Podsumowanie sezonu – Arsenal (okiem kibica)

Ten tekst skierowany jest do wszystkich, ale zwłaszcza do fanów Kanonierów. W końcu co nam pozostało po wczoraj? Czytanie myśli innych kibiców, niejako łączenie się w bólu to zawsze było dla mnie najlepsze katharsis na porażkę. Dopóki nie zacząłem pisać. 

REKLAMA

Wczorajszy remis z Villarrealem, który nie dał nam awansu do finału oznacza tylko jedno – koniec sezonu. Wprawdzie zostały jeszcze 4 mecze w lidze, ale kogo one już obchodzą? Czy skończymy na ósmym, dziewiątym, czy dziesiątym miejscu nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Następny rok spędzimy tylko na krajowym podwórku. Pierwszy raz od sezonu 1995/1996. 

Czas więc podsumować to, co za nami. Sezon pełny rozczarowań, smutków i wstydu. Mógłbym wylać swoje żale na gorąco po odpadnięciu z Villarrealem, ale musiałbym w znacznym stopniu powtarzać to, co pisałem tydzień temu, po pierwszym przegranym 1:2 spotkaniu na El Madrigal. 

Analizując cały sezon Arsenalu trzeba podzielić go na cztery etapy, które – dla przejrzystości – jakoś tam sobie nazwałem: 
kolejki 1-7 (od Fulham do Manchesteru United) – trust the process 
kolejki 8-14 (od Aston Villi do Evertonu) – to się nie dzieje 
kolejki 15-21 (od Chelsea do Manchesteru United) – nowe nadzieje 
kolejki 22-38 – dogorywanie 

Każdą opiszę i dla każdej wyciągnąłem trochę statystyk, aby dać szerszy obraz na to, jak wówczas wyglądaliśmy. 

Trust the process

średnia pkt/mecz: 1,71 
strzelane gole/mecz: 1,29 
xG (gole oczekiwane)/mecz: 1,08 
tracone gole/mecz: 1 
xGC (gole oczekiwane tracone)/mecz: 1,08 
miejsce w tabeli za ten okres: 10 

Napisałem, że to czas od Fulham do Manchesteru United, ale tak naprawdę trzeba tu jeszcze wliczyć przedsezonowy mecz o Tarczę Wspólnoty z Liverpoolem. Wyszliśmy na niego w większości rezerwami i zasłużenie wygraliśmy. Wiadomo, że Community Shield to trochę taki sparing o podwyższonym prestiżu, ale w ostatnich latach akurat dość dobrze oddawał siłę grających o to trofeum zespołów. Dlatego też wówczas naprawdę uwierzyłem, że coś z tego będzie. W końcu końcówka poprzednich rozgrywek była obiecująca, uzupełniliśmy braki na poszczególnych pozycjach, wydawało się, że pomału zmierzamy w dobrym kierunku. 

Dlatego też wyniki na początku sezonu i ogólnie styl gry nie do końca mnie zadowalały, ale akceptowałem taki stan rzeczy. Wierzyłem, że potrzebujemy czasu. Porażki, które się przytrafiły były wkalkulowane w koszty sezonu. Nie ma co oczekiwać, że urwiemy punkty Liverpoolowi, czy Manchesterowi City. Przegrana z Leicester? Szkoda, ale z gry na pewno na to nie zasłużyliśmy. To był akurat chyba jeden z lepszych meczów w naszym wykonaniu, zwłaszcza pierwsza połowa. 

Pierwsza czwórka była wówczas celem dość odległym, ale nie niemożliwym do zrealizowania. Kadrowo przed sezonem byliśmy moim zdaniem najsłabsi z TOP 6, bukmacherzy też nie widzieli w nas realnego kandydata do TOP 4 (na screenie, który sobie zapisałem widnieje kurs 3,60). Ale zawsze w sezonie jest taki moment, w którym nagle wierzysz, że to się musi udać. Że kiedy jak nie teraz. Za Wengera miałem tak odnośnie do mistrzostwa, od kilku lat już tylko TOP 4. Choć ciągle się zawodziłem to w następnym sezonie znowu zaczynałem się łudzić. 

Ale to w sumie w życiu kibicowskim właśnie jest bardzo fajne. Fani Chelsea po letnim okienku transferowym też prężyli muskuły, a Lamparda zwalniali będąc na dziewiątym miejscu. Nieważne ile meczów byśmy oglądnęli, jak dobrze znamy potencjał innych zespołów to oceniając nasz ukochany klub nigdy nie będziemy do końca obiektywni. Zawsze będzie pewna huśtawka nastrojów. W tym sezonie wygrana nad Manchesterem United sprawiła, że ta huśtawka poszła mocno w górę. To był perfekcyjny mecz, jeśli chodzi o organizację gry w defensywie. Byliśmy pierwszym zespołem, który w tym sezonie schował do kieszeni Bruno Fernandesa. Jeszcze było to pierwsze zwycięstwo na wyjeździe z big six od 2016 roku i pierwsze na Old Trafford po 14 latach. No były podstawy, żeby popaść w hurraoptymizm. Niestety szybko został on zweryfikowany. 

REKLAMA

To się nie dzieje

średnia pkt/mecz: 0,29 
strzelane gole/mecz: 0,43 
xG/mecz: 1,16 (wyższe niż na poprzednim etapie!) 
tracone gole/mecz: 1,57 
xGC/mecz: 1,28 
miejsce w tabeli za ten okres: 19 

Do meczu z Aston Villą zasiadałem z optymistycznym nastawieniem. Ale cały entuzjazm po meczu z United szybko zgasł. Przerwa na kadrę była wówczas bardzo potrzebna. Myślałem, że to nam dobrze zrobi, ale nic z tych rzeczy. Po meczu z Leeds, szczęśliwie zremisowanym, do reszty spotkań zasiadłem już tylko ze strachem. 

Pozwólcie, że odniosę się jeszcze do statystyk, które tutaj przywołałem. Dlaczego współczynnik goli oczekiwanych był wyższy niż na wcześniejszym etapie? To wskazywałoby, że nie graliśmy wówczas tak źle tylko brakowało nam szczęścia i skuteczności. A przecież wiemy, że nie do końca tak było. Kiedy Arteta po meczu z Tottenhamem mówił, że przy tylu dośrodkowaniach w końcu zadziała matematyka i zacznie wpadać Internet wybuchł śmiechem. I po części słusznie, bo graliśmy wówczas fatalnie. Jednak rzeczywiście kreowaliśmy podobną liczbę sytuacji, co na etapie nazwanym przeze mnie “trust the process”. Wynikało to głównie z tego, że przez większość czasu musieliśmy gonić wynik, co angażuje większą liczbę zawodników w atak. 

Szczerze mówiąc, to był chyba najtrudniejszy czas w moim kibicowskim życiu. Nawet te wygrane w czwartki w Lidze Europy nie poprawiały humoru. Ze strachem czekało się na niedzielę wieczór, aby zepsuć sobie weekend. Poniedziałki to zawsze były męczarnie i zlatywały na rozmyślaniu nad dalszym losem klubu, przez głowę nawet przewijał się spadek, choć wiedziałem, że to się nie stanie. Nie było tygodnia, w którym nie pobilibyśmy jakiegoś negatywnego rekordu. 1990, 1980, 1970… – statystycy kopali coraz głębiej, aby zobaczyć, w czym tym razem się skompromitowaliśmy. Był nawet taki czas, w którym przez kilka kolejek otrzymaliśmy więcej czerwonych kartek niż strzeliliśmy bramek. No tragikomedia. 

Pisząc ten tekst dopiero uświadomiłem sobie, że tak naprawdę ten okres nie trwał tak długo. 7 meczów w lidze i niecałe dwa miesiące. A ciągnął się niesamowicie.

Nowe nadzieje

średnia pkt/mecz: 2,43 
strzelane gole/mecz: 2 
xG/mecz: 1,83 (lepsze tylko nieuchwytne w tym okresie City) 
tracone gole/mecz: 0,29 
xGC/mecz: 1,14 
miejsce w tabeli za ten okres: 2 

Znowu cykl 7-kolejkowy. Wygrana z Chelsea była przemiłą świąteczną niespodzianką, a także preludium do zwyżki formy. Ale nie była też przypadkiem. Arteta zmienił niesprawdzającą się formację, wprowadził do podstawowej jedenastki Smith-Rowe’a, a Sakę przesunął na prawe skrzydło odsuwając od składu głównego hamulcowego Williana. Młodzież złapała wspólny język i zaczęliśmy grać fajnie w piłkę. Pamiętacie bramkę z West Bromem na 2:0? No poezja. Najlepsza zespołowa akcja w sezonie. Wreszcie zaczęliśmy grać kombinacyjnie, a nie tylko pchać na siłę wszystko lewą stroną przez Tierneya. 

Kalendarz też pomógł, to trzeba przyznać. Nabiliśmy sobie punkty na beznadziejnym West Bromie i Newcastle, Southampton wówczas również zjechało już mocno w dół z formą, a Brighton w tym okresie grał chyba najgorszą piłkę w sezonie przez natłok spotkań i spore rotacje. Mimo wszystko nasza gra i tak napawała optymizmem. Rozpoczęliśmy marsz w górę tabeli, a nadzieję na puchary (już nie TOP 4) odżyły. 

To był taki moment, w którym znów zacząłem się łudzić. No ale były podstawy, żeby to zrobić. Zaczęliśmy kontrolować mecze i po prostu grać swoje. Pamiętam mecz z Southampton, kiedy szybko straciliśmy bramkę, ale dalej graliśmy swoje i pewnie wygraliśmy. Wydawało się, że udało się zażegnać większość problemów, które trapiły nas w listopadowo-grudniowym okresie. Że ten zespół zaczyna rosnąć i – ponownie – zmierza w dobrą stronę, rozwija się. Że Arteta wyciągnął wnioski i złapiemy stabilizację. A potem znowu ten cholerny (mimo, że udany) mecz z United, od którego wszystko zaczęło się sypać. 

Dogorywanie

średnia pkt/mecz: 1,38 
strzelane gole/mecz: 1,54 
xG/mecz: 1,51 
tracone gole/mecz: 1,31 
xGC/mecz: 1,08 
miejsce w tabeli za ten okres: 9 

Szczerze? Okres dla mnie zupełnie bez większego znaczenia. Właśnie takie dogorywanie. Zaczęło się od Wolves – chyba najbardziej absurdalnego meczu, jaki widziałem w tym sezonie. Trochę mieliśmy pecha, ale przegraliśmy go na własne życzenie. I w ogóle tracenie punktów na własne życzenie to motyw przewodni tego etapu. Oprócz Wolves mamy jeszcze choćby mecz z Burnley. Sytuacji multum, słupki, poprzeczki i remis po tym, jak Xhaka chcąc zagrać długie podanie we własnym polu karnym nabił Chrisa Wooda. Z Fulham też nieźle odwaliliśmy. Rywale może ze trzy razy zapędzili się pod nasze pole karne i w niegroźnej sytuacji sprezentowaliśmy im rzut karny. 

Generalnie ten czas potwierdził, że w tym klubie nie ma stabilizacji. Włączając mecz nigdy nie wiem, czego się spodziewać. Możemy zagrać tak, jak z Tottenhamem, a możemy tak, jak z Liverpoolem. Najlepszym przykładem jest mecz z West Hamem, w którym do trzeciej bramki Młotów graliśmy beznadziejnie, żeby potem doprowadzić do remisu. Nie mam pojęcia od czego to zależy. 

Podobnie jest z formą poszczególnych zawodników. Żeby wybrać aktualnie najlepszą jedenastkę miałbym spory problem. Po jednym meczu wydaje się, że Holding to bardzo solidny stoper, innym razem nie wyobrażam sobie, żeby zdrowy David Luiz nie wychodził w pierwszym składzie ze względu na wyprowadzanie piłki. Na Xhakę raz nie da się patrzeć, a jak go brakuje to widać ile tracimy. Ofensywa? Każdy ma wahania formy. Akurat w przypadku młodych zawodników, jak Saka, Smith-Rowe i Martinelli to normalne, ale od Aubameyanga i Lacazette’a oczekuję większej stabilności. Obecnie do żadnego zawodnika Arsenalu nie mam pełnego zaufania. No może oprócz Tierneya i Saki. 

Kolejną sprawą, jaką zauważyłem na tym etapie to zjazd zawodników, którzy dołączyli do nas w lecie. To już tradycja. Nowy zawodnik ma fajne wejście do ligi, wszyscy się nim jaramy, potem jedna kontuzja, druga i nagle cień piłkarza, którym był wcześniej. Od czego to zależy? Ciężko powiedzieć. Moim zdaniem od ogólnego nastawienia panującego w klubie. Nie ma presji na wyniki, koszulka Arsenalu już nic nie waży i zawodnikom brakuje motywacji do grania. Wczoraj z Villarealem było to doskonale widać. Najważniejszy mecz w sezonie, a grali tak, jakby im w ogóle nie zależało.

Bez nadziei

Generalnie to symbol całej sytuacji w klubie. Marazm i stagnacja. Leżymy na każdym szczeblu. Podejrzewam, że po sezonie dojdzie do zmiany trenera, ale – tak, jak pisałem już tydzień temu – to nie rozwiąże naszych problemów. Nawet, jak znów dość obiecująco zaczniemy sezon, wygramy z kimś z TOP 6 to tym razem już się nie nabiorę. Według wizji właścicieli trener ma być tylko marionetką w ich rękach i przydaje się, aby budować dobry P-R wokół klubu. Aktualna sytuacja jest fatalna. Z roku na rok jest coraz gorzej, a perspektyw na nowe otwarcie nie widać. Nie przy takim zarządzaniu. Mógłbym się rozpisywać, narzekać na wszystko i wszystkich w tym klubie, zastanawiać się co będzie dalej, co powinniśmy zrobić w lecie, ale nie w tym cel i w sumie to po wczoraj nie mam siły na to. 

Zakończę nawiązaniem do pewnej historyjki. Na pewno słyszeliście kiedyś anegdotę o tym, jak w dzieciństwie Diego Maradona wpadł do szamba. Wujek wtedy krzyczał do niego: “Tylko trzymaj głowę nad gównem!”. I taki też jest mój apel do Arsenalu.

fot. Arsenal/Twitter

Po więcej treści o Arsenalu zapraszam na mój fanpage na Facebooku oraz konto na Twitterze

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,606FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ