Wyścig o tytuł trwa w najlepsze. W tej kolejce żadna z drużyn czołowej trójki się nie potknęła, a ciekawie robi się także w walce o Ligę Mistrzów czy utrzymanie. W podsumowaniu 24. kolejki Premier League standardowo omawiamy 5 tematów. Po tym weekendzie przyglądamy się bliżej świetnej ofensywie Arsenalu, mistrzowskiej jakości Manchesteru City, naiwnemu (?) Brighton, poprawie wyników Manchesteru United oraz przyszłości projektu Pochettino na Stamford Bridge.
Ofensywa Arsenalu wreszcie się odblokowała
Arsenal w tydzień wysłał dwa bardzo mocne sygnały każdemu kto wątpił, że są w stanie zdobyć mistrzostwo. W poprzednią niedzielę zagrał znakomity mecz z Liverpoolem, rywalem do tytułu, wygrywając 3:1, a w tej kolejce przejechał się walcem po West Hamie na London Stadium (6:0). Statystyki wreszcie zaczęły przekładać się na rzeczywistość. Według liczb Arsenal już od listopadowej przerwy na reprezentację znacznie poprawił grę w ofensywie, ale ciągle nie punktował na poziomie mistrzowskiego zespołu przez dużą nieskuteczność (porażki z Aston Villą, West Hamem, Liverpoolem w FA Cup). Kanonierzy od wspomnianego okresu do końca 2023 roku wykreowali sobie – według modelu goli oczekiwanych używanych przez Understat – w 8 meczach strzelili 6-7 goli mniej niż „powinni” (11 do 17,5).
Kluczową zmianą było wycofanie Odegaarda głębiej, Norweg teraz o wiele częściej wspomaga rozegranie i progresję piłki, a nie czeka na podanie w ostatniej tercji boiska. W ostatnich meczach Arteta zrezygnował także ze schodzącego do środka bocznego obrońcy (choć czasem to prawy obrońca White pełnił tą rolę), przez co struktura rozegrania przypomina ustawienie 4-2-4. Zawodnicy ofensywni w meczu z West Hamem otrzymali także dużo swobody. Bukayo Saka częściej schodził do środka, w półprzestrzeń, Trossard był wszechobecny, a Martinelli czasem nawet tworzył przewagę na prawym skrzydle. Arteta połączył świetną organizację defensywy z tego sezonu z ofensywną swobodą, którą imponowali w poprzednim sezonie.
Manchester City ma wszystko, aby zdobyć mistrzostwo
To prawdopodobnie nie będzie popularna opinia, ponieważ Arsenal zdemolował rywala wygrywając 6:0, ale według nas to Manchester City pokazał, że ma wszystko, aby zdobyć mistrzostwo Anglii. Mecz z Evertonem długo im się nie układał. Jeśli włączycie sobie obszerny skrót to gwarantujemy, że na początku będziecie marszczyć brwi ze zdziwienia, dlaczego w ogóle takie sytuacje znajdują się w skrócie. Zespół Pepa Guardioli po prostu nie miał dogodnych okazji, ale nie pozwalał także na nie Evertonowi. Był jednak bardzo cierpliwy, jakby wiedział, że wraz ze zmęczeniem spowodowanym bieganiem za piłką rywali pojawią się luki i w końcu okazje przyjdą. Finalnie Erling Haaland dwa razy znalazł się w dogodnej sytuacji i obie wykorzystał.
Spośród zespołów, które walczą o tytuł Manchester City ma najwięcej piłkarzy, których możemy określać game-changerami – Erling Haaland, Kevin De Bruyne, Phil Foden, Jeremy Doku. Nieprzypadkowo najsłabszy okres Manchesteru City (grudzień) zbiegł się w czasie z brakiem KDB oraz – w niektórych spotkaniach – Haalanda i Doku. W wyścigu o mistrzostwo kluczowe dla Manchesteru City będzie odpowiednie bronienie, ponieważ w tym sezonie największym problemem jest liczba traconych bramek. Po ostatnich zmianach personalnych oraz taktycznych (ustawienie w rozegraniu, czyli także po stracie piłki) wydaje się, że tutaj Pep Guardiola ciągle szuka najlepszego rozwiązania.
Brighton musi nabrać więcej pragmatyzmu
Doliczony czas gry. Brighton remisuje 1:1 z Tottenhamem na wyjeździe. Wprawdzie pod koniec spotkania to Mewy wyglądają lepiej, tak z przebiegu całego spotkania, jak i oczekiwań przed nim punkt zdobyty na Tottenham Hotspur Stadium byłby dla nich sukcesem. Rywale nagle wyprowadzają jednak jeden szybki atak. Od przekroczenia przez piłkę linii środkowej boiska do wylądowania w siatce minęło zaledwie 7 sekund. Tottenhamowi wystarczyły cztery podania, aby Brennanowi Johnsonowi pozostało wykończyć sytuacje trafiając do pustej bramki. Tottenham to zespół, który bardzo dobrze czuje się w szybkich atakach, więc nie chcemy ganić tutaj defensywy Brighton, a podejście całego zespołu.
O braku pragmatyzmu w zespole Roberto De Zerbiego piszemy już od dłuższego czasu. Z perspektywy neutralnego kibica takie nastawienie musi się podobać, ale w wielu meczach płacą za to cennymi punktami. Przeciwko Tottenhamowi – od momentu strzelenia gola do jego straty – sprawiali wrażenie, jakby grali pod rywali. Brighton w swoim stylu rozgrywało piłkę, ale liczne straty w środkowej strefie pozwalały Kogutom na przeprowadzanie szybkich ataków. To dobrze, że Roberto De Zerbi zespołowi, który jakościowo odstaje od czołówki nadał unikalny styl gry, natomiast zdarzają się spotkania, w których Brighton zyskałoby więcej, gdyby trochę zmodyfikowali ten styl dostosowując go do silnych i słabych stron rywala.
Manchester United wygrywa, ale… nie rozwija się
Niedzielne zwycięstwo z Aston Villą na Villa Park (2:1) było już trzecim z rzędu w Premier League, a także czwartym meczem bez porażki. Tak dobrej serii zespół Erika ten Haga w tym sezonie jeszcze nie miał i teraz może nawet patrzyć w górę tabeli z nadzieją na Ligę Mistrzów (5 pkt straty do Villi, 6 pkt do Tottenhamu). Z punktu widzenia rozwoju drużyny… Czerwone Diabły naszym zdaniem nie idą jednak do przodu. Powód tak dobrej serii jest prosty – powrót do zdrowia kluczowych zawodników, większa jakość indywidualna w zespole, poprawa formy kilku zawodników i trochę szczęścia. W poprzednim podsumowaniu pisaliśmy o odrodzeniu ofensywy Manchesteru United, a w ostatnich spotkaniach zespół wisiał także na interwencjach defensorów. Tydzień temu West Ham nie stworzył sobie wiele szans, ale przed kilkoma dogodnymi okazjami powstrzymali ich Martinez i Dalot. Aston Villa w niedzielę już te szanse miała, ale zespół ratował Onana, który zaliczył 9 interwencji.
Zwycięstwo na trudnym terenie z zespołem z czołówki w takim stylu byłoby dobrym sygnałem w pierwszym sezonie pracy Erika ten Haga. W drugim, po 1,5 roku pracy, wielu transferach i wydanych milionach, mamy prawo oczekiwać, że gra zespołu będzie wyglądać lepiej niż suma jego części składowych (czyli zawodnicy). Doceniamy zwycięstwa Manchesteru United, ale nie mamy przekonania, że wyszli już na prostą.
Aston Villa 1:2 Manchester United
Chelsea wygrywa, ale… nie rozwija się
Ponarzekaliśmy na zwycięski Manchester United, to teraz ponarzekamy także na zwycięskie Chelsea. The Blues wygrali na wyjeździe z Crystal Palace (3:1), ale gdybyśmy mieli ocenić ten występ w kontekście przyszłości projektu Mauricio Pochettino to – cytując klasyka – „jesteśmy na nie”. Chelsea trafiła na Palace w wyjątkowo dobrym czasie. Rywale musieli poradzić sobie bez Michaela Olise, Eberechiego Eze, Marca Guehiego oraz Cheikha Doucoure, czterech kluczowych postaci tego zespołu. Ponadto The Blues rozbudzili oczekiwania rozgrywając w środę bardzo dobre zawody przeciwko Aston Villi w Pucharze Anglii. Pierwsza połowa wczoraj była jednak… do zapomnienia. Pierwszy strzał Chelsea oddała dopiero w doliczonym czasie gry pierwszej części gry. Powodów do optymizmu nie było żadnych. Posiadali piłkę, ale nie potrafili wejść z piłką w najgroźniejsze obszary.
W drugiej połowie Chelsea grała lepiej, ale to nadal nie był poziom bliski ich potencjału kadrowego. Pochettino dokonał korekt personalnych i taktycznych, lecz były to zmiany oczywiste. Odcięty od gry na „9-tce” Palmer został przesunięty na prawe skrzydło i dostał swobodę w schodzeniu do środka. To też otworzyło korytarz w bocznym sektorze dla Malo Gusto, który wcześniej dublował pozycję Noniego Madueke. Ostatecznie Chelsea wyszarpała zwycięstwo po dwóch golach w doliczonym czasie gry, natomiast z taką grą prędzej niż później debaty na temat tracenia czasu pod przewodnictwem Mauricio Pochettino wrócą.
Co jeszcze wydarzyło się w 24. kolejce Premier League?
- Liverpool wrócił na zwycięski szlak po porażce z Arsenalem. Mimo braku Alissona, Konate, Gomeza, Szoboszlaia i Salaha pokonali na Anfield Burnley (3:1) i nadal jest liderem (mając mecz więcej oraz 2 punkty przewagi nad Manchesteru City).
- Ostatnio chwaliliśmy Luton za to jak grają u siebie, więc – jak na złość – zespół Roba Edwardsa przegrał przed własną publicznością z ostatnim w tabeli Sheffield (1:3). Dla The Blades było to pierwsze wyjazdowe zwycięstwo.
- Cenne wyjazdowe zwycięstwo, po pięciu porażkach z rzędu na obcych stadionach, odniosło Brentford, pokonując Wolves (2:0), dzięki czemu oddalili się od strefy spadkowej na bezpieczne 6 punktów.
- Seria meczów bez zwycięstwa Bournemouth urosła już do pięciu meczów. W tej kolejce przegrali na Craven Cottage (1:2), a dla Fulham było to trzecie spotkanie bez porażki u siebie.
- Newcastle nadal traci mnóstwo bramek – tym razem dwie z Nottingham Forest na wyjeździe – ale strzelili trzy i zgarnęli komplet punktów.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej