Co to za początek sezonu w wykonaniu Golden State Warriors. Steph Curry przechodzi samego siebie, mimo że w końcu nie musi, bo cała drużyna gra swoje. Najpierw wygrana z Lakers, a potem z Clippers. Czyżby Warriors ponownie zamieniali się w złoto?
Steph Curry i jego Golden State Warriors weszli w nowy sezon NBA z drzwiami
Mikołaj Wójcik:
Ostatnie dwa lata nie były udane dla drużyny z San Francisco. Po latach trumfów i regularnych awansów do finałów NBA, kibice Warriors musieli przełknąć gorzką pigułkę, jaką był sezon 19/20. Bilans 15-50 był po prostu katastrofalny. W drużynie nie było już Kevina Duranta, z kontuzjami borykali się Curry i Thompson. Rok później było już nieco lepiej, wciąż jednak Golden State nie pojawili się w playoffach, kończąc sezon porażką z Grizzlies. Niemniej jednak poprzednia kampania była krokiem naprzód, a początek obecnej może wskazywać, że drużyna Steve’a Kerra nie zamierza się zatrzymywać w rozwoju.
Świetny preseason zakończony na 5 zwycięstwach, bez porażki. Wygrana na inaugurację w Staples Center z Lakers, pokonanie Clippers przed własną publicznością. Stephen Curry notujący w Los Angeles triple-double kwitujący ten występ stwierdzeniem: „Obviously, I played like trash”. Dobra forma Draymonda Green’a, Wiggins’a, obiecujące występy Poole’a, Lee, Bjelicy, udany powrót do rotacji Andre Iguodali. Jakże inna atmosfera wytworzyła się wokół Warriors w ostatnim czasie.
Zatrzymajmy się na chwilę przy dyrygencie tej orkiestry, a więc Currym. Po meczu z Lakers, gdzie faktycznie jego skuteczność rzutów nie była najwyższa (a przypomnijmy, że jego statystyki wyniosły 21 pkt/10 zb/10 ast), podczas spotkania przeciwko Clippers zwyczajnie eksploduje. W samej pierwszej kwarcie zdobywa 25 punktów, notując 9 celnych trafień na 9 prób. Mecz ostatecznie kończy z 45 punktami, trafiając między innymi 8 trójek w 13 rzutach. Chef pokazuje olbrzymią klasę i kolejny raz udowadnia, jak niezrównanym jest strzelcem.
Przed Golden State teraz mecze z Kings, Oklahomą czy Memphis, także można sobie wyobrazić, że ich dobra passa będzie kontynuowana. Czy ta drużyna ma mistrzowskie aspiracje? Czas pokaże. Natomiast Curry i spółka mogą sprawić kibicom niemało radości, a dla postronnego widza mecze Warriors mogą być w tym sezonie łakomym kąskiem. Playoffs? Na pewno w zasięgu, zwłaszcza gdy do drużyny wróci w końcu Klay Thompson. Warto mieć oko na drużynę z San Francisco.
Warriors w końcu mają drużynę, a nie indywidualności. Ale mimo to Curry bierze odpowiedzialność na swoje barki
Co prawda mój redakcyjny kolega Mikołaj wyczerpał temat, ale pozwolę dodać od siebie parę słów. Warriors w końcu wydają się mieć drużynę z prawdziwego zdarzenia, a nie zlepek indywidualności. I w tym upatruje ich największy atut, który może okazać się kluczowy w regularnym sezonie NBA.
A mimo to i tak możemy mówić o świetnym liderze. Steph Curry nie raz już pokazywał klasę, ale po tym jak zrobił triple-double przeciwko Lakers, a następnie podsumował swój występ wspomnianymi już wcześniej słowami „zagrałem jak śmieć”, zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Powiedzcie mi, jak gościa nie lubić? No bo który zawodnik grający obecnie w NBA miałby odwagę. Myślę, że można to policzyć na palcach jednej ręki.
W meczu z LA Lakers zdobył 21 pkt, ale jego skuteczność rzutów była po prostu słaba. Więc następny mecz przeciwko kolejnej ekipie z Los Angeles ozdobił 45. punktami (16/25 FG, 8/13 3P)! Curry nie spoczywa na laurach, o czym przekona się niejedna ekipa uczestnicząca w tym sezonie NBA.
Graphics: AOM Customs