Do Bielska-Białej przyjechała Wisła Kraków niesiona ostatnimi bardzo dobrymi wynikami. Podopieczni Radosława Sobolewskiego ostatni raz przegrali 18. sierpnia z Odrą Opole. Od tamtego czasu z kolejki na kolejkę wspinają się w górę tabeli. Chcieli tę passę podtrzymać, a rywal nie wydawał się tym, który powinien narobić problemów. Podbeskidzie przed meczem znajdowało się w strefie spadkowej i miało na koncie 9 punktów po 12 kolejkach. Ostatnie trzy mecze zostały przez „Górali” przegrane, a dodatkowo w żadnym z tych spotkań nie strzelili gola. Jedynym atutem, jaki przemawiał na ich korzyść w meczu z „Białą Gwiazdą”, był atut własnego stadionu.
Większa pewność siebie gości?
Od samego początku spotkania było widać, że to Wisła jest drużyną, która walczy o awans do Ekstraklasy, a Podbeskidzie o utrzymanie w pierwszej lidze. Gospodarze nie przestraszyli się swoich rywali. Próbowali jak najdłużej utrzymać się przy piłce i szukać swoich szans w ataku pozycyjnym. Jednak, gdy tylko ją stracili, to podopieczni Radosława Sobolewskiego pokazywali swoim rywalom, co z piłką należy zrobić. O wiele pewniej wyglądała ich gra podaniami. Znakomicie funkcjonowali w fazie ofensywnej. Brakowało momentami postawienia kropki nad „i”, lecz ona już nie raz w tym sezonie przychodziła w odpowiednim momencie.
Inaczej nie było w tym meczu. Szybka składna akcja i w 21. minucie prowadzenie Wiśle dał Miki Villar. Jednak goście nie nacieszyli się długo tym prowadzeniem. Nie byli w stanie utrzymać 100% koncentracji po strzelonym golu i dwie minuty później wyrównanie Góralom zapewnił Maksymilian Banaszewski. Wisła zamiast iść za ciosem, zaczęła się po strzelonym golu coraz bardziej pogrążać. Najpierw stracona bramka, a w 29. minucie osłabienie. Czerwoną kartkę zobaczył Kacper Duda.
Podbeskidzie szło jak po swoje
Gospodarzy tylko to nakręcało i z drużyny, która była skazana na pożarcie, zamienili się w zespół, który jak najbardziej uwierzył w zwycięstwo. Mieli wszystko w swoich rękach. Wisła sama im taką okazję podała na tacy. Na początku pierwszej połowy można było śmiało mówić o większej jakości i pewności siebie widocznej w szeregach gości. Wszystko jednak zostało przez nich zaprzepaszczone.
W 42. minucie gospodarze mieli szansę na wyjście na prowadzenie. Jednak rzut karny zmarnował Jaka Kolenc. Podbeskidzie dalej szło po swoje i nie zamierzało odpuszczać. W doliczonym czasie gry tuż przed przerwą strzelił dla gospodarzy Bartosz Bida. Goście przed tym spotkaniem nie strzelili gola w trzech meczach z rzędu. W pierwszej połowie Wiśle strzelili trzy. Potrafili się podnieść po straconej bramce i wyszli nawet na prowadzenie. Wisła sama sobie nawarzyła piwa i gdyby Górale prezentowali więcej jakości w ofensywie, to wynik do przerwy mógłby być jeszcze mniej korzystny dla podopiecznych Radosława Sobolewskiego.
Wykorzystywanie przewagi
Podbeskidzie z minuty na minutę coraz bardziej nacierało. Widoczna była przewaga jednego zawodnika. Wisła nie potrafiła odpowiedzieć na ataki swoich rywali i tak naprawdę jedyne co robili to, bronili własnej bramki. Przy życiu dzięki kilku obronom utrzymywał piłkarzy Wisły Alvaro Raton. Brakowało w szeregach gości werwy i wiary w zwycięstwo. Owszem mieli jednego zawodnika mniej na boisku, lecz nie potrafili w żaden sposób spróbować poszukania swoich szans. Mecz nie wyglądał na spotkanie drużyny broniącej się przed spadkiem z tą, która myśli o awansie do Ekstraklasy.
Podbeskidzie poczuło krew. Starali się podwyższyć wynik, lecz jednocześnie nie chcieli się za bardzo otwierać, ponieważ 2:1 to wynik, który jak najbardziej ich satysfakcjonował. Końcówka spotkania to typowe granie na wynik. Podbeskidzie nie chciało zbytnio ryzykować i trzymali swoje bardzo cenne prowadzenie. To nie powinno dziwić. Jednak Wisła, zamiast przycisnąć i zaryzykować to grała tak, jakby pogodziła się ze swoim losem. Tak nie może wyglądać zespół, który chce awansować do Ekstraklasy. Kompromitujący występ „Białej Gwiazdy”. Brakowało wszystkiego. Poza pierwszym golem nic się dzisiaj Wiśle nie kleiło. Były tylko momenty, których zdecydowanie było za mało. Kiedy wydawało się, że wszystko w Krakowie wraca do normy, to przychodzi takie spotkanie jak to dzisiejsze z Podbeskidziem.