Po dwóch ostatnich kolejkach, w których nie padało wiele bramek miniony weekend na angielskich boiskach był naprawdę ciekawy. Kilka wysokich i niespodziewanych zwycięstw, szalona końcówka w hicie kolejki oraz uwolniona Aston Villa. Oto nasze wnioski po 13. kolejce Premier League.
Chelsea prezentuje się lepiej grając czwórką obrońców
The Blues bardzo słabo rozpoczęli mecz z Manchesterem United. Do 36. minuty oddali zaledwie 1 strzał i większość czasu spędzili biegając za piłką na własnej połowie. Wtedy też zareagować postanowił Graham Potter ściągając Marca Cucurellę, a wprowadzając Mateo Kovacicia, co wiązało się ze zmianą ustawienia z trójki na czwórkę obrońców i zagęszczeniem środka pola. Od tego momentu Chelsea wróciła do gry i była w stanie przeciwstawić się Manchesterowi United.
Ta zmiana nasuwa nam wniosek, że Chelsea lepiej czuje się grając czwórką obrońców niż trójką. Kontrargumentem na tą tezę mogą być dwa spotkania z Milanem, które The Blues pewnie wygrali grając w ustawieniu z trójką stoperów i wahadłowymi. Niemniej jednak, obecnie Graham Potter musi się mierzyć z bardzo trudną misją zastąpienia Reece’a Jamesa, który na wahadle jest prawdziwą bestią. W kadrze nie ma zawodnika, który mógłby go zastąpić 1:1. Trener próbował tam Raheema Sterlinga (z Aston Villą, dostał zmianę w przerwie), Rubena Loftusa-Cheeka, dla którego nie jest to nominalna pozycja (z Brentford), a z Man United zagrał tam Cesar Azpilicueta. Hiszpan jednak jak na wahadłowego oferuje bardzo mało w ofensywie. Co więcej, Chelsea przy kontuzji N’golo Kante nie ma odpowiednich zawodników, aby z silniejszymi rywalami wygrać środek pola grając tylko dwoma pomocnikami. To spotkanie sugeruje, że powinno być ich trzech (a o to trudno przy grze trójką stoperów).
Casemiro to defensywny pomocnik, jakiego brakowało Manchesterowi United
Fani Manchesteru United mogą być zadowoleni z dwóch ostatnich spotkań swojego zespołu. Po wygranej z Tottenhamem w świetnym stylu zespół Erika ten Haga podzielił się punktami z Chelsea na Stamford Bridge. W obu meczach bardzo ważną postacią Czerwonych Diabłów był Casemiro. W poprzednim sezonie środek pola, a konkretnie brak defensywnego pomocnika był największym problemem tej drużyny. Im rywal był silniejszy – tym ten kłopot był bardziej widoczny.
Brazylijczyk w tych dwóch spotkaniach pokazał ile daje zespołowi dobry defensywny pomocnik. W obu spotkaniach miał najwięcej odzyskanych piłek (po 10) oraz wygranych pojedynków (9 z Chelsea, 7 z Tottenhamem). Casemiro jest odkurzaczem w środku pola, który zapewnia tarczę ochronną środkowym obrońcom, a ponadto wprowadza balans do środka pola. Dzięki jego obecności drugi pomocnik ma większą swobodę ofensywną, ponieważ wie, że Brazylijczyk go zaasekuruje. Przy transferze Casemiro były obawy odnośnie do umiejętności rozgrywania piłki, ale i w tym elemencie – po kiepskim debiucie w Premier League od 1. minuty z Evertonem – radzi sobie bardzo dobrze. Nie potrzebuje dodatkowego pomocnika cofającego się do rozegrania. Sam bierze na siebie ten ciężar.
Pierwszy sygnał ostrzegawczy dla Arsenalu
Po szczęśliwym zwycięstwie nad Leeds tydzień temu w podsumowaniu kolejki odnotowaliśmy tylko ten fakt, ale nie wyciągaliśmy daleko idących wniosków. W meczu z Southampton sytuacja się powtórzyła i Arsenal po raz drugi w tym sezonie stracił punkty. To nie był tak zły mecz, jak tydzień temu, ale miał sporo punktów wspólnych. W drugiej połowie, przy prowadzeniu, gra siadła, a zespół Mikela Artety nie potrafił przejąć kontroli nad meczem. Wiemy, że Kanonierzy to drużyna, która najlepiej się czuje, kiedy ma piłkę przy nodze i najchętniej posiadałaby ją przez pełne 90 minut. W drugiej połowie do momentu bramki Southampton posiadanie piłki kształtowało się mniej-więcej po równo, natomiast w starciu z Leeds wynosiło 59% do 41% na korzyść rywali.
Z czego wynika utrata kontroli nad meczem przez Arsenal? Jednym z czynników naszym zdaniem może być ustawianie na lewej obronie Takehiro Tomiyasu. Japończyk jest bardzo dobry w defensywie i nie popełnia błędów w rozegraniu, ale grając blisko środka nie czuje się tak komfortowo, jak choćby Zinchenko. Granit Xhaka w tym sezonie gra znacznie wyżej, dorzuca liczby, ale w takich momentach, gdzie Arsenal potrzebuje kontroli być może warto rozważyć cofnięcie trochę niżej Szwajcara przy rozegraniu.
Gerrard z wozu, Aston Villi lżej
W obecnym sezonie Aston Villa ze Stevenem Gerrardem na ławce trenerskiej strzeliła 7 goli przez 990 minut. W pierwszym meczu po zwolnieniu Anglika już po pierwszym kwadransie zespół miał na swoim koncie 3 trafienia, a po ostatnim gwizdku sędziego w starciu z Brentford na tablicy wyników widniał rezultat 4:0. Piłkarze The Villans wyglądali, jakby wstąpiła w nich nowa energia i zrzucili z siebie jakąkolwiek presję i ciężar mentalny. Wyszli na boisko ze świeżymi głowami i to dało efekt. 11 celnych strzałów to wynik, jaki rzadko zdarza się najlepszym zespołom, a co dopiero Aston Villi. Ponadto wartość prawie trzech goli oczekiwanych i 6 „dużych okazji”. Oczywiście, to tylko jedno spotkanie, ale i tak w porównaniu do poprzednich spotkań to przepaść.
Tymczasowemu trenerowi, który przejął Aston Villę, Aaronowi Danksowi też należą się pochwały. Ustawił on zespół w systmie 4-2-3-1, którego Gerrard nie stosował, a na boisku zmieścił Ingsa, Watkinsa (zagrał na prawej pomocy), Baileya i Buendię. W pomocy ponadto dał szansę Dendonckerowi, który dotychczas po przyjściu na Villa Park grał ogony. Być może Danks, który prawdopodobnie będzie prowadził pierwszy zespół przez chwilę dał podpowiedź nowemu trenerowi, jak pomieścić na boisku zawodników, którzy za kadencji Gerrarda nie pasowali do siebie.
Jesse Marsch kolejny do zwolnienia, a Leeds do spadku z Premier League? Spokojnie, dajmy czas
Leeds United przegrało w ten weekend 2:3 z Fulham powiększając serię bez zwycięstwa do 8 meczów, w których zdobyli tylko 2 punkty. Bukmacherzy na Wyspach widzą w Jessem Marschu faworyta do kolejnego trenera, który zostanie zwolniony z klubu Premier League, a wiele osób w Leeds zaczyna upatrywać potencjalnego spadkowicza. Niemniej jednak, to ciągle za wczesny etap, aby jednoznacznie oceniać pracę trenera. Dobry początek sezonu sugeruje, że Leeds ma potencjał, ale ten zespół ciągle się buduje.
Pamiętajmy, że latem klub stracił dwóch najlepszych zawodników – Raphinhę i Kalvina Phillipsa. O ich klasie niech świadczy fakt, że zgłosiły się po nich – odpowiednio – Barcelona i Manchester City. Kiedy Phillips wypadał przez kontuzję za kadencji Bielsy to Leeds zawsze traciło bramki na potęgę. Obecnie defensywa również nie spisuje się dobrze, a oparty na wysokim pressingu styl gry jej nie pomaga. Oczywiście, Jesse Marsch teoretycznie uzupełnił powstałe luki sprowadzając wielu piłkarzy, w tym również takich, z którymi już pracował, ale latem na Elland Road nastąpiła naprawdę duża rewolucja. A poukładanie wszystkich klocków tak, aby maszyna pracowała na pełnych obrotach wymaga więcej czasu niż niespełna 3 miesiące.
Co jeszcze wydarzyło się w 13. kolejce Premier League?
- We wnioskach po poprzedniej kolejce zwracaliśmy uwagę, że Tottenham nie potrafi grać z zespołami big six. Tym razem na własnym stadionie przegrali z Newcastle (1:2), które w obecnym momencie trzeba jednak zaliczać do zespołów z czołówki, więc piłkarze Antonio Conte tylko potwierdzili to, co pisaliśmy o nich kilka dni temu.
- No właśnie, Newcastle – styl w jakim pokonali Tottenham sugeruje, że to naprawdę mocny zespół. Nie uwzględniliśmy ich powyżej, ponieważ na naszej stronie możecie przeczytać o Srokach większy tekst.
- Renesans formy Liverpoolu? Nic z tych rzeczy. Na rozpoczęcie kolejki The Reds przegrali z zamykającym tabelę Nottingham Forest na City Ground 0:1. Zespół Jurgena Kloppa nadal nie wygrał żadnego wyjazdowego meczu w tym sezonie Premier League, a kontuzje i częste rotacje trenera nie pomagają w stabilizacji formy.
- Po zwycięstwie 4:0 Leicester nad Wolves łatwo napisać, że Lisy wracają na dobrą drogę, a Wilki muszą poważnie zacząć martwić się o utrzymanie. Niemniej jednak, wynik tego spotkania zupełnie nie oddaje jego przebiegu. Leicester oddało tylko 5 strzałów, a Wolves – 21. W golach oczekiwanych też lepiej wypadł zespół Steve’a Davisa. No ale podopieczni Rodgersa przypomnieli, że w futbolu liczy się skuteczność. A jakość pod bramką rywala mają nieporównywalnie większą od ich niedzielnych rywali.
- W sobotę obudziła się ofensywa Evertonu, która pokonała Crystal Palace 3:0. Serdecznie polecamy oglądnąć gole The Tofees. Aż ciężko uwierzyć, że to ta sama drużyna, która w wielu meczach tak męczy się w ataku.
***
Fanów Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej