Norwich klubem jo-jo. Dlaczego ten spadek boli mocniej niż poprzedni?

Od sezonu 2018/19 Norwich dryfuje pomiędzy pierwszym a drugim poziomem rozgrywkowym. W tym czasie dwukrotnie awansowali do elity, ale w obu przypadkach już po roku opuszczali jej szeregi. Po spadku w minionym sezonie od Kanarków już chyba długo nie odczepi się łatka klubu jojo. Zbyt mocnego na Championship, ale za słabego na Premier League. Jednak, o ile degradacja dwa lata temu nie zabolała zbyt mocno właścicieli klubu, o tyle ta musi boleć zdecydowanie bardziej. I nie chodzi tylko o sam wynik oraz styl, jaki Kanarki prezentowały przez cały sezon. Oczekiwania były zupełnie inne.

REKLAMA

Sezon do zapomnienia

Dwa lata temu, gdy Norwich wchodziło do ligi, chciało podbić ją niemal tym samym składem, którym wygrywało Championship. Kanarki miały grać tak samo jak ligę niżej. Atrakcyjnie, odważnie, ofensywnie i nie dostosowywać się do przeciwnika. Nawet, gdy wyniki nie były najlepsze właściciele ufali w projekt Daniela Farke. Spadek do Championship nie był wówczas końcem świata, a raczej czymś wkalkulowanym na początku sezonu.

W rozgrywkach 2019/20 zespół z Carrow Road zdobył, co prawda, tylko 21 punktów i zajął ostatnie miejsce. Niemniej jednak, dał szansę pokazania się takim piłkarzom jak Emiliano Buendia, Teemu Pukki, Todd Cantwell, Max Aarons czy Jamal Lewis. Ostatecznie w Premier League został tylko ten ostatni (kupiony przez Newcastle), to jednak Kanarki pokazały, że potrafią grać w piłkę i w swoim składzie mają kilku niezłych zawodników. Zresztą wielu kibiców angielskiej piłki do dzisiaj pamięta zwycięstwo 3:2 z Manchesterem City. Mimo, że ekipa Farke żegnała się z ligą 10 kolejnymi porażkami i osiągnęła jeden z najgorszych rezultatów w historii, to pewne wspomnienia po sobie zostawiła.

Zupełnie odwrotnie było w przypadku minionego sezonu. Choć Kanarki zdobyły o jeden punkt więcej niż poprzednio, to wrażenia pozostawiły dużo gorsze. Ani nie rozegrali żadnego pamiętnego meczu, ani nie pokazali nikogo, kto mógłby na nadchodzący sezon zostać w Premier League. Jedynym zawodnikiem, który się wyróżniał był Pukki, ale on już wcześniej udowodnił swoją wartość na tym poziomie. Oczywiście już przed startem sezonu Norwich było jednym z głównych kandydatów do spadku. Niemniej drugi sezon z rzędu, w którym zdobywasz około 60% potrzebnych punktów do utrzymania pokazuje, że ewidentnie coś jest nie tak.

Norwich zmieniło strategię

Tym bardziej, że kolejne podejście do Premier League miało być zupełnie inne. Norwich ponownie zdominowało Championship, zdobywając aż 97 punktów, jednak tym razem nie zaufali zawodnikom będącym w klubie. W lecie zainwestowano sporą sumę pieniędzy. Na Carrow Road na stałe przyszli Christos Tzolis, Milot Rashica, Josh Sargent, Pierre-Lees Melou, Angus Gunn oraz będący już w klubie w poprzednim sezonie Ben Gibson i Dimitrios Giannoulis. Ponadto wypożyczeni zostali Mathias Normann, Billy Gilmour, Brandon Williams oraz Ozan Kabak. Na 11 nowych piłkarzy łącznie wydano 64 mln euro. Ponadto, gdy wyniki nie były zadowalające, już na początku rozgrywek, po 11. kolejce zwolniony został Daniel Farke. W jego miejsce zatrudniono Deana Smitha, a więc trenera o wiele bardziej pragmatycznego. W obawie o utrzymanie Norwich odeszło od swojej wcześniejszej filozofii na rzecz bardziej defensywnej gry.

Ostatecznie na nic się to zdało. Z nowych nabytków w zasadzie tylko Normann spełnił oczekiwania i prezentował poziom Premier League. Problem w tym, że przez większą część sezonu leczył kontuzję, przez co w lidze rozegrał tylko 48% możliwych minut. Reszta – mówiąc kolokwialnie – zwyczajnie nie dojechała. Choć z drugiej strony trudno się dziwić. Dla wszystkich tych piłkarzy był (lub miał być) to tak naprawdę pierwszy sezon regularnej gry w Premier League. Norwich kupiło zawodników ze słabszych lig bądź ze spadkowicza Bundesligi Werderu oraz wypożyczyło takich, którzy nie byli potrzebni w czołowych zespołach Premier League. Koniec końców w zespole brakowało doświadczenia i kogoś, kto weźmie na siebie ciężar gry w trudnych momentach.

Dean Smith nie odmienił Norwich

Nie pomogła także zmiana trenera. Głównym celem Deana Smitha było poprawienie gry obronnej. Jednak – podobnie jak za kadencji Daniela Farke – w defensywie dalej panował chaos. Obrońcy popełniali sporo indywidualnych błędów, a ciągłe rotacje nie pomagały w zgraniu linii defensywnej. Smith nieustannie próbował nowych rozwiązań, jednak aż do końca sezonu nie potrafił znaleźć odpowiedniego zestawienia. W efekcie Kanarki straciły najwięcej bramek w całej lidze, a pod wodzą nowego trenera defensywa wcale nie wyglądała dużo lepiej. Za kadencji Farke Norwich traciło średnio 2,36 gola na mecz, podczas gdy pod wodzą Smitha średnia ta spada do 2,15. Niemniej warto zwrócić uwagę na liczbę meczów, w jakich drużynę prowadzili obaj szkoleniowcy (Farke – 11; Smith – 27). Dlatego też przy tak małej liczbie spotkań bardziej miarodajna może okazać się statystyka xGC (goli oczekiwanych traconych). Tutaj nieznacznie lepiej wypada Niemiec (1,97 xGC na mecz przy 2,16 za kadencji Smitha).

Pod wodzą nowego szkoleniowca zespół strzelał również średnio więcej goli (0,67 do 0,45 na mecz) oraz zdobywał więcej punktów (0,63 do 0,45 na spotkanie). Jednak według wcześniej wspomnianego modelu Norwich na początku sezonu miało sporo pecha. Gdy weźmiemy pod uwagę xG wyniki są niemal identyczne. Średnie xG na mecz za kadencji Farke wynosiło 0,81, podczas gdy pod wodzą Smitha 0,84. Z kolei w statystyce oczekiwanych punktów lepiej wypada Niemiec (0,67 do 0,65). Być może za kadencji Anglika Kanarki punktowały nieco lepiej, jednak i tak jego pobytu nie można zaliczyć do udanych. Nie odmienił on drużyny, a – jak wskazują statystyki goli oczekiwanych – pod jego wodzą Norwich nie grało wcale lepiej.

Osamotniony Pukki

Równie słabo co defensywa, spisywał się również atak. Kanarki zdobyły tylko 23 bramki, o 11 mniej niż drugie najgorsze pod tym względem Watford i Burnley. Główną przyczyną tego był brak piłkarzy potrafiących zdobywać gole. Najlepszym strzelcem zespołu z 11 bramkami był Teemu Pukki. Fin zdobył 48% wszystkich goli swojej drużyny. Za jego plecami uplasował się Josh Sargent, który ma na koncie dwa trafienia. Jako, że Amerykanin obie bramki zdobył w jednym spotkaniu (wygranym 3:0 z Watfordem), to Pukki był jedynym zawodnikiem Kanarków, który trafił do siatki w więcej niż jednym spotkaniu. Opierając ciężar odpowiedzialności za zdobywanie bramek tylko na jednym zawodniku, naprawdę ciężko utrzymać się w Premier League.

W efekcie przez cały sezon Kanarki odniosły tylko pięć zwycięstw i zanotowały aż 26 porażek. Do utrzymania zabrakło im 16 punktów, co jasno pokazuje jak słaby był to sezon w ich wykonaniu. Co gorsza, w kolejnym podejściu właściciele przekonali się, że wydanie sporej sumy pieniędzy na transfery i zmiana trenera także nie gwarantuje utrzymania. Oczekiwania teraz z pewnością były większe niż dwa lata temu, dlatego też spadek ten musi boleć o wiele mocniej.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,621FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ