Obie drużyny przystępowały do tego meczu bez podstawowego duetu stoperów. O ile w Liverpoolu przez ten sezon zdążyliśmy się przyzwyczaić do absencji Virgila Van Dijka, Joe Gomeza i Joela Matipa, tak brak Ramosa i Varane’a był dla Królewskich poważnym testem. Środek defensywy miał być czułym punktem obu ekip. Ale był tylko w przypadku Liverpoolu. Bo Real wiedział, jak wykorzystać słabą stronę rywala i jak odciążyć swoich stoperów, aby nie byli tak bardzo narażeni na błędy.
Uniknąć Fabinho
Analizując oba zespoły przed meczem znaleźlibyśmy jeszcze jeden punkt wspólny – znakomity defensywny pomocnik. Taki „pacman”, który zbiera wszystkie bezpańskie piłki i łata powstałe dziury, zatrzymuje akcje rywali. Po stronie Królewskich jest to Casemiro, a po stronie The Reds – Fabinho. To właśnie przesunięcie Brazylijczyka ze środka obrony, gdzie grał z przymusu do drugiej linii było kluczowym czynnikiem w zażegnywaniu kryzysu, jaki dopadł ich na początku roku. Pierwszy raz taki manewr Jurgen Klopp zastosował w rewanżowym meczu z Lipskiem i od tego czasu zespół wygrał wszystkie trzy mecze zachowując w każdym z nich czyste konto.
Jako, że w drugiej linii Zinedine Zidane nie ma żadnego zawodnika, który często zapędza się pod pole karne rywala zadaniem Fabinho było zapewne dziś wyłączenie z gry szefa kuchni i kelnera Realu w jednym – Karima Benzemę. Fabinho bardzo dobrze wszedł w mecz, połowę odbiorów zaliczył w pierwszych 20 minutach spotkania i kilka razy skutecznie asekurował bocznych obrońców. Skoro jednak najlepszy strażak Liverpoolu był w drugiej linii to Real zaczął grać tak, aby nie dać mu możliwości wykazania się, a do ugaszania ognia zmusić tych, którzy w tym fachu nie mają takich umiejętności i doświadczenia, jak Brazylijczyk.
Piłki za linię obrony
Real zaczął szukać dalekich zagrań za linię obrony Liverpoolu. To dziś jedna z najprostszych metod na pokonanie przeciwnika. Thomas Tuchel po wygranej na Anfield nie owijał w bawełnę i otwarcie mówił, że przyjęli taką taktykę, Liverpool ma z tym problemy. I dziś po raz kolejny się o tym przekonaliśmy. Zespół Jurgena Kloppa chciał grać tak, jak zawsze, więc podchodził dość wysoko. Jednak pressing ten – jak to ostatnio często u nich bywa – nie był idealnie skoordynowany. I nie zawsze w ogóle był. The Reds często ustawiali się dość wysoko i czekali na ruch rywala. Zostawili rywalom czas i miejsce na rozpoczęcie ataku, co okazało się zgubne.
Toni Kroos raz po raz rozrzucał szukał przerzutów za linię obronę. W całym meczu wykonał 9 dalekich podań i 9 dotarło do celu, a po dwóch takich zagraniach, wymierzonych dokładnie co do centymetra, zespół trafiał do siatki. Niemiecki w fazie ataku pomocnik często wycofywał się niemal pod środkowych obrońców pozwalając bocznym obrońcom – Mendy’emu i Vazquezowi – grać niemal w roli szeroko ustawionych skrzydłowych. Ten prosty trick sprawił, że Kroos miał czas i miejsce. A to – w połączeniu z jego umiejętnościami – już mu wystarczy.
Real zaryglował środek
Zespół Zinedine’a Zidane’a zagrał za to bardzo mądrze w defensywie. Kiedy Liverpool był przy piłce śmiało pozwalał im przekroczyć połowę. Często grał w niskim pressingu, ale nie tym, który w Polsce głównie kojarzymy. W tym terminie nieprzypadkowo zawiera się słowo „pressing”. Real ustawiał się nisko ograniczając przestrzeń Mane, Salahowi i Jocie. Tym samym ograniczył możliwość zagrywania podań za linię obrony jednocześnie ograniczając także ryzyko popełnienia błędu przez Edera Militao lub Nacho. Pierwszą linię defensywy tak naprawdę Real ustawił z pomocników i do granic możliwości wykorzystał atuty Casemiro. Brazylijczyk zaliczył wczoraj 8 odbiorów – tylko o 1 mniej od całego Liverpoolu. The Reds w pierwszej połowie nie oddali ani jednego strzału. Nie potrafili w żaden sposób stworzyć sobie dogodnej okazji. Przegrali środek pola z kretesem, co było wypadkową zarówno słabej gry pomocników Liverpoolu, jak i bardzo dobrej i mądrej podopiecznych Zizou.
Mistrzowie motywacji
Zawodnicy Realu po raz kolejny udowodnili, że na najważniejsze mecze potrafią się zmotywować, a liderzy nigdy nie zawodzą. Kroos. Dziś jednego z nich nie było (Ramosa), ale reszta nie zawiodła. Kroos, Modric, Casemiro, Benzema – każdy z nich przyczynił się – w mniejszym lub większym stopniu – do zwycięstwa. Dodając do tego bardzo dobre zawody rozegrane przez Viniciusa oraz fakt, że każdy dojechał na ten mecz (co w przypadku Królewskich często się nie zdarza) to Real wygrał w pełni zasłużenie. Dołączając jeszcze Sergio Ramosa i biorąc pod uwagę łatwiejszą drabinkę klaruje nam się kandydat do końcowego zwycięstwa. Zespół typowo turniejowy, który dojeżdża na najważniejsze mecze. Problem tkwi w fakcie, że w końcówce sezonu każdy mecz będzie na wagę tytułu – na krajowym podwórku o mistrzostwo Hiszpanii, a na arenie europejskiej o Ligę Mistrzów. I tu nasuwa się pytanie: czy piłkarze Zinedine’a Zidane’a będą w stanie utrzymywać koncentrację w każdym spotkaniu? Bo patrząc na dotychczasowe poczynania Królewskich w tym sezonie można mieć wątpliwości.