Czy to był mecz decydujący o mistrzostwie Hiszpanii? Teoretycznie tak, ale na boisku wcale nie było tego widać. Zamiast emocjonującego widowiska – mieliśmy taktyczny pojedynek, w którym niejako „triumfował” Diego Simeone i jego Atletico. To przecież Barcelona musiała grać tak, żeby wygrać i wysunąć się na prowadzenie w ligowej tabeli. Katalończycy sprawiali jednak wrażenia, jakby nie znali stawki, o jaką toczy się to spotkanie.
Messi? Widoczny dwukrotnie – gdy przedryblował z sześciu rywali i oddał strzał, który sparować musiał Jan Oblak; po raz drugi, kiedy rozegrał rzut wolny tak, że podał futbolówkę wprost pod nogi Joao Felixa.. Nie wiedzieć czemu brakowało tego charakterystycznego błysku ze strony Argentyńczyka. Za mało było Messiego w Messim.
„Los Colchoneros” byli zwarci i skomasowani w defensywie. Gdy bronili, w linii ustawiało się sześciu zawodników, którzy dobrze wiedzieli co mają robić. Barca nie mogła znaleźć wolnych przestrzeni, bo tych po prostu nie było. W środku pola De Jong i Pedri zostali nakryci przez doświadczonych wyjadaczy z Madrytu. Być może zaważyło szybkie zejście Sergio Busquetsa, który musiał opuścić murawę już w pierwszej odsłonie gry po tym, jak zderzył się głowami ze Stefanem Saviciem.
Atletico – 77 punktów, Barcelona – 75, Real – 74. Zinedine Zidane zaciera ręce przed jutrzejszym starciem „Królewskich” z Sevillą. Wciąż bardzo ciekawie w tej Hiszpanii.