Ileż niespodziewanych emocji przyniosło ostatnie 20 minut meczu z Holandią. Emocji pozytywnych oczywiście, bo z trudnego terenu udało się wywieźć remis, można by rzec – zwycięski. Jakie wnioski da się wysnuć po debiucie Jana Urbana za sterami polskiej reprezentacji? Niektóre tezy mogą wydać się przesadzone, ale cóż… lekka doza optymizmu w tych trudnych czasach nie zaszkodzi, zaś krytyka jest uzasadniona.
Rzadko zdarza się, aby selekcjonerzy wygrywali na start kadencji. Właściwie w XXI wieku udało się to tylko, o ironio, Michałowi Probierzowi. Różnica jest taka, że jego reprezentacja zmierzyła się wtedy z Wyspami Owczymi. Jan Urban miał trudne zadanie powstrzymania Holendrów. Raczej niewielu wierzyło w korzystny rezultat, ale ostatecznie nowy selekcjoner wyszedł ze spotkania obronną ręką. Choć przyznajmy – przez długi czas nie było to szczególnie zachwycające widowisko.
Remis w brzęczkowym stylu
Nie bójmy się tego stwierdzenia – ten mecz wyglądał jakby na ławce trenerskiej przebywał nie Jan Urban, tylko Jerzy Brzęczek. Widzieliśmy właściwie wszystko, co charakteryzowało reprezentację byłego trenera kadry: zdecydowanie niższe posiadanie piłki, częste przebywanie w niskim pressingu, a także trudną do oglądania grę. Można by pomyśleć, że ostatnie lata próbowania różnych selekcjonerów doprowadziły nas do punktu wyjścia.
Ale nie. Takie myślenie byłoby bardzo niesprawiedliwe wobec trenera Urbana, który zastał rozsypaną, niepoukładaną i zmęczoną ostatnimi miesiącami reprezentację. Styl zdecydowanie nie zachwycił, to fakt. Ale inny fakt jest też taki, że Holendrzy zdobyli swoją bramkę z rzutu rożnego, a nie z gry. Na ogół biało-czerwoni dobrze bronili własnego pola karnego, będąc trudną do otwarcia puszką. Może nie idealnie szczelną, ale wtedy na wysokości zadania stawał Łukasz Skorupski.
Rzecz w tym, że byliśmy świadkami debiutu nowego selekcjonera w ważnej dla dalszych losów eliminacji rywalizacji. Zespół miał prawo wyglądać zachowawczo, gdyż spotkanie zyskało na znaczeniu przez wpadkę z Finlandią. Chodziło o wywalczenie dobrego rezultatu –czas na odciskanie swojego piętna na stylu gry kadry dopiero nadejdzie. Podobnie z piłowaniem własnych pazurów, żeby były ostre jak brzytwa po to, aby w kolejnych starciach z mocnymi zespołami mieć czym zagrażać.
Natomiast dobrze byłoby, gdyby pierwsze schematy stały się widoczne w rewanżu z Finami na Stadionie Narodowym. Oczywiście, nie mamy do czynienia z byle kim, jak pokazał blamaż w Helsinkach, lecz z takim przeciwnikiem powinniśmy już narzucać własny sposób grania. A chyba nie ma na to lepszego miejsca niż własne podwórko – nawet jeśli ciche i ciasne, to własne.
Czy to ci sami środkowi obrońcy?
Ile musieliśmy się nacierpieć, widząc za kadencji Michała Probierza kolejne kiksy obrońców. Widok Pawła Dawidowicza w pierwszym składzie doprowadzał do palpitacji serca, Jan Bednarek nie wzbudzał zaufania (choć trochę niesłusznie, bo powoli, z każdym meczem, rósł – po prostu taką miał reputację), zaś Jakub Kiwior rzadko potrafił zachowywać solidność. Do czasu, aż pojawił się Kamil Piątkowski, mieliśmy problemy z dobraniem odpowiedniej trójki defensorów.
Dlatego tak niezwyczajnym zjawiskiem jest to, co wydarzyło się w Rotterdamie. Żadnemu z obrońców trudno zarzucić… właściwie cokolwiek. Remis w stylu drużyny Jerzego Brzęczka by się nie przytrafił, gdyby Bednarek, Kiwior i debiutujący Przemysław Wiśniewski nie wywiązywali się bez większych zarzutów ze swoich zadań. Ten pierwszy przełożył na spotkanie formę z FC Porto, temu drugiemu nie przeszkodził brak rytmu meczowego, zaś trzeci się nie spalił – przeciwnie, wyglądał jak weteran z kilkudziesięcioma występami dla kadry.
Jeszcze za wcześnie, żeby sugerować cokolwiek. Że polska linia obrony stanie się monolitem. Że wręcz naszą siłą stanie się solidność w defensywie. Jednak z Holandią dostaliśmy przyjemną wersję demonstracyjną potencjalnej prezencji naszej obrony. Obserwujmy, co będzie dalej, bo zapowiedź rozbudza uśpioną do tej pory wyobraźnię.
Odbudowa mentalności
Czego jeszcze brakowało naszej drużynie w ostatnim czasie, obok przynajmniej przyzwoitej postawy środkowych obrońców? Odwagi i siły mentalnej. Trzy lata temu ostatni raz Polska wygrała mecz, w którym pierwsza traciła bramkę. Było to w ostatnim spotkaniu grupowym Ligi Narodów z Walią, kiedy zespół trenował Czesław Michniewicz.
Natomiast w czasach Michała Probierza, kiedy jego rywale pierwsi obejmowali prowadzenie, udało się jedynie dwa razy zremisować. Najpierw w eliminacjach Mistrzostw Europy 2024 z Mołdawią, później z Francją na samym Euro 2024. Od czasu podziału punktów z Trójkolorowymi sporo się u nas zmieniło pod kątem mentalności – na gorsze.
No i cóż, z Holandią wygrać się nie udało, ale nawet remis bralibyśmy w ciemno tuż przed rozpoczęciem rywalizacji. Wydaje się, że reprezentacja z czerwca nie zdołałaby się podnieść tak, jak to zrobiła w Rotterdamie. Bardzo odświeżającym doświadczeniem była walka do końca – bez żadnego kapitulowania i wywieszania białej flagi, pomimo długich fragmentów, gdy piłkarze Ronalda Koemana zmuszali naszych reprezentantów do biegania za piłką. Nie było żadnego podłamywania się po nieudanych zagraniach (przede wszystkim to nawiązanie do Jakuba Kamińskiego, który, niezależnie od skuteczności zagrań, znajdował się pod grą). Zaszczepienie takiej swoistej bezczelności powinno stanowić jeden z głównych celów trenera Urbana.
O tych, którzy zawiedli
Nie zachwycił Jakub Kamiński. Na usprawiedliwienie – grał na nietypowej dla siebie pozycji, bo na szpicy formacji. Podczas gdy Robert Lewandowski schodził niżej, on był swego rodzaju fałszywym napastnikiem. Kilka błędnych decyzji i niedokładności hamowały ataki zespołu. Z plusów? Skrzydłowy nie chował głowy w piasek. Cały czas próbował. Wychodziło mu niewiele, ale nie można mu odmówić zaangażowania. Nadal wizja Kamińskiego wychodzącego na kolejne spotkanie w pierwszym składzie się broni.
Po meczu z Holandią ciekawa będzie sytuacja na bramce. Co do występu Łukasza Skorupskiego można mieć mieszane odczucia. Z jednej strony gdyby nie on, to skończyłoby się wysoką porażką. Przy strzałach rywali pokazywał czujność, ale nie zawsze był pewny, kiedy interweniował. Poza tym, między innymi przez Skorupskiego padła bramka na 0:1. Wyszedł on do dośrodkowania z rzutu rożnego, ale minął się z piłką. Czy Jan Urban dokona zmiany obsady bramki? W kolejce stoi paru innych golkiperów z Kamilem Grabarą na czele.
Zawiodło jeszcze środkowy pomocnik. Po Piotrze Zielińskim widać brak rytmu meczowego. Głównie chodził lub truchtał po boisku. Jedno ładne zabranie się z piłką i strzał to za mało. Zbyt rzadko napędzał akcje biało-czerwonych. A błędem kardynalnym było zgubienie w polu karnym Denzela Dumfriesa, który strzelił bramkę na 1:0. Dopóki nie zacznie grać regularnie w klubie, nie ma dla niego miejsca w składzie na mocniejszych rywali. Choć już wybierając skład na Finlandię, można się zastanawiać czy Zieliński powinien się w nim znaleźć.