Pierwsza seria gier tego sezonu Premier League w środku tygodnia za nami. Za takim tempem grania w Anglii trudno nadążyć, więc przychodzimy z pomocą i jak co kolejkę dostarczamy Wam subiektywne podsumowanie tego, co wydarzyło się na boiskach Premier League. Dziś na tapet bierzemy: Gabriela Jesusa, źle ułożoną kadrę Manchesteru City, decyzje Mauricio Pochettino, serię bez zwycięstwa Tottenhamu i skok formy Fulham.
Jest niewielu lepszych napastników dla Arsenalu od Gabriela Jesusa
Skuteczność nigdy nie należała do największych atutów Gabriela Jesusa. Nigdy nie był on napastnikiem, który strzela zawrotną liczbę goli. Niemniej jednak, mimo tych mankamentów, jest on dla ofensywy Kanonierów kluczowym zawodnikiem. Gdyby nie Brazylijczyk, Arsenal prawdopodobnie nie odniósłby zwycięstwa z Luton (4:3) i nie utrzymałby fotelu lidera. Zespół Mikela Artety po raz pierwszy stracił trzy gole w meczu, głównie z winy Davida Rayi, który zawalił przy dwóch golach, więc ofensywa musiała wspiąć się na wyżyny. Gabriel Jesus strzelił bramkę, wypracował asystę i zaliczył kluczowy pressing przy pierwszym golu. Ponadto stoczył mnóstwo pojedynków z obrońcami tworząc przestrzeń dla reszty zawodników.
W dwóch ostatnich meczach z sześciu goli Jesus wziął bezpośredni udział „tylko” przy dwóch, ale aż przy pięciu odegrał bardzo ważną rolę. Umiejętność gry kombinacyjnej na małej przestrzeni sprawia, że Jesus idealnie pasuje do systemu gry Arsenalu. Ponadto w ostatnich meczach coraz lepiej zaczyna układać się jego współpraca z Kaiem Havertzem. Obaj grają blisko siebie, tworzą wzajemnie dla siebie przestrzeń do gry, a Arsenal korzysta z bezpośrednich rozwiązań rozegrania posyłając dalekie podania w ich stronę. W kontekście Kanonierów jak bumerang wraca temat transferu napastnika „z prawdziwego zdarzenia” – typowej bramkostrzelnej „9-tki”. Stawiamy jednak tezę, że gdyby nawet strzelał on więcej bramek to całościowo liczba goli zespołu (co jest najważniejsze) mogłaby spaść.
Manchester City ma źle zbalansowaną kadrę
Manchester City dawno nie był tak daleko od swojego optymalnego poziomu, jak w środowym meczu z Aston Villą (0:1). Zespół Unaia Emery’ego, ciągle perfekcyjny u siebie, obnażył mankamenty Obywateli. To spotkanie pokazało, że Manchester City ma zbyt wąską oraz źle zbalansowaną kadrę. Pep Guardiola chciał pracować z wąską grupą piłkarzy, ale przy kilku absencjach robi się problem. Jego zespół w tym meczu oddał tylko 2 strzały (Aston Villa 22!) i zaliczył 14 kontaktów z piłką w polu karnym. To zaledwie 3 kontakty więcej niż wynosi średnia Jeremy’ego Doku z tego sezonu w przeliczeniu na 90 minut. Belga zabrakło i zespół miał spore problemy z wejściem w pole karne rywali.
Największy problem Manchester City miał jednak ze środkiem pola pod nieobecność Rodriego. Pep nie ufa ani Kovacicowi, ani Nunesowi, więc Hiszpana zastąpił wracający po kontuzji Stones, w rozegraniu w środku Anglika wspomagał Akanji, a na „10-tkach” zagrali Julian Alvarez i Rico Lewis. Trzech nominalnych obrońców i napastnik w roli pomocników. Zespół Guardioli jest chyba ostatnim, po którym moglibyśmy się czegoś takiego spodziewać. Dwóch zawodników o profilu najbardziej zbliżonym do środkowego pomocnika (Bernardo Silva i Foden) grało natomiast na skrzydłach, bo kontuzjowany był Doku, a Grealish pauzował za kartki. To wiele tłumaczy dlaczego Manchester City, mając przed sobą silnego przeciwnika, nie potrafił przejąć kontroli nad meczem.
Aston Villa 1:0 Manchester City
Mauricio Pochettino podejmuje dziwne decyzje
Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że trener, który przejmuje Chelsea potrzebuje trochę czasu, aby poukładać wszystkie klocki, ponieważ piłkarzy teoretyznie gotowych do gry w Premier League jest w tym klubie bardzo dużo. Mauricio Pochettino – z „pomocą” kontuzji – wyklarował sobie grupę piłkarzy, na których stawia najczęściej. Wyborów personalnych Argentyńczyka nie zamierzamy kwestionować, natomiast niektóre jego decyzje co do roli piłkarzy oraz całościowego planu na poszczególne spotkania wydają się dziwne. Z Manchesterem United przegrali (1:2) głównie przez nieumiejętność mienięcia pierwszej i drugiej lini pressingu rywali. Mimo, że The Blues mieli 55% posiadania piłki to gdyby tą statystykę ograniczyć tylko do tercji rywala to wskaźnik ten maleje do 36%.
Planem Chelsea wydawało się wyciągnięcie środkowych pomocników rywali, którzy przy pressingu kryli indywidualnie trójkę pomocników The Blues i znalezienie w wolnych przestrzeniach skrzydłowych. W efekcie jednak Chelsea w ogóle nie wykorzystywała szerokości boiska (zobaczcie na średnie pozycje na grafice w tweecie powyżej), ponieważ boczni obrońcy rzadko podłączali się do ataku. Cole Palmer często cofał się bardzo głęboko zamiast szukać miejsca między liniami, gdzie jest najbardziej efektywny. Zestawienie defensywy i uparte wystawianie Colwilla na lewej obronie również wydaje się ograniczaniem jego potencjału. To już nie pierwszy mecz, w którym puzzle w Chelsea nie składają się w jedną całość. Problemy objawiają się zwłaszcza w fazie posiadania piłki.
Tottenham wcale nie gra o wiele gorzej niż wtedy, gdy był liderem Premier League
Porażka z West Hamem (1:2) była dla zespołu Ange’a Postecoglou piątym meczem bez zwycięstwa. Mimo złej serii daleko jesteśmy od stwierdzenia, że Tottenham znalazł się w kryzysie, czy nawet w dołku. Ba, uwazamy nawet, że Koguty wcale nie grają o wiele gorzej niż jeszcze kilka tygodni temu, kiedy byli liderem tabeli. Spójrzmy bliżej na ich ostatnie mecze:
- Porażka z Chelsea? Każdy dobrze pamięta ten mecz – gra 9 na 11 i kontuzje Maddisona i van de Vena.
- Porażka z Wolves? Ten mecz rzeczywiście był słaby. Postecoglou nie poradził sobie z nagłymi ubytkami kadrowymi.
- Porażka z Aston Villą? Raz, że to silny przeciwnik, a dwa – Tottenham zagrał bardzo wyrównany mecz, ale detale zadecydowały o porażce.
- Remis z Manchesterem City na Etihad? Bardzo dobry rezultat (choć trochę szczęśliwy).
- Porażka z West Hamem? Pechowa. Tottenham dominował, ale podarował rywalom jedną bramkę, a drugą stracił z ogromnego przypadku.
Krótko mówiąc – gdy wszyscy zachwycaliśmy się Tottenhamem nie grali oni aż tak dobrze, jak wskazywała tabela. Teraz natomiast nie prezentują się aż tak źle jak sugerują wyniki. Zespół Ange’a Postecoglou nawet bez Maddisona potrafi grać bardzo przyjemny dla oka futbol i tworzyć sytuacje. Niemniej jednak, filozofia gry Ange’a Postecoglou idzie w parze z dużą wariancją. Koguty podejmują spore ryzyko w rozegraniu piłki, czy sposobie bronienia, więc ich wynikami czasem może rządzić przypadek.
Mecze Fulham znów chce się oglądać
Jednym z największych komplementów, jakie można przypisać zespołom, których nadrzędnym celem na sezon jest utrzymanie to fakt, że neutralni kibice Premier League chętnie spojrzą na ich mecz nawet, gdy nie grają z nikim z czołówki. Fulham w poprzednim sezonie właśnie takim zespołem było. Marco Silva stworzył świetnie zorganizowaną drużynę, która grała na dużej intensywności i potrafiła sprawiać niespodzianki. Druga połowa sezonu sugerowała już, ze w następnych rozgrywkach utrzymanie podobnego poziomu będzie niezwykle trudne. W połączeniu z odejściem Aleksandara Mitrovicia nikogo nie zdziwiło, że The Cottagers wystartowali dość kiepsko i stali się zespołem, o którym praktycznie nikt nie mówił.
W ostatnich tygodniach w grze Fulham w końcu coś drgnęło. Ostatnie trzy mecze to wygrana z Wolves (3:2) oraz Nottingham (5:0) i porażka 3:4 z Liverpoolem na Anfield, gdzie byli bardzo blisko sprawienia sensacji. W tym czasie Fulham strzeliło aż 11 goli, co jest najlepszym wynikiem w lidze. Poprawę gry i wyników możemy łączyć z drobną modyfikacją drugiej linii. Marco Silva odszedł od ustawienia z dwoma defensywnymi i jednym ofensywnym pomocnikiem na rzecz jednej „6-tki” i dwóch „8-ek”. Dzięki temu oba skrzydła zespołu są bardziej produktywne, a to element, który charakteryzował ich w poprzednim sezonie.
Co jeszcze wydarzyło się w 15. kolejce Premier League?
- Pomiędzy 14., a 15. serią gier mieliśmy pierwsze zwolnienie trenera w tym sezonie. Paul Heckingbottom nie przetrwał porażki 0:5 z Burnley, a jego miejsce zajął Chris Wilder, który zajął historycznę 9. miejsce w Premier League w sezonie 2019/20. Nowy szkoleniowiec zaczął od porażki 0:2 z Liverpoolem.
- Wszystkie beniaminki w minionej kolejce przegrały swoje mecze. Burnley na wyjeździe po wyrównanym spotkaniu nieznacznie uległo Wolves (0:1). Dla Wilków bramkę strzelił Hwang, dla którego był to już ósmy gol w tym sezonie.
- Everton nie potrzebował wiele czasu, aby opuścić strefę spadkową. Podopieczni Seana Dyche’a wczoraj pokonali Newcastle na własnym stadionie aż 3:0.
- Bournemouth wygrało z Crystal Palace (2:0) i oba kluby są na przeciwnych biegunach. Zespół Andoniego Iraoli nie przegrał już od 4 meczów, a podopieczni Roya Hodgsona tyle samo spotkań czekają na zwycięstwo.
- Brighton zakończyło serię trzech remisów na własnym stadionie wygrywając z Brentford (2:1) i zbliżyło się do grupy pościgowej.
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej