Leo Messi był jednym z największych w historii futbolu jeszcze przed startem mundialu w Katarze. W piłce klubowej zdobył wszystko co tylko mógł, śrubując w ostatnich latach kolejne rekordy od niechcenia. W kraju też kochali go za lata oddania reprezentacji i zeszłoroczny triumf w Copa America. Wszyscy mówili mu, że nic już nie musi, że już jest najlepszy niezależnie od tego, co stanie się na mistrzostwach świata. Jednak on sam czuł, że musi. Czuł, że potrzebuje nawiązać pod tym względem do wielkich ikon piłki pokroju Pele, Zidane’a, Rivaldo, a przede wszystkim jego rodaka Maradony. Messi też chciał dać Argentynie tę wspaniałą radość, dziękując tym samym za wszystko co dla niego zrobiła.
Kiedy poziom ukończenia gry wskazuje 99.9%
Zapewne wiecie jakie to uczucie. Chcecie „wymaksować” daną grę, skompletować wszystkie możliwe osiągnięcia, przejść wszystkie misje poboczne i odkryć wszelkie tajemnice. Macie najlepszy możliwy ekwipunek, poziom waszej postaci nie pójdzie już w górę, znacie wszelkie dostępne techniki i kombinacje usprawniające rozgrywkę. W zasadzie, moglibyście już porzucić dalsze obcowanie z owym tytułem. Ale w głowie siedzi wam ta jedna, jedyna misja. Jeden jedyny rekord, który czujecie że można jeszcze poprawić. Ten ostatni boss, który czeka na was na szczycie góry. Przecież poświęciliście dziesiątki, setki, a może nawet tysiące godzin aby znaleźć się w tym właśnie miejscu. I teraz, w takim momencie, macie odpuścić!?
Myślę, że tak właśnie czuł się Messi. Nie chodzi o to, że nie mógł z tego powodu spać po nocach i oderwać się od upragnionej wizji. Ale po prostu wiedział, że musi spróbować swoich sił jeszcze raz i dać z siebie naprawdę wszystko. Anuż tym razem bajecznym umiejętnościom i piłkarskiemu geniuszowi dopiszą szczęście i okoliczności? Ta wiara popłaciła. W każdym meczu tych mistrzostw Leo wychodził na boisko i dawał prawdziwe show. Jedynym zawodnikiem, który dorównywał mu widowiskowością swojej gry, był Kylian Mbappe – chłopak młodszy o ponad 11 lat.
Argentyna to Messi, Messi to Argentyna
Tego nie da się porównać do żadnego innego aktualnego zjawiska w sporcie. Lewandowski w Polsce, Mbappe we Francji, Cristiano Ronaldo w Portugalii, czy Neymar w Brazylii… to nie będzie to. O Messim każdego dnia powstają w Argentynie kolejne piosenki. Ludzie tworzą ołtarzyki z jego podobizną, dziękując Bogu że ukazał im się w osobie Lionela. W swojej ojczyźnie jest kochany miłością bezgraniczną, miliony poszły by za niego w ogień, tak jak robili to inni reprezentanci Albicelestes podczas mundialu w Katarze. Leo Messi to ikona i uosobienie Argentyny, w rytm którego biją serca jego rodaków.
35-letni piłkarski bóg nie zamierzał zostawić swojego ludu bez żadnego istotnego trofeum. Zdobywając Copa America 2021, przerwany został 28-letni okres posuchy związany z brakiem jakichkolwiek tytułów mistrzowskich. To było przeżycie niezwykle osobiste i myślę że jeszcze bardziej wzruszające dla Messiego niż obecny tytuł Mistrza Świata. Copa America było tym kamieniem milowym potrzebnym, aby uwierzyć że sukces na mundialu w Katarze będzie możliwy. Dla Argentyny również była to bezcenna chwila i w zasadzie nikt nie wymagał już od gracza PSG niczego więcej. Skoro jednak sam Leo zamierzał pójść o krok dalej, to i argentyńscy kibice zjawili się dla niego tłumnie na trybunach stadionów, na placach miast, zasiadając całymi rodzinami przed telewizorem i wspierając go w ostatniej misji w karierze.
Najpiękniejsza historia w świecie futbolu
Niby do 100% ukończenia gry brakowało tak niewiele, a jaka różnica w odbiorze prawda? Jest satysfakcja z własnego osiągnięcia, które było owocem ciężkiej pracy i licznych zmagań. Podziw i szacunek znajomych, którzy nie do końca wierzyli że ci się uda. Wielka duma i radość bliskich, z tego że dotarłeś do mety wyznaczonego przez siebie celu. Leo Messi i tytuł Mistrza Świata to historia, którą będziemy wspominać już na zawsze. Prawdopodobnie częściej, niż jakąkolwiek inną związaną z tym piłkarzem (choć niektórzy zapewne będą woleli używać określenie „kosmita”). To szczególnie piękny epizod w dziejach piłki nożnej, dlatego że Lionel jako najlepszy piłkarz na świecie nic już nie musiał. Ale mógł i chciał. Należało mu się i sięgnął po jedyne trofeum, jakiego mu brakowało. A przecież i tak nie robił tego dla siebie, tylko dla kochającej go Argentyny. Poprzeczka piłkarskiego bingo została zawieszona na zupełnie nowym poziomie.
Cieszmy się tą chwilą, cieszmy się Leo Messim i jego grą póki możemy. Drugiej takiej historii w piłce nie było i nie będzie. Era Messiego dobiega końca, ale wspomnień jakich dostarczył nam przywilej życia w jego epoce, nie zabierze nam już nikt.