Skoro już nawet Rangnick daje ci kosza, to wiedz, że masz problem…

Los bywa złośliwy. Jeszcze niedawno Bayern Monachium uchodził za perfekcyjnie zarządzany klub, który ma przemyślane kilka kolejnych kroków do przodu. Po niedawnych zmianach wśród osób zarządzających pionem sportowym zapowiadano nowy rozdział, który miał się rozpocząć wraz ze zwolnieniem Thomasa Tuchela. Tego samego, który przed rokiem był wymarzonym trenerem Kahna i Salihamidzicia, ale w okolicach lutego został uznany za winowajcę problemów Die Roten i pierwszego „do odstrzału”. Bawarczycy mierzyli w Xabiego Alonso, chcąc udowodnić reszcie świata, że kryzys jest tylko chwilowy i nadal są globalną potęgą. Życie boleśnie zweryfikowało ich szumne zapowiedzi, a w kolejnych tygodniach również Julian Nagelsmann i Ralf Rangnick dali kosza Bayernowi.

REKLAMA
Ralf Rangnick: „Jestem trenerem austriackiej drużyny z całego serca. Naprawdę cieszę się z tego zadania i jestem zdeterminowany, aby z powodzeniem kontynuować obraną przez nas drogę. Chciałbym wyraźnie podkreślić, że nie jest to odrzucenie Bayernu, ale raczej decyzja dla mojego zespołu i naszych wspólnych celów. W pełni koncentrujemy się na Euro. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zajść jak najdalej”. źródło: Bayern & Germany on X

Rangnick poszedł śladami Alonso i Nagelsmanna

Paradoks sytuacji polega jednak na tym, że „zły” Tuchel jest o 90 minut od finału Ligi Mistrzów, a „wspaniali” działacze zostali właśnie olani przez trzeciego kolejnego szkoleniowca. Xabi Alonso, Julian Nagelsmann, a dzisiaj Ralf Rangnick solidarnie zadeklarowali, że mają inne plany niż prowadzenie Bayernu Monachium. To są trzy bolesne policzki w bawarskiego ego. O ile bowiem Liverpool szukając następcy Jürgena Kloppa zachowywał spokój, a FC Barcelona po decyzji o rozstaniu z Xavim cierpliwie czekała na rozwój wypadków, o tyle Bawarczycy bezmyślnie prężyli swoje muskuły. Zapowiadali, że celują w danego trenera, tylko po to, by za chwilę dostać kosza. Co więcej, Uli Hoeneß skrytykował pracę Thomasa Tuchela, stwierdzając, że ten chce nowych piłkarzy, a nie potrafi rozwijać tych, których ma.

Jan-Christian Dreesen jasno odrzucił szansę kontynuowania współpracy z dotychczasowym szkoleniowcem. To trochę tak, jakby dziewczyna publicznie oznajmiała, że jej obecny chłopak ma jakieś wady i lada moment znajdzie sobie lepszego, ale ci „lepsi” nie byli nią zainteresowani. Po co były te przechwałki? Czy naprawdę nie można było po cichu prowadzić negocjacji, zostawiając Tuchela jako jedną z opcji? Dziś trudno wierzyć by dalszą współpracę, skoro powiedziano tak wiele słów sugerujących nieuchronność jego odejścia.

Po co były te popisy względem Tuchela?

Bawarczycy podpalili most na którym stoją, popisując się, że mają przed sobą kilka innych. Szybko okazało się, że pozostałe są niezdatne do przejścia. Wystarczyło profesjonalnie wstrzymać się z komentarzami względem Tuchela, a zostałaby mocna alternatywa na wypadek niepowodzeń. Ba! Bayern Monachium po raz kolejny brnął w bezproduktywne negocjacje z trenerami, którzy najprawdopodobniej w ogóle nie byli przekonani do podjęcia współpracy. Nie chce nam się bowiem wierzyć, ze Rangnick jeszcze wczoraj szukał sobie mieszkania w Monachium, ale w nocy objawił mu się święty Juda Tadeusz i doznał olśnienia, zmieniając zdanie.

Po wielu tygodniach rozmów, Bawarczycy znajdują się w punkcie wyjścia. Oczywiście, nadal na rynku pozostaje kilka ciekawych nazwisk. De Zerbi, Amorim, Flick czy nawet Zidane. Nie o to w tym wszystkim jednak chodzi. Działacze miotają się między różnymi koncepcjami, przekonując, że każda z nich jest optymalna i przemyślana. Tymczasem jednego dnia chcieli 42-letniego Alonso, a innego 65-letniego Ralfa Rangnicka. Raz chcą rewolucji i wielkich zmian w składzie. Drugiego pojawia się narzekanie, że to Tuchel chce zmian, a lepiej rozwijać obecny skład Bayernu.

Historia lubi się powtarzać

Przed rokiem Bayern pozwolił na odejście Benjamina Pavarda, które wcale nie było konieczne. Francuz chciał zmiany otoczenia — to fakt. To jednak Bawarczycy rozdawali karty i mogli po prostu zablokować sprzedaż do Interu. Następnie zgodził się na wypożyczenie Josipa Stanisicia do Bayeru Leverkusen. Strata dwóch prawych obrońców w tym samym czasie? Okej, to miałoby sens, gdyby Bayern miał kogoś nowego, mocnego na tę pozycję. Problem w tym, że nie miał. Szukał, szukał, aż w końcu po pół roku (!) wynalazł Sachę Boeya. Nie chodzi o to, że Francuz jest słabym piłkarzem, chociaż w rundzie wiosennej pożytek z niego jest zerowy (z powodu kontuzji).

Monachijczycy najpierw zgodzili się na sprzedaż i wypożyczenie sprawdzonych piłkarzy, a potem dopiero zaczęli myśleć co dalej. Niestety, nic mądrego nie wymyślili. Na koniec kupili po prostu piłkarza, którego nazwisko było często poruszane w trakcie okienka transferowego. Powtórzmy to, co podkreślaliśmy już wiele razy. Boey nie znajdował się w gronie kandydatów do wzmocnienia Bayernu. Niemiecki klub zawalił jednak pozostałe negocjacje i jako jedyny spełnił oczekiwania Turków.

Rangnick był planem C, ale i on zakończył się fiaskiem

W momencie decyzji o rozstaniu z Tuchelem, działacze FCB powinni założyć jakikolwiek plan co dalej. Dziś dochodzimy bowiem do paradoksu, w którym trener, który właśnie zremisował półfinał Champions League, idzie w odstawkę, a nie ma rozsądnego pomysłu co dalej. Skończy się tak jak z Boeyem. Bawarczycy sprowadzą jakieś popularne ostatnio nazwisko, nie zastanawiając się, czy taki krok ma większy sens. Sam Rangnick wydawał się desperackim krokiem. Skoro i on odmówił, to możemy już śmiało pisać o sporej kompromitacji.

Rangick nie będzie trenerem Bayernu. Co dalej?

Już dawno żartowaliśmy, że Bayern Monachium ostatecznie skończy z Hansim Flickiem, przewidując, że powtórzy się cyrk z poszukiwań prawego obrońcy. Problem w tym, że działacze popełniają dość proste błędy, a ich ego nie pozwala im trzeźwo spojrzeć na sytuację. Dziś powinny spotkań się i jasno przegadać jakiego trenera potrzebują. Szukać profilu nowego sternika drużyny, a nie jedynie popularności jego nazwiska. Dodatkowo zastanowić się, czy zwolnienie Tuchela tylko po to, by zastąpić go kimś gorszym, ma w ogóle sens. Niemieckie media w tym momencie nie ośmielają się podawać personaliów kolejnego „murowanego faworyta”. To prawdopodobnie jasny sygnał, że osoby decyzyjne w Bayernie Monachium nie zakładały już innych rozwiązań. Aż się nie chce wierzyć, jak fatalnie rozgrywane są poszukiwania nowego szkoleniowca w Bawarii…

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,649FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ