Reprezentacja Polski w budowie. Czy jesteśmy gotowi na mundial?

11 treningów, dwa mecze w Lidze Narodów, prawdopodobnie dwa kolejne sparingi przed turniejem i dwa zgrupowania. Tyle dzieli nas od mundialu w Katarze. Wrześniowa przerwa na mecze kadry będzie ostatnią podczas, której Czesław Michniewicz może jeszcze przetestować różne warianty. Potem czeka nas już tylko zgrupowanie przed samym mundialem, na którym dokona się ostateczna selekcja kandydatów do wyjazdu na turniej. Czasu na przygotowanie – jak zwykle w kontekście reprezentacji – będzie niewiele. Po czerwcowych meczach Ligi Narodów można wyciągnąć sporo wniosków, jednak znaków zapytania w kontekście naszej kadry jest znacznie więcej.

REKLAMA

Dylemat Nawałki

Dwa ostatnie wielkie turnieje miały dla naszej reprezentacji podobny scenariusz. Na mundial w 2018 roku i Euro 2020 jechaliśmy ze sporymi nadziejami, ale nasza przygoda kończyła się już po fazie grupowej. W obu przypadkach tak naprawdę przed samymi mistrzostwami było sporo niewiadomych. Cztery lata temu, po przegranym 0:4 meczu z Danią w eliminacjach mistrzostw świata Adam Nawałka chcąc, aby nasza reprezentacja była mniej przewidywalna, zdecydował się na szlifowanie ustawienia z trójką stoperów. W pięciu z sześciu sparingów przed mundialem wychodziliśmy właśnie w takiej formacji. Z tych pięciu spotkań wygraliśmy tylko dwa (3:2 z Koreą Południową i 4:0 z Litwą).

Ponadto we wspomnianych eliminacjach ze względu na kontuzję Arkadiusza Milika zazwyczaj stosowaliśmy ustawienie 4-2-3-1 z Piotrem Zielińskim w roki „10-tki”. Jako, że Nawałka zawsze preferował wystawianie w pierwszym składzie dwóch defensywnych pomocników jedyną szansą na pomieszczenie obu tych zawodników była właśnie formacja z trójką z tyłu. Mimo to, na inauguracyjny mecz z Senegalem Nawałka powrócił do formacji 4-4-2. Tyle, że zrezygnował z jednego defensywnego pomocnika, wystawiając tam Zielińskiego. W efekcie nasza drużyna była zagubiona. Selekcjoner w przerwie przy wyniku 0:1, zmienił formację na trójkę stoperów, jednak na nic to się zdało. Na następny mecz z Kolumbią wyszliśmy w ustawieniu 3-4-2-1, ale nie dało to oczekiwanych efektów. Polacy przegrali 0:3 i po dwóch meczach mogli pożegnać się z turniejem.

Oczywiście nieudane ostatnie mistrzostwa świata to nie tylko wina tego, że Adam Nawałka eksperymentował z nowym ustawieniem zamiast szlifować ten, w którym czuliśmy się najlepiej. Z powodu kontuzji przed samym mundialem wypadł Glik, a wielu piłkarzy nie było w takiej formie jak podczas Euro 2016. Ponadto Nawałka zaufał doświadczonym graczom, z którymi wywalczył ćwierćfinał na poprzednim turnieju, w efekcie czego brakowało dopływu świeżej krwi.

Eksperymenty Paulo Sousy

Podobnie jak mundial w 2018 roku skończyły się dla nas ubiegłoroczne mistrzostwa Europy. Tylko dwa punkty uzbierane w trzech meczach i powrót do domu po fazie grupowej. Aczkolwiek zasadniczą różnicą był czas, jaki dostał selekcjoner przed turniejem. Mistrzostwa świata w Rosji były dla Nawałki drugim wielkim turniejem. Wówczas pracował z kadrą już piąty rok i wszystkich polskich piłkarzy znał na wylot. Sousa był w zupełnie odmiennej sytuacji. Portugalczyk został zatrudniony przez Zbigniewa Bońka w styczniu, na pół roku przed Euro. Aby poznać nową drużynę i przygotować ją na mistrzostwa Europy miał jedno zgrupowanie w marcu i jedno przed samym wyjazdem na turniej. Co gorsza, nowy selekcjoner musiał sprawdzać różne warianty w meczach eliminacji do mistrzostw świata, co jeszcze bardziej utrudniało mu zadanie.

W efekcie na Euro pojechaliśmy nieprzygotowani. Sousa od początku chciał, aby reprezentacja Polski pod jego wodzą grała w ustawieniu hybrydowym. Czwórką obrońców w fazie bronienia i trójką, gdy jesteśmy w posiadaniu piłki. Ponadto podejście Portugalczyka było zupełnie inne niż jego poprzednika Jerzego Brzęczka. Nasza kadra za kadencji Sousy miała grać atrakcyjnie, wyższym pressingiem i częściej być przy piłce. Najlepszym tego przykładem był już pierwszy mecz nowego selekcjonera – remis 3:3 z Węgrami.

Dodatkowym problemem okazały się kontuzje Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka. Sousa od początku swojej kadencji ustawiał zespół z co najmniej dwoma napastnikami. Do pierwszego meczu na Euro ze Słowacją Robert Lewandowski zawsze miał obok siebie drugiego snajpera. Jednak w inauguracyjnym starciu na mistrzostwach Europy wyszliśmy w formacji z jednym napastnikiem. Ponadto po raz pierwszy w wyjściowej jedenastce zagrał Karol Linetty (choć on akurat nie zawiódł zdobywając jedyną bramkę dla Polski). W efekcie z najsłabszą drużyną w grupie przegraliśmy 1:2, co znacząco zmniejszyło szanse na awans do fazy pucharowej. Nic nie dał nam nawet remis z późniejszym półfinalistą Hiszpanią, bo sprawę zawaliliśmy na samym początku.

Reprezentacja Polski nie powinna kombinować

Oba te niepowodzenia łączy chęć spróbowania czegoś nowego. Oszukania samego siebie. Wmówienia, że skoro jest dobrze, to dlaczego nie może być lepiej. A jak wiadomo lepsze jest wrogiem dobrego. Ćwierćfinał Euro 2016 osiągnęliśmy grając jednym sprawdzonym ustawieniem. Wówczas w systemie 4-4-2 każdy wiedział, jakie ma zadania i jak ma się poruszać. Reprezentacja Polski miała wypracowane określone schematy i automatyzmy. Nawet pomimo tego, że każdy wiedział, jak będziemy grać, to i tak niezwykle trudno było nas pokonać. Być może wynik ten nie jest tylko i wyłącznie efektem sprawdzonego i opanowanego niemal do perfekcji systemu. Niemniej jednak nie jest to przypadek, że jedyny sukces w tym wieku osiągnęliśmy wtedy, kiedy nie kombinowaliśmy z ustawieniem, a piłkarze na wylot znali sposób gry.

Z resztą reprezentacja Polski to nie jedyny przykład tego, jak ważne na wielkich turniejach jest zgranie zespołu i ciągłość pracy trenera. We Włoszech Roberto Mancini od początku szlifował ustawienie 4-3-3 i w taki sposób sięgnęli oni po mistrzostwo Europy. Gareth Southgate po pięciu latach pracy z reprezentacją Anglii wywalczył srebrny medal, grając w sposób pragmatyczny, zawsze wystawiając – nawet pomimo sprzeciwu kibiców – dwóch defensywnych pomocników. Podobnie Didier Deschamps z Francją zdobył mistrzostwo świata i wicemistrzostwo Europy, stawiając na sprawdzony system gry. Także reprezentacja Belgii od sześciu lat, od początku kadencji Roberto Martineza, gra w tym samym ustawieniu. W tym czasie sięgnęli po brązowy medal, pierwszy w historii, na mundialu oraz dotarli do ćwierćfinału Euro.

Reprezentacja Polski w ciągłej budowie

Dlatego też można mieć sporo wątpliwości przed nadchodzącymi mistrzostwami świata. Po rozstaniu z Adamem Nawałką po mundialu w Rosji reprezentacja Polski jest w nieustannej rozsypce. W przeciągu tych czterech lat Czesław Michniewicz jest już trzecim selekcjonerem. W takich warunkach naprawdę ciężko zbudować coś trwałego. Z resztą obecny selekcjoner jest w podobnej sytuacji, w jakiej rok temu był Paulo Sousa. Michniewicz, co prawda, ma nieco więcej czasu i meczów, w których może sprawdzić różne warianty, jednak i tak nie jest tego wystarczająco dużo, aby na mundialu pokazać w pełni autorską wersję naszej kadry.

REKLAMA

Michniewicz tegoroczne mecze Ligi Narodów potraktował jako poligon doświadczalny. Selekcjoner eksperymentował zarówno z personaliami, jak i ustawieniem zespołu. Trudno mieć o to do niego pretensje, bo przed mundialem musi przetestować różne warianty i sprawdzić wielu zawodników aspirujących do wyjazdu do Kataru. Niemniej jednak, tak naprawdę na pięć miesięcy przed turniejem jest sporo niewiadomych. A jak pokazują ostatnie lata nie jest to najlepszy prognostyk przed wielkim turniejem. I nie jest to wina Michniewicza, a tego, że od czterech lat nie potrafimy znaleźć na siebie pomysłu.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,602FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ