Odzyskana tożsamość. Jak Sean Dyche odrestaurował Everton

Kiedy Sean Dyche byl zatrudniany na Goodison Park, Everton był na przedostatnim miejscu w tabeli. W 20 meczach uzbierał tylko 15 punktów, tyle samo co ostatnie Southampton, a do bezpiecznej strefy tracił dwa „oczka”. Po niemal dwóch miesiącach pracy byłego menadżera Burnley The Toffees są na piętnastym miejscu i mają dwa punkty przewagi nad będącym „pod kreską” West Hamem (ale także dwa mecze rozegrane więcej). Niemniej jednak, od kiedy Dyche przejął stery w Evertonie, więcej punktów zdobyło tylko siedem drużyn. Angielski szkoleniowiec z marszu odmienił zespół.

Everton był drużyną w rozkroku

Sean Dyche przejmował zespół na początku lutego po nieudanej przygodzie Franka Lamparda. Za kadencji byłej legendy Chelsea The Toffees byli drużyną pozbawioną charakteru i tożsamości. Nie wiedzącą jak powinna grać, aby wykorzystać swoje najmocniejsze strony. W dłuższej perspektywie Lampard chciał, aby jego drużyna budowała akcje od tyłu i częściej atakowała pozycyjnie. Najczęściej ustawiał on zespół w formacji 1-4-3-3, którą stosuje większość drużyn chcących przejmować kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. Problem jednak w tym, że Anglik nie potrafił uczynić z Evertonu zespołu dobrze czującego się z piłką przy nodze. Być może nie miał do tego wystarczających kompetencji, być może piłkarze byli zbyt ograniczeni technicznie. Fakty są takie, że Lampardowi w ciągu roku pracy nie udało się stworzyć drużyny, jakiej oczekiwał.

REKLAMA

W konsekwencji Everton najlepsze wyniki osiągał, kiedy stawiał na zupełnie odmienny styl gry – głęboko ustawioną linię obrony, długie piłki i szybkie kontrataki. Kiedy w poprzednim sezonie widmo degradacji coraz mocniej zaglądało im w oczy Lampard odszedł od swojego pierwotnego sposobu gry. Coraz częściej ustawiał zespół w systemie z trójką środkowych obrońców i dwoma wahadłowymi. Everton oddawał wówczas piłkę rywalom i nastawiał się na przeszkadzanie. Zresztą we wszystkich zwycięstwach w minionej kampanii ligowej pod wodzą byłego reprezentanta Anglii The Toffees mieli niższe posiadanie piłki od przeciwnika.

Nieprzypadkowo Everton najlepsze mecze rozgrywał przeciwko ekipom z czołówki. Potrafił pokonać Manchseter United, Chelsea czy Newcastle (wszystkie zwycięstwa po 1:0) czy postawić się walczącym o mistrzostwo Manchesterowi City (0:1) oraz Liverpoolowi (0:2). Tak więc za kadencji Franka Lamparda The Toffees byli drużyną w rozkroku. Z jednej strony chcieli grać ładną, atrakcyjną dla oka piłkę. Z drugiej zdecydowanie lepsze wyniki osiągali, kiedy byli bardziej skupieni na defensywie i wybijaniu przeciwnika z rytmu. W tej sytuacji właściciele doszli do wniosku, że lepiej dłużej się nie oszukiwać i zatrudnili trenera, który pasuje do profilu zawodników.

Dobre pierwsze wrażenie

Już w swoim debiucie Sean Dyche udowodnił, że ma pomysł na nowy zespół. Everton zatrzymał na swoim stadionie rozpędzony Arsenal (1:0), który wcześniej w lidze przegrał tylko jeden mecz. Już od pierwszego meczu w grze The Toffees było widać rękę trenera. Ekipa z Goodison Park była dobrze zorganizowana w defensywie, agresywnie doskakiwała do rywala i grała na wysokiej intensywności. Pomimo, że Burnley Dyche’a kojarzone było głównie z głęboką defensywą, to jednak często potrafili również zaatkować rywala wyżej, już na jego połowie. Podobnie było przeciwko Arsenalowi. Everton potrafił wyczuć moment, kiedy podejść wyżej, a kiedy cofnąć się pod własne pole karne.

Mimo tego zwycięstwa, wciąż można było mieć wątpliwości. Dyche oczywiście bardzo dobrze przygotował zespół pod kątem taktycznym, jednak Everton wygrał ten mecz głównie zaangażowaniem i determinacją. Czyli cechami, które mogą kojarzyć się z „efektem nowej miotły”. Zawodnicy The Toffees przebiegli w tamtym meczu największy dystans w całym sezonie. Zresztą podobna sytuacja w klubie z Goodison Park miała miejsce po zwolnieniu Marco Silvy w sezonie 2019/20. Wówczas stery na kilka meczów przejął Duncan Ferguson, a pogrążony w kryzysie zespół w pierwszym meczu pokonał Chelsea 3:1. Tamtego dnia Everton również pokazał większą chęć do gry i wygrał ten mecz głównie dzięki cechom wolicjonalnym.

Dyche najbardziej poprawił grę ofensywną

Po drugim spotkaniu Dyche’a w roli menadżera The Tofees (porażka 0:2) wiele wskazywało na to, że zwycięstwo z Arsenalem rzeczywiście mogło być wywołane tylko zmianą trenera. Następne tygodnie pokazały jednak, że zatrudnienie 51-letniego trenera okazało się słuszne. W ośmiu dotychczasowych meczach pod jego wodzą Everton zgarnął 11 punktów. Daje to prawie dwa razy lepszą średnią punktów na mecz niż za kadencji Lamparda (1,38 przy 0,75). Ponadto Dyche odniósł już tyle samo zwycięstw (3) co jego poprzednik. Pod kątem strzelanych oraz traconych goli Everton wygląda jednak podobnie. Liczba zdobytych bramek na mecz wzrosła z 0,75 do 0,88. Z kolei tych traconych z 1,4 do 1,5.

Niemniej osiem meczów, w których Dyche prowadził The Toffees, to dość mała ilość. Na przestrzeni tak niewielkiej liczby spotkań dany zespół może zakrzywiać statystyki. Dlatego warto też wziąć pod uwagę statystyki bazujące na modelu goli oczekiwanych (xG), które pozwalają ocenić czy zespół ma szczęście czy pecha na danym etapie sezonu. Według tego modelu Sean Dyche najbardziej poprawił zespół pod kątem gry ofensywnej. Podczas gdy średnie xGC (oczekiwane gole tracone) na mecz względem kadencji Lamparda spadło z 1,75 do 1,66, tak średnie xG na mecz wzrosło z 1,01 aż do 1,53.

Everton nie ma skutecznego napastnika

Według tego modelu ekipa Dyche’a „powinna” strzelić pięć goli więcej niż w rzeczywistości. Ponadto z ośmiu meczów w aż trzech nie trafiała do siatki, jednak tylko w jednym zanotowała niższy wskaźnik niż 1 xG. Dla porównania pod wodzą Lamparda meczów, w których ich xG było niższe niż 1 było aż osiem. Powyższe statystyki najlepiej pokazują, gdzie leży główny problem The Toffees. W obliczu kontuzji Dominica Calverta-Lewina Evertonowi brakuje wysokiego, silnego napastnika, którym zawsze cechowały sie ekipy Dyche’a. W odwodzie pozostają jeszcze Neal Maupay i Ellis Simms, jednak obecny szkoleniowiec woli ustawiać tam nominalnego skrzydłowego Demaraia Graya.

Pomimo, że Sean Dyche jest trenerem uchodzącym za stawiającego na dobrą organizację gry w defensywie, to pokazał, że wie także jak usprawnić ofensywę. Frank Lampard chciał, aby jego zespół grał atrakcyjnie, jednak nie potrafił tego przełożyć na boisko. Z kolei Dyche w niecałe dwa miesiące sprawił, że zespół wreszcie ma pomysł jak atakować. Mimo, że pod kątem personalnym były trener Burnley nie dokonał rewolucji, to odmienił on grę niemal o 180 stopni. Oczywiście The Toffees jeszcze nie zapewnili sobie utrzymania i wciąż ich szanse na spadek są wyceniane dość wysoko. Jednak najważniejsze, że Everton wreszcie ma trenera, który nadał drużynie jakąkolwiek tożsamość i wie, jak najlepiej wykorzystać atuty poszczególnych piłkarzy.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,722FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ