Rozczarowujący remis – dlaczego Lech nie poradził sobie z Hapoelem?

Lech Poznań w trzecim meczu fazy grupowej Ligi Konferencji zremisował bezbramkowo z Hapoelem Beer Szewa. W naszym kraju wynik ten oraz samą grę zespołu Johna van den Broma przyjęto z rozczarowaniem. Lech na półmetku fazy grupowej znajduje się w korzystnej sytuacji, ale rewanże z Austrią Wiedeń i Hapoelem rozgrywane na wyjeździe pozostawiają pewien niepokój i wzmacniają przekonanie, że już wczoraj można było praktycznie zamknąć sprawę awansu. Dlaczego Lech nie poradził sobie z zespołem z Izraelu?

REKLAMA

Statyczne ataki pozycyjne

Wczorajsze spotkanie w wykonaniu Lecha Poznań mogło odwinąć nam w głowie potyczki w eliminacjach do Ligi Konferencji. Rywal świadomy swoich ograniczeń oddał polskiemu zespołowi piłkę i zostawiał swobodę w rozgrywaniu. Choć wydaje się, że od czasu eliminacji w przypadku Kolejorza minęła wieczność, a zespół obecnie jest już na zupełnie innym etapie rozwoju to w starciu z Izraelczykami podopieczni Johna van den Broma w ofensywie pokazali wersję, której bliżej było do ekipy z okresu wakacyjnego, aniżeli z jesieni. Lech grał po prostu za wolno. Od początku spotkania przejął inicjatywę, wygrał walkę o środek pola, ale nie przekładało się to na liczbę okazji pod bramką rywala. Liderzy, którzy w ostatnich meczach potrafili robić różnicę wczoraj nie pokazali pełni swoich umiejętności. Kristoffer Velde miał twarz siebie z Ekstraklasy, Michał Skóraś nie potrafił stworzyć przewagi indywidualnej, a Mikael Ishak był niewidoczny.

Cała ofensywa wyglądała tak, jakby każdy grał osobny mecz. Filip Marchwiński znów nie wykorzystał szansy, którą dostał i dał kolejną odpowiedź na pytanie dlaczego ciągle jest tylko kandydatem na piłkarza, a nie ukształtowanym już zawodnikiem. Najbardziej irytować kibiców mogły poszczególne wybory zawodników w ostatniej tercji. Wiele potencjalnych okazji bramkowych zostało zaprzepaszczonych przez błędne decyzje. To znak, iż brakowało porozumienia pomiędzy graczami Johna van den Broma.

Hapoel przyjął inną taktykę od Austrii Wiedeń

Główna różnica pomiędzy rywalizacją z Austrią Wiedeń, a Hapoelem Beer Szewa była w tym, gdzie Lech dostał przestrzeń. Austriacy zabierali ją poznaniakom przy rozegraniu odważnie zakładając wysoki pressing, ale zostawiali za linią obrony, z czego zespół van den Broma potrafił korzystać. Izraelczycy z kolei postąpili odwrotnie. Środkowi obrońcy Lecha mieli czas i miejsce na wprowadzenie piłki, środkowi pomocnicy mogli ją spokojnie przyjąć i przetransportować bliżej pola karnego rywala, ale potem zaczynały się schody. O efektach, jakie przyniosły poszczególne spoosoby bronienia przez przeciwników Kolejorza nie trzeba chyba za wiele pisać. Niech świadczy o tym liczba straconych goli. Austria przyjęła cztery, Hapoel natomiast wyjechał z Bułgarskiej z czystym kontem.

A to prowadzi nas do mało zaskakującego, ale bardzo często powtarzanego wniosku – polskie zespoły nie potrafią grać w ataku pozycyjnym. Brakuje szybszego rozgrywania, co zmuszałoby przecwinika do ciągłego korygowania ustawienia względem piłki, a w konsekwencji zwiększenia prawdopodobieństwa, że w szeregach rywali pojawi się luka. W meczu z Hapoelem mocno szwankowała gra w bocznych sektorach. Kiedy przeciwnik ustawi się w niskim pressingu to właśnie skrzydła są podstawową metodą kreowania sytuacji. Lech nie starał się jednak stworzyć tam przewagi. Współpraca pomiędzy skrzydłowym, a bocznym obrońcą się nie zazębiała, a środkowi pomocnicy, czy Filip Marchwiński rzadko schodzili w boczne sektory, aby zawiązać małą grę z kolegami. Lech wprawdzie oddał aż 20 strzałów wczorajszego wieczoru, ale sporo z nich to próby zza pola karnego. Klarownych okazji było bardzo niewiele.

Lech może wyciągnąć po tym meczu pozytywy

Bezbramkowy remis z Hapoelem Beer Szewa to też nie jest rezultat, za który Lecha można tylko ganić. Jeśli John van den Brom sporządzi sobie listę pozytywów i negatywów po tym spotkaniu to zapewne na tej pierwszej liście na samym początku odnotuje, że to kolejne czyste konto jego zespołu. Od awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji, czyli momentu, w którym sytuacja zdrowotna w centrum defensywy się ustabilizowała jego zespół w 9 meczach 6-krotnie zagrał na zero z tyłu. Bramki tracił tylko na wyjeździe z Villarrealem i Pogonią oraz z Austrią Wiedeń na własnym boisku. Po okresie adaptacji Filip Dagerstal tworzy bardzo pewny duet stoperów z Antonio Miliciem. Obaj grają bezbłędnie oraz dobrze wyprowadzają piłkę. W meczu z Hapoelem czytanie gry i odwaga Szweda mogła imponować, kiedy często grał na wyprzedzenie.

Pewnym punktem zespołu jest także środek pola z Jesperem Karlstromem i Radosławem Murawskim. Obaj panowie znakomicie czują się w destrukcji i przechwytują sporo piłek. Stanowią ochronę przed linią defensywy często kasując akcje w środku pola. Wprawdzie w drugiej połowie Izraelczycy tworzyli sobie więcej szans, jednak mimo wszystko Lech w tym meczu był dobrze poukładany w defensywie. Mogła podobać się reakcja po stracie całego zespołu, który potrafił odebrać piłkę na połowie rywala. Tego elementu bardzo brakowało Kolejorzowi na samym początku kadencji Johna van den Broma przy Bułgarskiej. Dobra defensywa pozwala Lechowi na konsekwentne punktowanie w Ekstraklasie, jednak na arenie europejskiej trzeba dorzucić także coś extra w ofensywie. Tego niestety zabrakło wczorajszego wieczoru.

***

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,600FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ