Jeszcze tydzień temu sytuacja wydawała się bardzo bezpieczna. Arsenal miał 3 punkty przewagi nad Tottenhamem i jeden mecz do rozegrania więcej. Matematyka mówiła jasno – 25 pkt w 10 meczach, które zostały im do końca sezonu zapewnią zespołowi pierwszą czwórkę i upragniony powrót do Ligi Mistrzów. Dziś Arsenal ma 3 punkty straty do Tottenhamu i znacznie gorszy bilans bramkowy, co oznacza, że musi liczyć na potknięcia rywala. Pole do pomyłki zniknęło, a forma z dwóch ostatnich spotkań nie napawa optymizmem.
Arsenal przespał zimowe okienko transferowe
Cofnijmy się na chwilę do stycznia. W zimowym okienku transferowym Tottenham kupił Dejana Kulusevskiego i Rodrigo Bentancura. Obaj zawodnicy dołączyli do klubu w ostatni dzień stycznia, zostali ściągnięci z Juventusu, czyli poprzedniego miejsca pracy aktualnego dyrektora sportowego Tottenhamu. Sprawiało to wrażenie ruchów nieco panicznych. Rzeczywistość jednak pokazała, że to był być może game-changer w walce o TOP 4. Oczywiście, kluczowymi postaciami dla Kogutów są Harry Kane i Heung-min Son, ale pozyskani zawodnicy wnieśli wartość dodaną do zespołu Antonio Conte. Bentancur wprowadził spokój w środku pola i ulepszył rozegranie, a Kulusevski fantastycznie dopełnił ofensywę. 3 gole i 6 asyst mówi samo za siebie.
Wzmocnień oczekiwali również fani Kanonierów. Odstawienie od składu Aubameyanga i wyjazd Thomasa Parteya oraz Mohameda Elneny’ego na PNA oznaczało, że można się spodziewać transferu środkowego pomocnika (krótkoterminowo) oraz napastnika (długoterminowo). Media łączyły wielu zawodników z Kanonierami, ale ostatecznie żaden na Emirates nie zawitał.
Kluczowa bitwa o TOP 4 być może nie odbędzie się 12 maja, kiedy na Tottenham Hotspur Stadium odbędą się North London Derby. Kluczowa bitwa o czwarte miejsce mogła się już odbyć. W styczniu na rynku transferowym.
Tydzień do zapomnienia
Arsenal na finiszu sezonu zaczyna płacić za bierność podczas zimowego okna transferowego oraz brak głębi składu. Od wielu tygodni skutecznie udawało się zastępować kontuzjowanego Tomiyasu, jednak przy nawarstwieniu kontuzji problemy okazały się znacznie trudniejsze do przeskoczenia. Przed meczem z Crystal Palace przez kontuzję wypadł Kieran Tierney. Zastępujący go Nuno Tavares popełnił błąd przy dwóch golach dla Orłów i w przerwie udał się już pod prysznic. Bierność klubu w działaniach transferowych uwidoczniła się jednak dopiero we wczorajszym spotkaniu z Brighton, na który niedostępny był ponadto Thomas Partey. Arteta zdecydował się przesunąć Xhakę na lewą obronę, co oznaczało, że środek pomocy został mocno przemeblowany. W roli samotnego pivota wystąpił Lokonga, a przed nim Odegaard i Smith-Rowe. Przez większość spotkania Arsenal nie był w stanie przejąć kontroli nad środkiem pola.
Czy Mikel Arteta mógł zrobić coś lepiej? Pewnie tak. Xhaka bardziej przydatny byłby w środku pola, a ofensywne zapędy Nuno Tavaresa można byłoby zrównoważyć ustawieniem Bena White’a na prawej obronie. Wówczas jako drugi stoper zagrałby Rob Holding. To jednak teoretyzowanie. Nie wiemy, czy takie zestawienie sprawdziłoby się lepiej. Niemniej jednak, jeśli trzy kontuzje podstawowych zawodników powodują takie kłopoty z zestawieniem wyjściowej jedenastki to jest jasny znak, że ten projekt jest jeszcze na etapie rozwoju.
Arsenal postawił wszystko na jedną kartę
Czy działania zarządu Arsenalu w styczniowym okienku transferowym da się zrozumieć? Poniekąd tak. Klub wyszedł z założenia, że na tamten moment na rynku nie ma zawodników, do których kupna byliby przekonani. Nie chcieli bawić się w półśrodki, nie chcieli ryzykować wielomilionowej pomyłki, więc ze wzmocnieniem zespołu postanowili przeczekać do lata. To było zagranie all-in. Postawienie wszystkiego na jedną kartę. Jeśli uda się zakwalifikować do Ligi Mistrzów – wówczas odłożenie decyzji transferowych do lata będzie jawić się jako majstersztyk. Jeśli jednak ta sztuka się nie uda – brak transferów w zimie będzie jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy. Długofalowe plany Arsenalu pewnie nie zakładały, że klub będzie miał tak duże szanse na TOP 4 w tym sezonie. Jeśli jednak taka okazja się pojawiła – trzeba było zrobić wszystko, aby ją wykorzystać.
Już samo posiadanie bramkostrzelnego napastnika dałoby pewnie Arsenalowi kilka punktów więcej. Alexandre Lacazette od stycznia nie strzelił żadnej bramki z gry w Premier League. Francuz nie dość, że swoim poruszaniem się w polu karnym nie pomaga sobie w dochodzeniu do większej liczby sytuacji to dodatkowo – jeśli już je ma – to ich nie wykorzystuje. Owszem, pomaga zespołowi w rozegraniu, notuje asysty, ale brakuje mu cech typowych dla dobrego napastnika.
Kiedy przed 30. kolejką na naszej stronie pojawiła się analiza z szansami poszczególnych zespołów na pierwszą czwórkę portal statystyczny FiveThirtyEight prawdopodobieństwo zakończenia sezonu w TOP 4 przez Arsenal oceniał na 61%. Dziś szanse te spadły do 33%. Kanonierzy mogą narzekać na pecha do kontuzji, ale sami niewiele zrobili, aby być na to przygotowanym. A absencja trzech piłkarzy podstawowego składu to przecież nie jest sytuacja wyjątkowa. Na takie coś trzeba być przygotowanym.