Strata punktów Jagiellonii Białystok z Ruchem Chorzów była olbrzymią szansą dla Lecha Poznań i Śląska Wrocław. Kibice, którzy zacierali ręce na hitowe starcie 2. i 3. drużyny tabeli PKO BP Ekstraklasy, obserwowali nudny mecz. Obie ekipy przede wszystkim chciały uniknąć porażki.
Śląsk bez gola od 15 grudnia
Przez 90 minut widzieliśmy łącznie 5 celnych uderzeń i trafienie Filipa Szymczaka, przy którym arbiter dostrzegł pozycję spaloną. Kolejorz próbował rozbić wrocławski mur defensywny, jednak robił to nieudolnie. Wojskowi od pewnego momentu drugiej połowy nie ukrywali nawet, że czekają na końcowy gwizdek. Składnych akcji bramkowych było jak na lekarstwo, a skrót „akcji meczowych” ograniczał się do niegroźnych uderzeń prosto w bramkarzy. Jeśli przeczytacie gdzieś o „groźnych” strzałach w tym meczu, to musicie zdawać sobie sprawę, że owo groźne to w rzeczywistości uderzenia o znikomej sile, z którymi bramkarze nie mieli żadnego problemu. Poznaniacy prowadzili grę, jednak w końcówce mogli zostać pokarani, gdyby Patryk Klimala miał inny pomysł na wykończenie akcji niż podanie futbolówki w ręce Bartosza Mrozka. O emocjach w tym meczu niech świadczy fakt, że jednym z najciekawszych momentów był „uraz” Yegora Matsenko, który nie podnosił się z murawy, aż nagle ruszył z pretensjami do arbitra, widząc, jak obok niego ląduje butelka. Nie pochwalamy zachowania trybun, jednak cudowne ozdrowienie Ukraińca wyglądało kuriozalnie.
Po remisie Jagiellonii Białystok również Śląsk Wrocław i Lech Poznań pogubiły punkty. Wydaje się, że bohaterowie pojedynku przy ul. Bułgarskiej uznali, że brak porażki jest ważniejszy niż podjęcie większego ryzyka. Z takiego stanu zadowolona może być przede wszystkim Pogoń Szczecin. Portowcy mają już tylko 3 punkty do pozycji fotela lidera PKO BP Ekstraklasy. Trudno nie odnieść wrażenia, że Lech i Śląsk cieszą się dzisiaj z braku porażki, a w rzeczywistości ten mecz był dla nich kosztowną stratą punktów.