Poniedziałek w Niemczech można śmiało określić dniem underdogów. Najpierw Rumunia wygrywająca z Ukrainą, później Słowacja triumfująca z Belgią. Turniej rządzi się swoimi prawami, z czego skorzystali Słowacy. Nasi południowi sąsiedzi na murawie stadionie we Frankfurcie zostawili serce oraz mnóstwo krwi. Jak widać, opłacało się. Efektem takiego poświęcenia są niezwykle ważne trzy punkty. Co dadzą w ostatecznym rozrachunku nie wiemy, jednak wiemy, co wyciągnęliśmy z tego starcia.
Lukaku grał jakby urodził się w Bratysławie
W tytule naszej pomeczówki nazwaliśmy go Lukákovským. To chyba najcelniejsze określenie tego, jak grał Romelu Lukaku w tym meczu. Oczywiście, zdobył dwie bramki anulowane ostatecznie przez VAR, ale jego postawa w tym meczu była fatalna. Chyba można się zgodzić ze stwierdzeniem, że Belgowie kładąc kłodę drewna przed bramką Martina Dúbravki i próbując ją nastrzelić piłką mieliby przynajmniej jedną bramkę. A Domenico Tedesco dając kogokolwiek innego mógłby cieszyć się dzisiaj z wygranej. Doszło nawet do tego, że Leandro Trossard wolał strzelać z bardzo daleka po błędzie bramkarza niż podać do lepiej ustawionego Lukaku. A przecież wystarczy wrzucić liczby, które podaje portal Squawka i będzie wszystko jasne.
- 3 strzały
- 3 spudłowane „Big Chances”
- 2 spalone
- 2 bramki anulowane przez VAR (pierwsza przez pozycję spaloną, druga przez zagranie ręką asystującego)
- 0,82 xG
- 0 bramek na koncie
Można zrzucić wszystko na pecha, tremę czy jakieś niewyjaśnione zjawiska metafizyczne, o których nie mamy rozległej wiedzy. Ale na litość boską – Lukaku tak gra już któryś raz. W klubie nie porażał skutecznością, na Mundialu w Katarze też. Wspomniana Squawka na X-ie podała w ciągu meczu ciekawą statystykę – „Romelu Lukaku spudłował sześć (6!) „Big Chances” w ciągu ostatnich 99 minut podczas najważniejszych międzynarodowych turniejów piłkarskich”.
„Jeżdżenie na dupie” dało znakomity efekt
Co można powiedzieć o grze Słowacji. Oddali serce za to zwycięstwo. Dávid Hancko od pierwszej minuty bronił za dwóch. Dúbravka co mógł, to odbijał. Juraj Kucka i Stanislav Lobotka dyrygowali całym zespołem. W Słowakach było widać drużynę. Tak jakby żyli zgodnie z maksymą „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Świetnie się patrzyło na to, z jakim poświęceniem i determinacją grają. Dosłownie „jeździli na dupie”, w każdej interwencji na wślizgu, bez kalkulacji. Widać było oddanie za barwy. To, że gra w reprezentacji to dla nich zaszczyt. Hancko już w pierwszej połowie parę razy leżał po swoich interwencjach, gdyż doskwierały mu jakieś urazy. A mimo to dograł mecz do końca.
Jak bardzo musiał zmotywować ich w szatni Francesco Calzona. Może dosypał coś do bidonów swoim zawodnikom. Może puścił im film „Gladiator”. Tego nie wiemy. Ale Słowacja znów wygrywa swój pierwszy mecz na EURO – tak samo jak przed trzema laty. Wtedy pokonali Polskę 2:1, lecz dzisiejsze zwycięstwo smakuje zdecydowanie lepiej. Ograć faworyzowaną reprezentację to zawsze wyczyn. A za tą pasję w grze można powiedzieć Słowakom „chapeau bas”.
Sukces Słowacji ma wielu ojców
Wrażenia wizualne to jedno. Bo oglądać mecz i powiedzieć, że ktoś grał dobrze lub nie jest łatwo. Ciekawiej się robi, gdy zagłębimy się w statystyki. Zaczniemy od Martina Dúbravki. Golkiper kadry Słowacji zachował czyste konto. To jest podstawa, to jest fakt. Miał trochę szczęścia, że VAR anulował dwie bramki Lukaku. Dużo pomogła mu postawa jego kolegów z defensywy. Pomagali ustawieniem, zablokowaniem strzału, a nawet wybiciem praktycznie z linii bramkowej – tak jak zrobił to Hancko. Jeśli mielibyśmy go rozliczać za wprowadzanie piłki do gry czy za jego grę nogami, to moglibyśmy trochę obniżyć mu ocenę ogólną. Lecz efekt końcowy jest jeden i niepodważalny.
Drugi z bohaterów to Stanislav Lobotka. Zachwycali się nim komentatorzy podczas transmisji na TVP i trzeba im przyznać, że nie bez powodu. Lobotka wyglądał jak w poprzednim sezonie, gdy rządził i dzielił w środku pomocy Napoli. Dzisiaj tak samo. Był wszędzie. Podawał celnie. Odbierał piłki. Kontrolował tempo. Dyrygował zespołem. Czy można oczekiwać czegoś więcej od zawodnika, który jest od tego, żeby odebrać piłkę i zagrać dalej? Ja jestem zdania, że nie. Prócz Lobotki na pochwałę zasługuje także cała formacja defensywna – bez wyszczególniania. Nie było słabego punktu w linii obrony reprezentacji Słowacji. Wszyscy grali kompaktowo, z koncentracją i poświęceniem. Już nawet nie trzeba tutaj próbować szukać jakichś pojedynczych zawodników. Słowacja sprawiła niespodziankę, Słowacja dokonała czegoś nieoczekiwanego. I za to im się należą brawa.