Potrzeba elastyczności. Dlaczego Lech Poznań musi się zmienić?

To już niemal pewne – Lech Poznań zagra „tylko” w rozgrywkach Ligi Konferencji. Po porażce 1:5 z Genkiem przy Bułgarskiej szanse na awans do Ligi Europy spadły niemal do zera. Kolejorz nie miał szczęścia w losowaniu, nie dopisało im również ono odnośnie do sytuacji kadrowej, natomiast rywalizacje z Crveną zvezdą oraz Genkiem pokazują, że mimo niesprzyjających okoliczności losowych zespół Nielsa Frederiksena nie jest odpowiednio przygotowany do gry w europejskich pucharach.

W oczekiwaniu na mistrza Polski gotowego na europejskie puchary

W ostatnich latach nie możemy doczekać się na mistrza Polski, który będzie gotowy do rywalizacji w europejskich pucharach już na etapie eliminacji. Rok temu sensacyjnym przedstawicielem naszego kraju w kwalifikacjach Ligi Mistrzów była Jagiellonia, która po zdobyciu złotego medalu straciła kilku ważnych zawodników (Zlatan Alomerovic, Bartłomiej Wdowik, Dominik Marczuk, Jose Naranjo), a kadrowo byli słabsi od najbogatszych polskich klubów, więc wejście do Ligi Konferencji przyjęto ze zrozumieniem. Przed dwoma laty lepiej zaprezentował się Raków, który dotarł do fazy play-off eliminacji Ligi Mistrzów, ale ostatecznie wylądował w Lidze Europy. W ich przypadku odszedł jednak trener, który przebył z klubem drogę od trzeciego poziomu rozgrywkowego do mistrzostwa Polski, więc musiało się to odbić na zespole. Trzy lata temu z kolei Lech Poznań stracił architekta mistrzostwa Polski, Macieja Skorżę i do eliminacji również przystępował z nowym szkoleniowcem.

REKLAMA

Wydawało się, że w tym roku wreszcie do eliminacji Ligi Mistrzów wyślemy zespół ustabilizowany, w którym w trakcie przerwy między rozgrywkami nie doszło do żadnych zawirowań. Kolejorz utrzymał trenera, a z klubu spośród piłkarzy odgrywających ważne role w minionym sezonie odeszli tylko Rasmus Carsetensen, którego okres wypożyczenia dobiegł końca oraz – już w trakcie eliminacji – Afonso Sousa. Niemniej jednak, Lecha dopadła plaga kontuzji i na starcia z Crveną oraz Genkiem wychodzili w zestawieniach personalnych sugerujących, że w zespole doszło do rewolucji. Z 13 zawodników, którzy w poprzednim sezonie rozegrali najwięcej minut w barwach Kolejorza sześciu nie znalazło się w kadrze na wczorajszy mecz. Kontuzjowani są Walemark, Gholizadeh, Hakans, Murawski oraz Pereira, a w klubie nie ma już Sousy. Ponadto z powodu kontuzji boisko jeszcze w pierwszej połowie opuścił siódmy zawodnik, Antonio Milic. Zostali więc Mrozek, Ishak, Kozubal, Gurgul, Douglas i Salamon (który został przez trenera odsunięty na boczny tor).

Lech Poznań potrzebuje się zmienić

Pozostając przy porównaniach do poprzednich mistrzów Polski – można odnieść wrażenie, że tegoroczne eliminacje Kolejorza łudząco przypominają to, co 12 miesięcy temu spotkało Jagiellonię Białystok. Podopieczni Adriana Siemieńca wówczas również trafili na silnych przeciwników w dwóch ostatnich rundach (najpierw Bodo/Glimt w el. LM, a potem Ajax Amsterdam w el. LE) i dostali od przeciwników lekcję futbolu. Trener Jagiellonii przekonał się wówczas, że sposób gry oparty na dominacji, utrzymywaniu się przy piłce i budowaniu akcji od własnej bramki, który przyniósł znakomite rezultaty w lidze jest niemożliwy do przełożenia w europejskich pucharach, gdy mierzysz się z przeciwnikami mającymi o wiele bardziej jakościowych piłkarzy, grających na bardzo wysokiej intensywności oraz dążącym do przejęcia posiadania piłki i dyktowania własnych warunków gry. Jaga potrafiła się zmienić i jesienią prezentowała inną twarz. Stała się bardziej pragmatyczna i elastyczna. Nabyła umiejętność dostosowania się do przeciwnika.

Niels Frederiksen stoi przed podobnym wyzwaniem. Można zastanawiać się, co by było, gdyby w meczach z Crveną zvezdą oraz Genkiem trener miałby do dyspozycji wszystkich graczy, ponieważ na tle Serbów, czy nawet Belgów Lech Poznań nie wyglądał źle pod kątem piłkarskim. Były momenty, w których widzieliśmy jakość mistrzów Polski w utrzymaniu się przy futbolówce, przeniesieniu jej na połowie rywala i znalezieniu wolnego zawodnika w środku pola. To nie tak, że rywale (zwłaszcza Crvena) kontrolowali spotkanie od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego. Lech tworzył sytuacje i śmiało można postawić tezę, że z Patrikiem Walemarkiem, Danielem Hakansem czy Alim Gholizadehem (choć on zagrał w pierwszym meczu z Crveną) byłoby ich jeszcze więcej. Że Kolejorz w fazie posiadania piłki prezentuje europejskie standardy. Problem stanowi jednak defensywa – zarówno z punktu widzenia indywidualnego, jak i zespołowego.

Błędy w defensywie

Liczby dla Lecha są brutalne. Po 10 spotkaniach we wszystkich rozgrywkach stracili 21 goli. Tak niechlubnego dorobku na tym etapie sezonu (po 10 meczach) nie mieli ani razu w XXI wieku. Zachowali tylko jedno czyste konto, w wyjazdowym rewanżu na Islandii z Breidablik. Niepokojący dla Lecha jest fakt, że akurat formacja defensywna nie została znacząco przemodelowana względem ubiegłorocznych rozgrywek. Od początku sezonu kontuzjowany jest defensywny pomocnik Radosław Murawski, w rewanżu z Crveną wypadł nowy nabytek Robert Gumny, przed starciem z Genkiem kontuzji nabawił się Joel Pereira, a w jego trakcie – Antonio Milic. Ponadto zespół zasilił Mateusz Skrzypczak, 25-latek mający w CV 2 występy w reprezentacji Polski, regularną grę w Lidze Konferencji oraz mistrzostwo Polski z Jagiellonią Białystok, a jako wychowanek Kolejorza nie powinien potrzebować wiele czasu na aklimtyzację w zespole.

Od początku sezonu Kolejorz traci gole w podobny sposób – po prostych indywidualnych stratach w rozegraniu oraz zagraniach za linię defensywy. Przeciwnicy coraz częściej wykorzystują braki w szybkości oraz zwrotności obrońców Lecha, które z silnymi europejskimi przeciwnikami będą eksponowane przy sposobie grania preferowanym przez Frederiksena. Genk często próbował z tego korzystać i z łatwością tworzył w ten sposób okazje. Niepokojąca w czwartkowy wieczór była jednak nie tylko postawa obrońców, ale całego zespołu w fazie bronienia. Gdy po początkowej wymianie ciosów belgijski zespół zrozumiał, że najłatwiej znaleźć słabe punkty Lecha dłużej utrzymując się przy piłce, zmuszając Kolejorza do biegania i czekając aż pojawi się miejsce do przyspieszenia ataku to szybko zamknęli mecz. Gospodarze wolne przestrzenie zostawiali niemal wszędzie. O podaniach za plecy obrońców już pisaliśmy. Gdy próbowali podchodzić pressingiem, robiło się miejsce w środku pola. Gdy cofali się głębiej, Genk często korzystał z dalekich podań na skrzydła.

Lech Poznań musi stać się bardziej elastyczny

Przy obecnym modelu grania kłopoty z bronieniem przeciwko silnym przeciwnikom (choć nie tylko, bo w Ekstraklasie też zaczęli tracić sporo goli) są widoczne jak na dłoni. Łączenie gry w lidze z europejskimi pucharami dla trenera nie jest łatwe nie tylko ze względu na brak czasu w treningach, ale także przygotowanie zespołu do rywalizacji z różnymi przeciwnikami, którzy wymagają innego podejścia. Trenerzy beniaminków często nie radzą sobie z zadaniem ewolucji zespołu z takiego, który dominuje w meczach w drużynę, która w wyższej lidze gra bardziej pragmatycznie, ponieważ przeciwko silniejszym przeciwnikom podobny styl już nie działa. Dla trenerów prowadzących polskie zespoły w europejskich pucharach wyzwanie jest podobne. Muszą nauczyć zespół dominować, aby dobrze punktować w lidze oraz skutecznie bronić przeciwko silniejszym rywalom w europejskich pucharach. Dla Nielsa Frederiksena to kluczowe wyzwanie, jeśli Lech ma w Europie powtórzyć sukces z 2023 roku.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    112,008FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ