Śląsk Wrocław po fantastycznej rundzie jesiennej nie był w stanie odnaleźć swojej dawnej formy. Trójkolorowi w 2024 roku w Ekstraklasie pierwszy punkt zdobyli dopiero w swoim 3. meczu, remisując bezbramkowo z Lechem Poznań, poprzedzając to porażkami z Pogonią i Stalą. Wrocławianie duże problemy mają w ofensywie – w 3 ostatnich meczach nie zdobyli ani jednej bramki. Formy nie jest jeszcze w stanie odnaleźć gwiazda Śląska, czyli Erik Expósito. Hiszpański snajper w tym meczu w pierwszej minucie zasiadł bowiem na ławce. Jeśli Śląsk chciał powrócić na fotel lidera, potrzebny był im przynajmniej remis z Widzewem Łódź. Widzewiacy w ostatnim czasie wygrali 2 mecze w Ekstraklasie i otarli się o półfinał Pucharu Polski. Przed pojedynkiem na Tarczyński Arenie zajmowali 9. miejsce, z 6 punktami przewagi nad strefą spadkową.
Kiepski Śląsk, kiepski Widzew
Inicjatywa w pierwszych minutach tego starcia leżała po stronie Widzewa. Ekipa z Łodzi nie wykorzystywała jednak tej optycznej przewagi najlepiej. Grali piłką zdecydowanie dłużej od przeciwnika, lecz oddali tylko jeden groźny strzał. Jego autorem był Bartłomiej Pawłowski, ale dobrze sobie z nim poradził Rafał Leszczyński. Widzew miał spore kłopoty z wyprowadzeniem ataku, który rzeczywiście mógł zagrozić przeciwnikowi. Emocji we Wrocławiu zdecydowanie brakowało. Podopieczni Jacka Magiery popełniali sporo błędów, lecz Widzewiakom nie spieszyło się z ich wykorzystaniem. Gra nadal toczyła się w głównej mierze na połowie Śląska, choć niekiedy ekipa z Dolnego Śląska podejmowała się prób ataku – to wszystko na nic.
Trudno było uwierzyć, że ten sam zespół jeszcze w drugiej połowie 2023 roku był w lidze postrachem, notującym serię 16 spotkań bez porażki. Obiecującą akcję Trójkolorowi wyprowadzili w 39. minucie. Patrick Olsen uruchomił Patryka Klimalę, ten natomiast znalazł się w sytuacji „sam na sam” z Rafałem Gikiewiczem. Górą okazał się 36-letni golkiper, ale bramki i tak by nie było – Klimala do piłki ruszył przedwcześnie. Od tego momentu Śląsk nieco bardziej się zaktywizował, ale większego zagrożenia dla czystego konta Gikiewicza nie było. Jednakże w ostatniej akcji pierwszej połowy niebezpieczną wrzutkę posłał Piotr Samiec-Talar. Odnalazł się Alen Mustafić i umieścił piłkę w siatce. Świętowanie przerwał sędzia liniowy, który podniósł chorągiewkę.
Nahuel Leiva show!
W drugiej połowie Śląsk pokazał zupełnie inne oblicze niż w pierwszej części. Podopieczni Jacka Magiery zaczęli grać odważniej i agresywniej w ofensywie. Na efekty nie trzeba było czekać. W 51. minucie w polu karnym uderzony został Aleks Petkow przez Rafała Gikiewicza. Bramkarz próbował piąstkować, lecz zamiast w piłkę, trafił w głowę Bułgara. Wrocławianom podyktowany został rzut karny, natomiast sam Gikiewicz ukarany został żółtą kartką. Do jedenastki podszedł Nahuel Leiva. Hiszpan huknął i wobec takiego uderzenia bramkarz był bezradny.
Role wyraźnie się odwróciły i to Śląsk przeważał, Widzew zaś był zmuszony do obrony. Na 25 minut na Tarczyński Arenie zrobiło się goręcej. Na boisko wszedł aktualny lider klasyfikacji strzelców, lecz jeszcze głośniej zrobiło się za sprawą kibiców Widzewa, którzy odpalili na stadionie fajerwerki. Atmosferę w 66. minucie podgrzał jeszcze sam Expósito, który zagrał do Piotra Samca-Talara. Wychowanek Śląska miał doskonałą okazję na podwojenie prowadzenia, lecz uderzył prosto w bramkarza. 22-latek uparcie walczył o 5. bramkę w tym sezonie, ale zabrakło odrobinę skuteczności i szczęścia. W 79. minucie Leiva otrzymał długą piłkę od Samca-Talara i po raz drugi pokonał bramkarza. Zaistniały jednak wątpliwości co do prawidłowości tego gola. Po dłuższej weryfikacji przez VAR okazało się, że Hiszpan idealnie wyczuł tempo i gol został strzelony zgodnie z duchem zasad.
Widzew na drugą połowę, kolokwialnie mówiąc, nie dojechał. Nie pokazali w rzeczywistości nic, co mogłoby stanowić argument za tym, że nie zasłużyli na porażkę. W pierwszej połowie mieli więcej okazji, ale mówi się, że niewykorzystane okazje lubią się mścić. Tak też właśnie stało się we Wrocławiu. Druga bramka Nahuela Leivy okazała się zdeterminować wynik tego meczu, gdyż podopieczni Daniela Myśliwca odpowiedzieli zdecydowanie za późno. Dopiero w doliczonym czasie gry Rafał Leszczyński skapitulował i dał się ograć Imadowi Rondiciowi, ale na zdobycie wyrównującej bramki czasu było za mało. Śląsk w drugiej połowie pokazał się z zupełnie innej strony. Zaprezentowali swoje oblicze nastawione bardziej na atak i to wyszło im na zdrowie. Wygrali swój pierwszy mecz w 2024 roku i korzystając z potknięcia Jagiellonii wrócili na pozycję lidera.