W piątek remis z Holandią, półfinalistą poprzednich mistrzostw Europy i jedną z najlepszych reprezentacji na świecie. Remis, po którym słusznie mogliśmy czuć niedosyt, ponieważ nie odstawaliśmy od rywali. Graliśmy jak równy z równym, odważnie, bez zbędnego respektu dla przeciwnika. Co więcej, to Polacy mieli więcej sytuacji. W poniedziałek z kolei nieprzekonująca wygrana z Maltą, 166. reprezentacją w rankingu FIFA, która o występach na wielkich turniejach może jedynie pomarzyć. Wygrana, która została wymęczona i odniesiona przy dużej ilości szczęścia, ponieważ to Maltańczycy stwarzali sobie lepsze sytuacje. Końcowy wynik to tak naprawdę jedyny pozytyw po tym spotkaniu. Na przestrzeni czterech dni reprezentacja Polski rozegrała dwa zupełnie różne mecze. Jaka jest więc prawda o kadrze Jana Urbana?
Reprezentacja Polski i mecze z czołówką
Przypadek z tego zgrupowania dobrze wpisuje się w nieodległą przeszłość naszej kadry. W ostatnich latach Polacy rozegrali kilka bardzo dobrych meczów przeciwko reprezentacjom z najwyższej półki, jednak nie potrafili tej dyspozycji potwierdzić w kolejnych spotkaniach. Dobry występ przeciwko silniejszemu przeciwnikowi okazywał się jednorazowym wyskokiem. Tak było chociażby na Euro 2020, kiedy pod wodzą Paulo Sousy w drugim meczu zremisowaliśmy 1:1 z Hiszpanią, a następnie przegraliśmy 2:3 ze Szwecją, co oznaczało odpadnięcie z turnieju.
Innym przykładem może być remis z Anglią 1:1 za kadencji tego samego selekcjonera w eliminacjach mistrzostw Świata 2022. Co prawda, później wyniki reprezentacji były całkiem niezłe, jednak ostatecznie nic na tym meczu nie zbudowaliśmy. Kilka miesięcy po tym starciu Paulo Sousa porzucił reprezentację Polski i do barażów przystępowaliśmy z nowym selekcjonerem. Podobna sytuacja była po porażce z Francją 1:3 na mundialu w Katarze w 1/8 finału. Mimo, że przegraliśmy to spotkanie, to pokazaliśmy, że w starciach z silniejszymi wcale nie musimy chować się za podwójną gardą, a możemy grać w piłkę. Nic jednak z tego, skoro był to ostatni mecz Czesława Michniewicza w roli selekcjonera.
Na ten moment trudno powiedzieć czy piątkowy remis z Holandią również będzie jednorazowym wyskokiem, w którym potrafiliśmy wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności. Jeszcze przed spotkaniem z Maltą można było ten mecz traktować jako naturalny efekt dobrej pracy Jana Urbana. Od momentu, kiedy obecny selekcjoner przejął stery w reprezentacji, nasza drużyna rosła z każdym kolejnym meczem. Spotkanie z Holandią było tego najlepszym dowodem. Wydawało się, że zbuduje ono reprezentację i pozwoli na stałe zerwać z przeciętnością, w którą popadliśmy w ostatnich latach. Starcie z Maltą zasiało jednak sporo wątpliwości w tej kwestii. Było sygnałem, że z naszą kadrą nie jest jeszcze tak dobrze, jak się wszystkim wydawało.
Kontekst meczu z Maltą
Oczywiście można mówić, że najważniejsze jest zwycięstwo i w marcu, kiedy przystąpimy do barażów nikt nie będzie już pamiętał, w jakim stylu zostało ono odniesione. Koniec końców liczą się trzy punkty i zwiększenie szans na miejsce w pierwszym koszyku. Niemniej jednak, nie można zapomnieć, że wczoraj mieliśmy spore problemy przeciwko jednej z najsłabszych reprezentacji w Europie. Tak jak mogliśmy żałować, że zabrakło nam szczęścia, aby pokonać Holandię, tak teraz to samo mogą mówić nasi rywale.
To Malta według współczynnika xG – na bazie danych ze strony Fotmob – stworzyła sobie bardziej jakościowe sytuacje (2,37 – 1,79), miała więcej „dużych szans” (5 do 2), częściej uderzała z pola karnego (9 do 8) oraz dwa razy częściej w światło bramki (8 do 4). Mecz ten śmiało można postawić na tej samej półce, co rywalizacje z Mołdawią (porażka na wyjeździe i remis u siebie) czy wymęczone zwycięstwa z Litwą oraz Wyspami Owczymi. Tym razem mieliśmy szczęście, że nie zaskoczył się on kolejną kompromitacją.
Na usprawiedliwienie naszych reprezentantów działa jednak jeden fakt – wynik tego meczu miał niewielkie znaczenie. Oczywiście nie był to sparing, ponieważ graliśmy o rozstawienie w barażach i uniknięcie najsilniejszych rywali. Jednak fakt, że mieliśmy pewne drugie miejsce oraz ranga rywala musiały mieć wpływ na podejście mentalne polskich piłkarzy. Jan Urban na pomeczowej konferencji wskazywał, że nie jest łatwo w takich meczach zagrać na pełnej koncentracji. Z kolei Piotr Zieliński w wywiadzie dla TVP Sport mówił, że grał tak, aby nie dostać żółtej kartki i nie wyeliminować się z pierwszego barażowego spotkania.
Reprezentacja Polski nie dojechała mentalnie
Selekcjoner przed meczem uczulał swoich piłkarzy, aby nie zlekceważyli Malty, jednak na boisku nie było tego widać. Reprezentacja Polski wyszła na ten mecz, tak jakby miał on się sam wygrać. Już samo wejście w mecz wskazywało, że nie będzie to dla nas łatwe spotkanie. Mimo to, Polacy ciągle grali tak samo i nie potrafili wejść na swój optymalny poziom. Można się jedynie zastanawiać, czy był to efekt zmęczenia, o którym wspominali kadrowicze w wywiadach pomeczowych, czy jednak zbyt dużego przekonania o własnych umiejętnościach po meczu z Holandią. Fakty są takie, że pod względem koncentracji i nastawienia reprezentacja Polski na ten mecz nie dojechała.
Maltańczycy od początku podeszli wysokim agresywnym pressingiem, a my mieliśmy problem z uspokojeniem meczu i przejęciem kontroli nad wydarzeniami boiskowymi. Tak jak przeciwko Holandii Polacy szybko reagowali i doskakiwali do rywala, gdy ten miał piłkę oraz grali agresywnie w kontakcie, tak przeciwko Malcie oglądaliśmy zupełne przeciwieństwo tego. Nasi stoperzy często byli spóźnieni przy wyjściu ze strefy i przegrywali mnóstwo pojedynków. Efektem tego była m.in. żółta kartka dla Przemysława Wiśniewskiego już w piątej minucie czy pierwsza stracona bramka.
Najlepiej o zmianie w nastawieniu mentalnym w obu tych spotkaniach świadczy statystyka wygranych pojedynków. Przeciwko Holendrom wygraliśmy 52%, z kolei w meczu z Maltą tylko 43%. Różnica być może nie jest bardzo duża, jednak to reprezentanci Holandii grają w lepszych klubach i teoretycznie powinni być lepiej przygotowani pod względem fizycznym oraz szybkościowym. Jeszcze większa dysproporcja jest w dryblingach. W meczu z Polską Holendrzy zanotowali tylko sześć udanych dryblingów (43%), natomiast Malta aż 17 (74%). Dla Maltańczyków jest to najlepszy wynik w tych eliminacjach, z kolei reprezentacja Polski nikomu nie pozwoliła na tak wiele.
Wiadro zimnej wody na gorące głowy
Mecz z Maltą musiał mocno ostudzić nastroje kibiców, piłkarzy i całego sztabu szkoleniowego. Występ ten pokazał, że wciąż wiele nam brakuje do najlepszych reprezentacji. Pomimo, że z Holandią, która jest zespołem z czołówki, zagraliśmy jak równy z równym, to przeciwko Malcie tego nie potwierdziliśmy. Nie potrafiliśmy pokazać swojej wyższości. Reprezentacja Polski nie jest jeszcze na takim poziomie, aby nawet najsłabsze europejskie zespoły ogrywać na stojąco. Ani nasi zawodnicy nie mają tak wysokich umiejętności, ani nie mamy na tyle wypracowanego stylu gry, aby takie mecze kontrolować poprzez posiadanie piłki. Na ten moment reprezentacja Polski na każdy mecz musi wychodzić w pełni skoncentrowana i zmotywowana.
Zarówno wczoraj przeciwko Malcie, jak i we wcześniejszych konfrontacjach z reprezentacjami z najniższej europejskiej półki, było bardzo mało fragmentów, w których pokazywaliśmy wyższą kulturę gry. Obecnie ani nie mamy wypracowanych schematów wyjścia spod pressingu, ani nie potrafimy zepchnąć rywala do głębokiej defensywy. Kreowanie sytuacji w ataku pozycyjnym również nie przychodzi nam łatwo. Generalnie w fazie posiadania piłki reprezentacja Polski w dużej mierze zależy od tego, co zrobi Piotr Zieliński. Piłkarz Interu ma zdecydowanie największy wpływ na to, jak wyglądamy z piłką przy nodze. Zieliński nie tylko regularnie dostarcza gole i asysty, ale też cofa się głęboko przy budowaniu akcji oraz zapewnia progresję piłki w drugą lub trzecią tercję.
Reprezentacja Polski lepiej czuje się w grze z kontry
Grając w ataku pozycyjnym ważne jest nie tylko kreowanie sytuacji, ale też reakcja na stratę piłki i zabezpieczenie przed kontratakami. W spotkaniu z Maltą mieliśmy z tym duże problemy. Odległości pomiędzy poszczególnymi formacjami oraz zawodnikami były zbyt duże. W środku pola zostawialiśmy rywalom sporo wolnego miejsca, a obrońcy musieli bronić na dużych przestrzeniach. Mecz ten pokazał też, że znacznie lepiej czujemy się ustawieni kompaktowo w niskim bloku, gdy przestrzenie między formacjami są mniejsze. Środkowi obrońcy mogą wówczas skupić się na obronie pola karnego, a nawet przy przegranym pojedynku przez któregoś z zawodników, jest kolega z zespołu, który powinien zdążyć zaasekurować.
Po trzech zgrupowaniach i sześciu meczach Jana Urbana pomału klaruje się pomysł nowego szkoleniowca. Za jego kadencji reprezentacja ma grać szybko, a po odbiorze piłki błyskawicznie przechodzić do ataku wykorzystując wolne przestrzenie. W taki sposób udało nam się dwukrotnie zremisować z Holandią czy pokonać Finlandię. Niemniej jednak, w meczach, w których jesteś faworytem, trzeba pokazać coś więcej. Przejąć inicjatywę i pokazać wyższą kulturę gry. Mecze z Maltą oraz Litwą wysłały Janowi Urbanowi sygnał, że jest z tym problem i potrzebna jest większa elastyczność. Jeżeli piłkarze reprezentacji Polski do takich spotkań będą podchodzić nie w pełni skoncentrowani, chcąc oszczędzać siły, to o wynik nigdy nie będziemy mogli być spokojni. Na dzisiaj po prostu nie jesteśmy jeszcze na takim poziomie, aby nawet przeciwko najsłabszym reprezentacjom, wygrywać mecze samymi umiejętnościami.
