatce.
Portugalczycy złapali trochę wiatru w żagle, a Tobiasz dwukrotnie musiał interweniować – raz poza polem karnym, raz po strzale z ostrego kąta. Swoje szanse mieli także nasi piłkarze, lecz strzał Kacpra Kozłowskiego po rykoszecie trafił w słupek, zaś Patryk Peda główkował niecelnie. Przed przerwą wyższy bieg jeszcze raz wrzucili rywale i zdążyli dorzucić do swojego dorobku kolejnego gola. Jego autorem – Paulo Bernardo. Piłkarz szkockiego Celticu wykorzystał złe zbicie piłki przez Tobiasza po dośrodkowaniu z lewej flanki.
Na dogranie do końca
Korzystny wynik sprawiał, że nasi przeciwnicy oddali nam piłkę i, tak jak w pierwszej połowie, czekali, aż popełnimy błąd. My wciąż staraliśmy się stworzyć coś kreatywnego z przodu, ale zawsze czegoś brakowało. Ostatniego podania, decyzji o strzale lub lepszego wyboru. Selekcjoner Portugalii – Rui Jorge – dał odpocząć kluczowym piłkarzom z ofensywy, ale to nie sprawiło, że nasza drużyna uchroniła się od straty gola. Wręcz przeciwnie. Znów kontratak po naszym stałym fragmencie, Portugalczycy pod bramką Tobiasza rozegrali sobie piłkę, ogrywając naszych zawodników jak dzieci i było 5:0.
Widać było, że Polakom już zależy tylko na dotrwaniu jakoś do końca meczu. Na boisku po prostu widać było różnice w jakości piłkarskiej. Straciliśmy w Trenczynie pięć bramek, ale oglądając ten mecz, można było odnieść wrażenie, że gdyby Portugalia chciała, to by się skończyło o wiele wyżej. Ale więcej bramek, niż pięć, już nie padło. Polacy przegrali w meczu o wszystko i został tylko mecz o honor. A w nim przyjdzie nam się zmierzyć z Francuzami.