Liga krajowa czy Liga Mistrzów – które trofeum powinno być cenione bardziej?

W 1950 roku Brazylijczycy mieli bezapelacyjnie najlepszą reprezentację na świecie, więc grając na swojej ziemi nikt nie zakładał innego scenariusza niż zdobycie Mistrzostwa Świata. W przeciwieństwie do kilku państw-gospodarzy nie uciekali się do pomocy sędziów, ale zastosowali inną, sprytną sztuczkę. Aby uniknąć niespodzianki zmienili format na taki bez drabinki pucharowej. Dali sobie miejsce na ewentualne potknięcie. Mimo ułatwienia sobie życia i tak nie udało się wygrać turnieju. Mistrzem Świata został Urugwaj.

REKLAMA

Dlaczego tekst zatytułowany „Liga krajowa czy Liga Mistrzów – które trofeum powinno być cenione bardziej?” zaczynam od Mistrzostw Świata 1950? Ta historia zwraca uwagę na jedną rzecz, która w tej debacie jest bardzo ważna – format rozgrywek. Skoro już w 1950 roku wiedzieli, że zasada „przegrywający odpada” zmniejsza szansę na zwycięstwo najlepszego zespołu to czy przy obecnym formacie Ligę Mistrzów zawsze wygrywa ten, który najbardziej sobie na to zasłużył? Czy system rozgrywania najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie nie sprawia, że bardziej powinniśmy cenić zwycięstwo w lidze krajowej?

Liga Mistrzów to najbardziej prestiżowe rozgrywki

Kiedy wygrywasz mistrzostwo kraju – możesz mówić o sobie, że jesteś najlepszym klubem w kraju. Kiedy wygrywasz Ligę Mistrzów – możesz powiedzieć to samo zamieniając państwo na kontynent. Aby podnieść puchar LM musisz pokonać teoretycznie najmocniejszych przeciwników z tych, z którymi rywalizujesz o tytuł na krajowym podwórku, a dodatkowo jeszcze wiele innych renomowanych zespołów. W teorii nie powinniśmy mieć wątpliwości, że Liga Mistrzów to rozgrywki, których zwycięzca zasługuje na największy splendor. I w gruncie rzeczy tak jest.

Pep Guardiola jednak lubi powtarzać, że on najbardziej ceni sobie kolejne mistrzostwa Anglii. Złośliwi powiedzą, że to dlatego, iż jego Manchester City na europejskiej arenie zawsze gdzieś się potknie i balonik z marzeniami o podniesieniu trofeum pęka. Niemniej jednak, i na korzyść Hiszpana znajdziemy argumenty.

Różnice spowodowane systemem rozgrywek

Przede wszystkim – o wywalczeniu najważniejszego tytułu na krajowym podwórku decyduje forma na przestrzeni całego sezonu. Krótkotrwałe dołki formy, drobne potknięcia i gorsze momenty – to zdarza się każdemu i w pewnym stopniu da się je zatuszować. Po tytuł sięga ten zespół, który przez około 9 miesięcy będzie najrówniejszy. Zanotuje najmniej wpadek. W Lidze Mistrzów z kolei mamy inny system rozgrywek – faza grupowa i play-offy. Tutaj najwyższą formę musisz przygotować na wiosnę. Będąc hegemonem możesz nawet nie do końca poważnie potraktować fazę grupową, prześlizgnąć się przez nią, a z kopyta ruszyć dopiero, kiedy w życie wchodzi zasada „przegrywający odpada”. Zasada, która podnosi emocje do granic możliwości, ale jednocześnie minimalizuje prawdopodobieństwo, że rozgrywki rzeczywiście wygra najlepszy zespół.

Wystarczy jeden słabszy dzień i zostajesz wyrzucony za burtę. Wprawdzie formuła Ligi Mistrzów wyciąga pomocną dłoń przez możliwość rewanżu, (oprócz – rzecz jasna – meczu finałowego) jednak fakt, że są one rozgrywane w niewielkim odstępie czasowym sprawia, że jeśli zespół znajdzie się w gorszym momencie – jest po nim. Cytując klasyka w polskiej przestrzeni medialnej – spójrzmy na Bayern. W poprzednim sezonie na ćwierćfinałowy dwumecz z PSG przez kontuzję wypadł Robert Lewandowski. Zespół Hansiego Flicka zdominował rywala niemal przez pełne 180 minut, ale zabrakło im kogoś, kto znajdzie się w odpowiednim miejscu i czasie i tworzone sytuacje zamieni na gole. Oczywiście, można tłumaczyć tą porażkę Bayernu brakiem jakościowego zmiennika dla Lewandowskiego, ale niektórzy piłkarze są po prostu nie do zastąpienia. Brak skuteczności, szczęścia, kontuzja kluczowego piłkarza – wyjątkowo nieszczęśliwy splot zdarzeń zmiótł wówczas z planszy Bawarczyków.

W ligach krajowych, na przestrzeni całego sezonu, te aspekty się wyrównują.

To logiczne – im większa próbka statystyczna, tym mniejsze różnice. Możesz wyjątkowo pechowo przegrać jeden mecz, ale ten trend nie będzie utrzymywał się cały sezon. Jasne, są przypadki skrajnie ekstremalne, jak choćby poprzedni sezon Liverpoolu, gdzie z urazami nagminnie wypadali wszyscy środkowi obrońcy. Kupując zawodnika masz wgląd w jego historię kontuzji, a co za tym idzie – szacunkowe pojęcie, jak często może on wypadać z gry i ile średnio meczów w sezonie opuszcza. Nie wiesz tylko, kiedy się to stanie (no, chyba, że masz w kadrze Neymara).

O wyniku jednego spotkania często decydują detale, na które nikt nie ma wpływu – rykoszet, centymetry, które spowodowały, że piłka (nie)wpadła do bramki lub zadecydowały o spalonym. „Futbol jest jak szachy, tyle że z kostką do gry” – trafnie podsumował to pewnego czasu Peter Krawietz, asystent Jurgena Kloppa. Można ustawić najlepszą taktykę, opracować najlepszy plan na mecz, ale czasem o wyniku i tak decyduje rzut kostką, czyli element losowości.

To które rozgrywki w końcu powinniśmy bardziej cenić?

Wszystko zależy od indywidualnego podejścia. W Monachium spośród sukcesów z ostatniej dekady pewnie najbardziej cenią sobie dwa triumfy w Lidze Mistrzów, a następnie 9 mistrzostw Niemiec zdobywanych sezon po sezonie. Tak samo będzie w przypadku PSG, jeśli Paryżanie wreszcie sięgną po upragniony puchar. Wracając do Guardioli – on z kolei miałby powody ku temu, aby żadnego z triumfów na krajowym podwórku nie zamieniać na europejski puchar. W końcu w ostatnich latach nieprzypadkowo mówi się, że Premier League to najbardziej konkurencyjna liga świata, więc zrobienie z niej monopolu jest sukcesem, który da mu chwałę przez następne dekady. Gdyby zapytać kibiców Liverpoolu, czy lepiej zapamiętają sezon 2018/19, w którym wygrali Ligę Mistrzów, czy rozgrywki 2019/20, kiedy to po 30 latach odzyskali mistrzostwo Anglii – myślę, że większość wskaże to drugie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Faktem jest jednak, że Ligę Mistrzów często wygrywa zespół, który na przestrzeni całego sezonu nie był najlepszy w Europie. W ostatniej edycji puchar podniosła Chelsea, która w lidze rzutem na taśmę wywalczyła TOP 4 i zakończyła sezon z 19 punktami straty do Manchesteru City. Real Madryt z Zinedinem Zidanem wygrywając trzy razy z rzędu Puchar Europy wcale nie zdominował ligi hiszpańskiej (tylko raz zdobyli mistrzostwo).

REKLAMA

Nie chcę sugerować, że format LM potrzebuje zmian, bo na rozgrywanie meczów w systemie, w którym sezon w sezon najlepszy zespół rzeczywiście podnosiłby puchar w przeładowanym kalendarzu nie ma zwyczajnie czasu. Dlatego dobrze, że mamy ligi krajowe i nie próbujmy ich urozmaicać oraz sztucznie podkręcać emocji. Niech chociaż tam wygrywa najlepszy na przestrzeni całego sezonu. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać zmianę z klasycznego systemu punktowania na tworzenie tabeli na podstawie różnicy bramek. Bo ona może i lepiej oddaje to, jak zespoły prezentują się na boisku. Gdyby Brazylijczycy wpadli na ten pomysł to w 1950 roku zostaliby mistrzami świata.

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,654FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ