Po zaprezentowaniu najlepszej jedenastki oraz jedenastki niespodzianek, przyszedł czas na jedenastkę rozczarowań LaLiga w sezonie 23/24. Kto zawiódł, kto nie sprostał oczekiwaniom, kogo przerosły nowe wyzwania? O tym w poniższym tekście. Zapraszamy!
Bramkarz – Inaki Pena
Niestety, pomimo niezłego wprowadzenia się między słupki pod nieobecność Marca-Andre Ter Stegena, z czasem Inaki Pena zaliczył spory zjazd. Można powiedzieć, że Hiszpan był brzydkim, lustrzanym odbiciem Andrija Łunina. Ukrainiec z meczu na mecz nabierał pewności siebie i pokazywał się z coraz to lepszej strony. Natomiast rezerwowy golkiper Barcelony im dalej w las, tym bardziej zagubiony wydawał się w swojej roli.
O ile pierwsze trzy mecze przeciwko Rayo, Porto oraz Atletico były w jego wykonaniu naprawdę solidne, tak już w kolejnych tygodniach przeplatał występy przeciętne z kiepskimi. Negatywnym punktem kulminacyjnym okazał się feralny mecz z Villarrealem w styczniu, kiedy FC Barcelona przegrała 3:5. Był to bez wątpienia najgorszy performance defensywy Blaugrany z Peną na czele.
Statystyki również nie pozostawiają suchej nitki na 25-latku. Na przestrzeni 10 spotkań rozegranych przez Inakiego w LaLiga 23/24, Hiszpan wpuszczał 1,7 bramki na mecz. Skuteczność jego interwencji wyniosła zaledwie 56%. A współczynnik goli powstrzymanych wyniósł -3,11 bramki, co oznacza że wpuścił mniej więcej trzy gole więcej niż powinien. Próżno szukać gorszego bramkarza, który rozegrał co najmniej 800 minut w minionym sezonie ligowym.
Lewy obrońca – Fran Garcia
Powiedzmy sobie szczerze – kibice Realu Madryt nie mieli dużych oczekiwań wobec Hiszpana. Ot, bardzo tania opcja na zmiennika na lewej obronie, do tego wychowanek klubu. W Rayo spisywał się dobrze i w końcu strzelił też w poprzednim sezonie gola samej FC Barcelonie. W Madrycie miał być tą ofensywniejszą opcją przy Ferlandzie Mendym. Jak to jednak bywa z Francuzem, dość często borykał się on z kontuzjami. A to sprawiało, że Fran Garcia grał więcej, aniżeli chciałby tego pewnie nawet sam Ancelotti.
Trudno tu mówić o potężnym zawodzie. Rzeczywistość była jednak taka, że nawet jeżeli Fran był jedynym zdrowym lewym obrońcą w kadrze, tak w tych ważniejszych meczach w wyjściowej jedenastce na boku defensywy pojawiał się Eduardo Camavinga. Garcia był niczym jeździec bez głowy. Mógł imponować w kwestii wydolności czy szybkości, ale w całej reszcie było widać braki. W obronie wyglądał na zestresowanego, niechcącego popełnić głupiego błędu, co przynosiło momentami odwrotne efekty. Z przodu niby dużo dośrodkowywał, ale najczęściej „na pamięć”, nie podnosząc wcześniej głowy. Nic dziwnego, że mówi się o sprowadzeniu do Realu kolejnego lewego obrońcy, a to oznaczałoby pożegnanie z Hiszpanem.
Środkowy obrońca – Gabriel Paulista
Doświadczony obrońca, kapitan Valencii, który powinien emanować przykładem i doskonale czytać grę. To słowa, które chciałoby się powiedzieć o Gabrielu Pauliście, ale zwyczajnie nie można. Brazylijczyk swego czasu tworzył jeden z najlepszych duetów środkowych obrońców w LaLiga wraz z emerytowanym Ezequielem Garayem. Jednak od kilku sezonów 33-latek regularnie miewa epizody, w których ewidentnie „przepala mu styki”. Paulista nie wytrzymuje spoczywającego na nim ciężaru emocjonalnego i wielokrotnie gra w kratkę. Przeplata występy bardzo dobre z wstydliwymi, w których łapie czerwone kartki.
Można by zażartować, że to idealny profil defensora dla Atletico Madryt, ale… obrońca Valencii naprawdę trafił na Metropolitano zimą. Efekty po zmianie klubu? Opłakane. Gabriel Paulista wystąpił w barwach Colchoneros tylko 5 razy, gdzie naprawdę dobrze zaprezentował się tylko w debiucie z Sevillą. Poza tym pełnił rolę rezerwowego, który rzadko kiedy podnosił się z ławki i to raczej w przyszłości zmianie nie ulegnie. Przykry etap kariery Brazylijczyka, który jeszcze kilka miesięcy temu był kapitanem Valencii, a obecnie dogorywa jako zmiennik.
Środkowy obrońca – Caglar Soyuncu
O przygodzie Turka w Atletico Madryt najlepiej mówi jego ostatnie spotkanie w czerwono-białej koszulce. W grudniowym meczu z Sevillą pojawił się na boisku w 66 minucie, by w 70. zejść do szatni po obejrzeniu czerwonej kartki. Diego Simeone mu nie ufał, a oglądając jego popisy na murawie, trudno mu się dziwić. Soyuncu miał być opcją rezerwową na środek obrony, a nawet to go przerosło. Oczywiście już jego ostatni czas w Leicester nie był najlepszy, więc do Atletico przychodził jako tania opcja, ale jednocześnie piłkarz do odbudowania. Jednak przez ani minutę nie udowodnił, że pewnego czasu był uważany za jednego z ciekawszych defensorów Premier League.
W styczniu odszedł na wypożyczenie do Fenerbahce, ale tam też nie radził sobie najlepiej. Latem wróci do Madrytu i będzie sporym bólem głowy dla Simeone. Turek dołączał do Atletico jako „okazja”, bo wygasał mu kontrakt z angielskim zespołem, ale rozegrał dla Rojiblancos tylko 212 minut. Nasze wybory na środkowych defensorów to też ogromne „wyróżnienie” dla transferów Atletico. Jednym jest zawodnik, który był w klubie od lipca do stycznia, a drugim ten, który miał go zastąpić w drugiej połowie sezonu. Trudno nawet wybrać, który okazał się gorszym pomysłem.
Prawy obrońca – Hector Bellerin
Fani FC Barcelony zapewne nie odczują w tym miejscu zaskoczenia. W końcu sezon 22/23 spędzony w barwach Dumy Katalonii był dla Hiszpana tragiczny. Natomiast Real Betis miał znacznie lepsze wspomnienia w kontekście współpracy z byłym graczem Arsenalu. W kampanii 21/22 udając się na wypożyczenie był ważnym punktem Los Verdiblancos, dokładając swoją cegiełkę w zdobyciu Pucharu Króla. W Sewilli mogli więc liczyć, że powrót do miejsca gdzie Bellerin czuł się wcześniej dobrze, znów tchnie w niego pozytywną iskrę.
Niestety, to czego uświadczył Manuel Pellegrini nie było nawet blisko optymalnej wersji 29-latka. Wychowanek The Gunners grał tak, jakby zupełnie nie zależało mu na rywalizacji o jakiekolwiek cele. Brak ambicji był widoczny również w postaci niskiej intensywności i słabej formy fizycznej Hiszpana. Wyglądało to mniej więcej jak gdyby Bellerin grał „bo może”. Bez żadnych poważnych zobowiązań i odpowiedzialności wobec kolektywu. Skoro Betis wywalczył angaż w kwalifikacjach do Ligi Konferencji, to może lepiej jednak będzie jeśli Hector da sobie spokój z poważnym futbolem i dołączy do czegoś pokroju Kings League Gerarda Pique. A może po prostu zacznie grać z kolegami na orliku, taka piknikowa atmosfera powinna Hiszpanowi pasować.
Defensywny pomocnik – Oriol Romeu
Bez dwóch zdań jedno z największych rozczarowań sezonu 23/24. Latem zeszłego roku Oriol Romeu przychodził do FC Barcelony jako jeden z najlepszych defensywnych pomocników w lidze. W ekipie Xaviego miał być pracusiem odciążającym takich graczy jak Ilkay Gundogan z zadań defensywnych. Liczono na wniesienie przez niego więcej fizyczności do gry Barcy. Tymczasem 32-latek, nie licząc solidnego początku w barwach Blaugrany, sprawiał zdecydowanie więcej kłopotów niż pożytku. W większości meczów był wolny jak wóz z węglem, a wyprowadzanie piłki przez Hiszpana było proszeniem się o problemy. Brzydką esencją tej postawy był rewanżowy mecz z Antwerpią w Lidze Mistrzów. Wtedy Oriol na przestrzeni godziny gry zanotował dwa krytyczne błędy, które poskutkowały stratą goli.
Od tego momentu Romeu pojawiał się na murawie bardzo sporadycznie, pilnując z reguły ławki rezerwowych aniżeli tego co działo się na boisku. Futbol po prostu nagle mu odjechał. Najlepszą opcją dla pomocnika byłby chyba w tej sytuacji powrót do Girony. Jeśli Michel nie przywróci go do żywych, to już zapewne nikt tego nie zrobi.
Środkowy pomocnik – Dani Ceballos
Końcówka sezonu 2022/23 miała być dobrą prognozą co do przydatności Hiszpana w zespole Realu Madryt. W teorii latem dołożono mu kolejnego konkurenta do walki o skład, ale jednocześnie Ancelotti zmienił system na taki, w którym mieści się więcej środkowych pomocników. Dalej było jednak już tylko gorzej. Ceballosa zaczęły nękać kontuzje, a na boisku pojawiał się raczej jako rezerwowy. Niby wystąpił w 20 meczach LaLiga, ale przełożyło się to na raptem 585 minut. Był marginalną postacią w kadrze Realu Madryt i chyba nikt się temu nie dziwił. Poza pojedynczymi przebłyskami Ceballos nigdy w Los Blancos nie pokazał pełni swojego potencjału.
W końcówce sezonu otrzymał więcej czasu na zaprezentowanie się na boisku, ale i tego nie wykorzystał za dobrze. Wystarczy wspomnieć mecz z Villarrealem i przedziwne zachowanie we własnym polu karnym, po którym Real stracił pierwszego gola. Nie było po nim widać, że za wszelką cenę chce pokazać, że może być przydatny dla zespołu. Przed nowym sezonem jego pozycja znowu będzie niepewna. W teorii przy odejściu Kroosa i odejściu lub zmniejszeniu minut Modricia może mieć obietnicie częstszych występów, ale to wciąż tylko obietnica. Tak samo jak to, że Hiszpan zacznie prezentować się zwyczajnie lepiej.
Ofensywny pomocnik – Hannibal Mejbri
Kolejny przykład pokracznej polityki transferowej Sevilli. Zawodnik, który miał do tej pory niewiele styczności z futbolem na poważnym poziomie miał być ratunkiem dla środka pola klubu z Andaluzji. Chyba nikogo poza zarządem klubu nie dziwi fakt, że to nie wyszło. Hannibal miał do tej pory tylko jeden pełny sezon rozegrany w dorosłej piłce. Kampanię 2022/23 spędził w Birmingham na zapleczu angielskiej ekstraklasy. Tam co by nie mówić trochę pograł, ale po powrocie do Manchesteru okazało się, że znowu nie ma dla niego miejsca. Pół roku spędził głównie przypatrując się swoim kolegom z ławki rezerwowych.
W teorii – zawodnik z potencjałem, z dużej europejskiej szkółki. W praktyce – piłkarz wciąż niegotowy, do tego trafiający do fatalnego miejsca pod kątem rozwoju. Tu należy dołożyć kolejny kamyczek do ogródka zarządu klubu – już w lutym mieli zadecydować, że nie aktywują możliwości jego wykupu. A przypominam, że został on sprowadzony do Hiszpanii w połowie stycznia. Do tego sam zawodnik miał nie najlepiej wprowadzić się do nowej szatni. Quique Sanchez Flores uważał, że Tunezyjczyk potrzebuje czasu na aklimatyzację i regularnie zostawiał go na ławce rezerwowych. Półroczne wypożyczenie, 6 występów przekładających się na zawrotną sumę 101 minut. Pobyt Hannibala w Sevilli to porażka przede wszystkim klubu i osób nim zarządzających, a nie samego zawodnika, który nawet nie miał okazji pokazać swoich umiejętności.
Lewy skrzydłowy – Ez Abde
We wrześniu 2023 roku Real Betis zapłacił za skrzydłowego Barcelony 7,5 mln euro. Jak na warunki finansowe hiszpańskich klubów – kwota wcale niemała. Po pierwszym sezonie 22-latka na Estadio Benito Villamarin nie można powiedzieć, aby ta inwestycja się zwróciła. Ez Abde rzadko kiedy wychodził w podstawowym składzie Verdiblancos. Od pierwszej minuty rozpoczął zaledwie 6 z 28 spotkań, w których wystąpił w lidze. W ciągu ponad 900 minut spędzonych na murawie, Marokańczyk zdobył tylko 1 gola. Wyglądał surowo technicznie i wciąż bliżej mu było do jeźdźca bez głowy, aniżeli wyrafinowanego dryblera czy kreatora gry. Przegrywał większość pojedynków, nie imponował zwodami czy dojrzałością w podejmowaniu decyzji boiskowych. Jeśli reprezentant Maroka chce pozostać na poziomie klubów pokroju Realu Betis, będzie musiał wziąć się ostro za rozwój na wielu płaszczyznach. W przeciwnym razie za parę sezonów zobaczymy go co najwyżej w lidze tureckiej.
Środkowy napastnik – Andre Silva
Niesamowite jest to, ile czasu taki klub jak Real Sociedad może mieć problem z doborem odpowiedniego napastnika. Portugalczyk jest tylko tego kolejnym przykładem. Andre Silva pierwszą część sezonu stracił przez kontuzje. Do grudnia miał na swoim koncie tylko dwa rozegrane ligowe mecze. Później nadal potrzebował czasu, aby wrócić do odpowiedniej sprawności. Jednak nawet po powrocie do regularnej gry nie był postrachem obrońców. Jego ostateczny bilans to 19 występów i tylko 3 zdobyte gole. Portugalczyk od dłuższego czasu boryka się po wypożyczeniach i wystarczy spojrzeć na jego statystyki z poprzednich sezonów, żeby powiedzieć, że nie jest to typ golleadora. Txuri-Urdin to tylko kolejny klub, który nabrał się na obietnice tego, że tym razem będzie inaczej.
W San Sebastian mają permanentny problem ze znalezieniem napastnika. Czasami mają zwyczajnie pecha, jak to było w przypadku Umara Sadiqa. Nigeryjczyk, za którego zapłacili 20 mln euro, już w drugim spotkaniu dla Realu Sociedad zerwał więzadła krzyżowe, co skończyło dla niego sezon. Wypożyczenie Andre Silvy do Realu Sociedad było jednak wynikiem nieumiejętnych poczynań na rynku transferowym. Txuri-Urdin chcieli sprowadzić Alexandra Sorlotha, który wcześniej spędził w klubie dwa sezony na wypożyczeniu. Nie umieli jednak dojść do porozumienia z RB Lipsk, co wykorzystał Villarreal. Real Sociedad sięgnął więc po Portugalczyka (co ciekawe też zawodnika Lipska), a jego liczby przytaczałem wyżej. Sorloth natomiast w ekipie Żółtej Łodzi Podwodnej do ostatniej kolejki bił się o tytuł króla strzelców, zbierając 23 trafienia. Powiedzieć, że w Kraju Basków wyszli na tym nie najlepiej, to jak nic nie powiedzieć.
Prawy skrzydłowy – Jose Callejon
Pewnie wielu z was uzna ten wybór za nieco zaskakujący. Co w tym dziwnego, że 37-letni zawodnik nie gra już na wysokim poziomie? Przecież zaraz pewnie zakończy karierę, a i tak należy mu się szacunek że w tym wieku w ogóle jeszcze gra. Jasne, zgoda. W tym przypadku natomiast kluczowa jest perspektywa porównawcza. Callejon po powrocie do ojczyzny w lipcu 2022 roku przeżywał prawdziwy renesans formy. W ekipie Granady na zapleczu LaLiga rozegrał ponad 40 spotkań, zaliczył 4 gole i 9 asyst, kilkukrotnie znajdował się w drużynie tygodnia. Po tak udanym sezonie 22/23, nawet biorąc pod uwagę fakt że działo się to w Segunda Division, można było spodziewać się że Callejon będzie ważnym ogniwem beniaminka po powrocie do Primera.
Jednak podobnie jak przypadku chociażby Oriola Romeu – futbol na tym poziomie już zwyczajnie Hiszpanowi odjechał. Callejon wystąpił co prawda w 25 spotkaniach, ale tylko w 7 z nich od startu. Z liczb udało mu się dołożyć aby jedną asystę. Nie jest to może jakieś wielkie rozczarowanie, ale patrząc na nie tak dawne wyczyny w drugiej lidze hiszpańskiej, szczególnie kibice Granady mogą czuć pewien niedosyt względem byłego piłkarza Realu Madryt, Napoli, czy Fiorentiny.