Po remisie z Interem na Camp Nou (3:3) Barcelona znalazła się w bardzo trudnej sytuacji w kontekście awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Katalończycy w dwie kolejki muszą odrobić 4-punktową stratę do Interu Mediolan, co w praktyce oznacza wygranie pozostałych spotkań (w tym tego z Bayernem) oraz liczenie, że wicemistrz Włoch nie tylko przegra z Bawarczykami, ale także poślizgnie się w starciu z Viktorą Pilzno, jedną z najsłabszych drużyn w tegorocznej edycji Champions League. Oczywiście, jak mawia piłkarskie porzekadło – dopóki piłka w grze, wszystko możliwe, aczkolwiek trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym Inter wywraca się na ostatniej prostej.
Barcelona blisko Ligi Europy
Dla Barcelony brak awansu do fazy pucharowej Champions League będzie ogromnym ciosem finansowym oraz wizerunkowym. Nie po to Joan Laporta w letnim okienku transferowym wprowadził w obieg piłkarskiego świata pojęcie „dźwignie finansowe” i je aktywował. Nie po to przekonywał do projektu czołowych piłkarzy i stosował różne sztuczki, aby ostatecznie tych wszystkich graczy zakontraktować. W końcu nie po to w sezonie ogórkowym zwrócił na swój klub uwagę wszystkich kibiców, aby teraz przedwcześnie ewakuować się z balu dla najlepszych, zjechać piętro niżej i wiosną bawić się na przyjęciu drugiej kategorii. Oczywiście, Barcelona miała pecha w losowaniu, bo bardziej wymagającą grupę ciężko było sobie wymyślić. Jedynie grupa H (z PSG, Benfiką i Maccabi Hajfa) biorąc pod uwagę obecną dyspozycję zespołu Rogera Schmidta mogłaby ewentualnie równać się skalą trudności.
Niemniej jednak, od przerwy reprezentacyjnej Barcelona na boisku wyraźnie obniżyła loty. W La Liga – mimo, że seryjnie wygrywa – w ostatnich meczach nie przekonuje, a skórę często ratuje im Marc-Andre ter Stegen. Odwołajmy się do często przytaczanego w takich sytuacjach modelu goli oczekiwanych. Barcelona strzeliła 2 gole więcej niż „powinna” i straciła aż 4-5 mniej według algorytmów xG. W efekcie daje to nieco ponad 3 punkty więcej od tego, na co Barcelona rzeczywiście zasłużyła. Po 8 kolejkach jest to dość spora „nadwyżka”. To, co szczęście dało Xaviemu i spółce w lidze, zabrało za to w Champions League. Katalończycy w żadnym z meczów przeciwko Bayernowi i Interowi nie byli zespołem (wyraźnie) gorszym, a ponadto kluczowe kontrowersje sędziowie rozstrzygali na korzyść rywali. Mimo wszystko – to nie powinna być wymówka. Barca na boisku ostatnio nie prezentuje się wystarczająco dobrze i warto zdiagnozować problemy zespołu.
Problem nr 1 – Barcelona nie wykorzystuje skrzydeł
Poprzez sposób patrzenia na futbol przez Xaviego zgodny z DNA Barcelony zespół bardzo często zmuszony jest do zmagania się z przeciwnikiem broniącym bardzo blisko pola karnego. Taki scenariusz oglądaliśmy właśnie w obu spotkaniach z Interem. Wówczas, kiedy rywal ustawi dwa zwarte bloki blisko siebie i zamknie środek to główną metodą kreowania sytuacji są boczne sektory. To na kombinacjach pomiędzy skrzydłowym, bocznym obrońcą, a skrajnym środkowym pomocnikiem zespoły najczęściej opierają nadzieje na rozmontowanie defensywy rywala.
Barcelona ewidentnie miała z tym problemy w pierwszym wyjazdowym spotkaniu z zespołem Simone Inzaghiego. Mnóstwo krytyki spadło na Ousmane’a Dembele i o ile Francuz ma umiejętności i powinien zagrać lepiej, tak zdecydowanie brakowało mu wsparcia. Sergi Roberto grał bardzo zachowawczo i nie podłączał się do ofensywy, przez co Dembele miał naprzeciwko siebie dwóch rywali. Z drugiej strony natomiast szerokość zapewniał nominalny boczny obrońca Marcos Alonso, a Raphinha grał bliżej środka. Ten plan zupełnie nie wypalił. Brazylijczyk to skrzydłowy, który najlepiej czuje się ustawiony blisko linii bocznej po prawej stronie i z Interem zmuszony do gry w większym tłoku był bezużyteczny. Alonso z kolei nie jest już tak przydatny w ofensywie, jak jeszcze kilka lat temu.
Xavi przeanalizował pierwszy mecz z Interem, wyciągnął wnioski i zareagował.
Choć dokonał tylko jednej – i to wymuszonej (Pique za Christensena) – zmiany to kształt Barcelony był zupełnie inny. Dembele i Raphinha zamienili się stronami. Sergi Roberto grał wyżej i miał za zadanie wykorzystywać przestrzeń pomiędzy Raphinhą, a Lewandowskim. Tym razem do zabezpieczenia przed kontratakami i rozprowadzania piłki w pierwszej fazie budowania ataku oddelegowany został Marcos Alonso. Szerokość po lewej stronie zapewniał Ousmane Dembele, a w półprzestrzeni operował Pedri. Duma Katalonii zdobyła w tym meczu 3 gole i wykreowała sobie znacznie więcej sytuacji niż przed tygodniem. Dzięki roszadom Xaviego padł przede wszystkim pierwszy gol, kiedy Raphinha spod prawej linii bocznej zagrał na skraj pola karnego do Sergiego Roberto, a ten dograł do Dembele. Barcelona wyglądała lepiej w ataku, ale problem pojawił się po drugiej stronie boiska.
Problem nr 2 – bronienie przed kontratakami
Dwa pierwsze gole Interu mocno obciążają konto obu środkowych obrońców Barcelony. Przy bramce Nicolo Barelli Gerard Pique złamał linię spalonego o dobre kilka metrów. Kolejne trafienie Lautaro Martineza to z kolei fatalne zachowanie Erica Garcii. Oczywiście, wszystko zaczęło się od straty Busquetsa na własnej połowie, ale stoper na tym poziomie nie może tak łatwo dać się ograć.
Gole to jedno, ale wczoraj po prostu każdy kontratak Interu pachniał golem. Taktyka, którą przyjął Xavi na to spotkanie była bardzo ryzykowna i 3-krotnie zapłacili za to bardzo słoną cenę. Chcąc grać w ten sposób, jak Barcelona, czyli dominować i utrzymywać się na połowie rywala musisz mieć z tyłu obrońców o odpowiednim profilu. Szybkich i mocnych w pojedynkach fizycznych, dzięki czemu będą w stanie kontrolować masę przestrzeni za swoimi plecami. Wczoraj Barca zostawiała trzech zawodników w linii defensywy przy atakach – Pique, Erica Garcię i Marcosa Alonso. Żaden z nich nie posiada wyżej wymienionych atutów. Kontuzje Ronalda Araujo i Joulesa Kounde, nawet Andreasa Christensena, który wygląda solidnie po transferze do Blaugrany nie mogły przytrafić się w gorszym momencie. Wady Erica Garcii, na którego Xavi stawia przez umiejętność wyprowadzenia piłki zanikają, kiedy obudowany jest takimi piłkarzami.
Problem nr 3 – adaptacja Xaviego do aktualnych warunków
Ten problem jest poniekąd powiązany do poprzedniego. Xavi nie dostosował się odpowiednio do warunków, które miał. Oczywiście, brak trzech środkowych obrońców to poważny uszczerbek, którego nie da się zatuszować, ale nie na tym skupi się nasza główna uwaga. Trener Barcelony często ustawia zawodników na niezbyt komfortowych dla nich pozycjach. Wyżej wspominaliśmy o Raphinhii w pierwszym spotkaniu z Interem. Marcos Alonso zawsze był zawodnikiem utożsamianym z idealnym wahadłowym, ponieważ grając w czwórce obrońców często miał poważne kłopoty z bronieniem. Ustawienie go jako trzeciego środkowego obrońcy w fazie posiadania piłki nie okazało się najlepszym pomysłem.
Nieumiejętność dostosowania się, kiedy brakuje danego zawodnika to generalnie częsty problem trenerów wyznających „Guardiolizm” – grę pozycyjną, opartą na utrzymywaniu się przy piłce i zachowaniu struktury zespołu. Ciężko im odejść od własnych przekonań, od tego, co wypracowują z zespołem w treningu i w efekcie często zdarza się, że przy braku 2-3 zawodników z pierwszej jedenastki poziom gry zespołu drastycznie spada. Wyjęcie nawet jednego elementu może sprawić, że maszyna przestaje pracować. Szkoleniowcy z taką wizją potrzebują dwóch dobrych graczy na każdą pozycję, pasujących charakterystyką do ich wymagań. Barcelona jednak do takiego etapu jeszcze nie doszła. I przez to w niektórych momentach trener musi być bardziej elastyczny. Na tym polu Xavi na razie nie zdaje egzaminu.