Swój ostatni „domowy” mecz w tegorocznej Lidze Narodów Ukraina rozegrała dzisiaj we Wrocławiu z reprezentacją Czech. Ukraińcy mają mnóstwo przyjemnych wspomnień związanych z wrocławską Tarczyński Areną – to na niej w eliminacjach do Euro 2024 zremisowali z Anglią, a następnie pokonali Islandię, czym załatwili sobie awans na europejski czempionat. Podopieczni Serhija Rebrowa lubią grać w Polsce – w naszym kraju od wybuchu wojny w roli „gospodarza” nie przegrali jeszcze ani jednego meczu. Trzy dni wcześniej zdobyli swoje pierwsze 3 punkty, pokonując Gruzinów w Poznaniu. Czesi z kolei radzą sobie w Lidze Narodów nieco lepiej – dwa swoje ostatnie mecze wygrali, w Pradze zarówno z Ukrainą i Albanią. Nasi południowi sąsiedzi mocno zawiedli podczas Euro w Niemczech i z pewnością będą chcieli się zrewanżować, awansując do dywizji A. Aby to uczynić, należało pokonać Ukraińców, co pozwoliłoby Czechom na wykorzystanie potknięcia Gruzinów i awans na 1. miejsce.
Dobra połowa Czechów
Ukraińcy rozpoczęli ten mecz lepiej, ale jedynie na trybunach. Widać, że dobrze się bawili na stadionie, i co ważne, byli w stanie dopingować swoją kadrę. Ot, taki pstryczek w nos dla kibiców polskiej kadry na Narodowym. W przypadku meczu z Portugalią nastrój panował iście żałobny. Niestety, to żadna nowość. Wracając do Wrocławia, Ukraińcom w pierwszych minutach na murawie nie powodziło się już tak dobrze. Podopieczni Ivana Haška intensywnie rozpoczęli na spotkanie i przycisnęli naszych wschodnich sąsiadów. Jednakże oni na swoją pierwszą groźną akcję musieli czekać do 10. minuty, kiedy to zrobił się kocioł w polu karnym. Pavel Šulc nie zdołał jednak pokonać Anatolija Trubina. 8 minut później za kolegę zrehabilitował się Lukáš Červ, który ładnym strzałem z woleja otworzył wynik tego spotkania.
Po straconym golu Niebiesko-Żółci nieco się rozbudzili i zaczęli szukać jakiejś okazji na wyrównanie. Spore nadzieje kibice pokładali w Mudryku – na trybunach wybuchała wrzawa, gdy ten próbował przedryblować czeskich obrońców. Udało się nieco przycisnąć przeciwnika do ściany, jednak wciąż Ukraińcy mieli problemy z przebiciem się pod bramkę Czechów. Szczytem ich możliwości w ciągu pierwszych 30 minut było jedynie wywalczenie rzutu rożnego. Czesi mimo to nie spoczęli na laurach i po tym czasie zaczęli stopniowo przejmować inicjatywę w tym starciu. Červ mógł po raz drugi wpisać się na listę strzelców w 36. minucie za sprawą kąśliwego uderzenia, jednakże gracz Viktorii Pilzno nieznacznie przestrzelił. Nieco później do wyrównania próbował doprowadzić Mudryk, oddając groźny, płaski strzał, lecz Matěj Kovář dał sobie z nim radę. Z dobitką Martina Vitíka Trubin nie dał już sobie rady i byłoby 2:0 dla Czech, gdyby nie spalony.
I zaczynamy od początku
Jak to się mawia, niewykorzystane okazje lubią się mścić. Początek drugiej połowy był dosyć wyrównany, jednakże w 51. minucie Ukraińcom nadała się wymarzona okazja na doprowadzenie do remisu. „Pomógł” im w tym Ladislav Krejci, który dotknął piłki ręką w polu karnym. W tej sytuacji sędzia nie miał innego wyjścia, niż przyznanie Ukrainie rzutu karnego. Egzekwował i wykorzystał go Artem Dowbyk – napastnik AS Romy z zimną krwią pokonał czeskiego bramkarza strzałem po ziemi.
Ukraina potrzebowała tego przełamania w postaci wykorzystanego karnego. Podopieczni Serhija Rebrowa rozbudzili się i zaczęli atakować coraz to intensywniej. W końcu remis nie dawał im w zasadzie nic korzystnego. Czechów taki wynik mógł zadowalać, bowiem nawet wtedy awansowaliby na miejsce lidera grupy B1. Mimo to nie mogli grać na obronę wyniku, bowiem Ukraińcy byli z każdą akcją coraz groźniejsi i chwila dekoncentracji mogła Czechów słono kosztować. Wynik się utrzymywał, groźnych akcji brakowało, a czas płynął w najlepsze.
Podział punktów sprawiedliwym werdyktem
Druga połowa nie była jakaś szczególnie porywająca. Było dużo walki w środkowej strefie boiska, sporadycznie w tercji obronnej rywala, lecz w tej sytuacji defensorzy radzili sobie z atakami. Zrobiły się na boisku takie trochę piłkarskie szachy. Nie było szaleńczych szarż na bramkę, imponujących akcji. Przeważało spokojne i rozsądne rozgrywanie piłki między piłkarzami. Jest to sposób na rozmontowanie defensywny przeciwnika, lecz bądźmy szczerzy – mało atrakcyjny dla widza. Tę część meczu przeciętny kibic może porównać do czeskiej kuchni – ciężkostrawna. Ten metaforyczny proces trawienia z pewnością nieco ułatwiła akcja reprezentacji Czech w 76. minucie, która o mały włos nie wyszła znowu na prowadzenie. Dobrze znany w Polsce Jan Kliment (nie, nie ten z Tańca z Gwiazdami) oddał nieprzyjemny dla bramkarza strzał głową. Trubin popisał się jednak nie lada refleksem i tuż przed linią bramkową rzucił się na piłkę i nie pozwolił na przekroczenie tejże linii.
Presja czasu zaczęła ciążyć na obu ekipach. W 80. minucie z rzutu wolnego próbował Ołeksandr Zubkow, lecz czeski golkiper nie dał się pokonać. Potem jeszcze pod sam koniec z pierwszej piłki huknął Mykoła Matwijenko, lecz do bramki nie trafił. I to by było na tyle, jeśli chodzi o interesujące akcje. Remis w tym przypadku wydaje się być wynikiem sprawiedliwym i odzwierciedlającym przebieg spotkania. Pierwszą połowę rozegrali lepiej Czesi, drugą zaś Ukraina. Faktem jest, że Ukraińcy od wybuchu wojny nie przegrali jeszcze ani jednego meczu na polskiej ziemi w roli gospodarza. Jednakże to mało pocieszający fakt dla Ukraińców, skoro spadli ponownie na ostatnie miejsce w grupie. Czesi z kolei wysunęli się w niej na prowadzenie i to oni są najbliżej powrotu do elity Ligi Narodów.