Jak Antonio Conte wprowadził Tottenham do TOP 4?

Po dwóch latach przerwy Tottenham wrócił do Ligi Mistrzów. W tym sezonie zajęli czwarte, ostatnie miejsce gwarantujące kwalifikację do najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie. Antonio Conte (na spółkę z Nuno Espirito Santo, ale – umówmy się – Portugalczyk raczej bardziej w tym przeszkodził niż pomógł) wprowadził Koguty do Ligi Mistrzów jako trzeci trener w historii klubu (po Harrym Redknappie i Mauricio Pochettino).

REKLAMA

Początek sugerował, że Tottenham będzie miał kłopoty

Zaczęło się od przedłużających się poszukiwań trenera, podczas których niemal każdy dostępny szkoleniowiec odmawiał Danielowi Levy’emu. Ostatecznie wybór padł na Nuno Espirito Santo, ale to nie był koniec problemów. Nowy trener musiał liczyć się z utratą najlepszego zawodnika zespołu w minionym sezonie – Harry’ego Kane’a. Anglik po powrocie z EURO rozpoczął strajk i przez kilka dni nie pojawiał się na treningach chcąc wymusić na władzach klubu transfer do Manchesteru City. Daniel Levy nie zaakceptował jednak oferty mistrza Anglii i 28-latek został w zespole.

Kane był w Tottenhamie, ale… jakby go nie było. Anglik był w fatalnej dyspozycji i na początku sezonu nie wnosił do gry zespołu nic pozytywnego. Przez całą kadencję Nuno Espirito Santo strzelił 1 gola i zaliczył 1 asystę w Premier League. Nic więc dziwnego, że zespół spisywał się bardzo słabo. Mimo, że sezon rozpoczął od trzech zwycięstw i podczas wrześniowej przerwy na reprezentację był liderem tabeli, a NES zgarnął statuetkę menedżera miesiąca to nie trzeba było być wybitnej klasy analitykiem, aby przewidzieć, że długoterminowo, z tak słabą grą, Tottenham tak dobrych wyników nie utrzyma. Tak też się stało.

Z następnych 7 meczów Tottenham przegrał aż pięć i po porażce 0:3 z Manchesterem United Nuno został zwolniony.

Kiedy spojrzymy w statystyki to – biorąc pod uwagę ambicje klubu – taka decyzja nie powinna dziwić. Po 10 kolejkach gorzej w ofensywie wypadało tylko Norwich. To jedynie prześcignięciem tego beniaminka mógł „pochwalić” się Spurs, jeśli chodzi o liczbę goli, współczynnik xG (gole oczekiwane), czy liczbę strzałów. Podczas oglądania Tottenhamu Nuno oczy krwawiły i bolały zęby. Wszystko opierało się na Sonie, który miał udział przy 6 z 9 goli zespołu w lidze. Z drugiej strony, czy to nie był właśnie obraz Tottenhamu, który znaliśmy bez Harry’ego Kane’a? Czy NES nie został ofiarą słabej formy swojego najlepszego piłkarza i przez ten fakt niewiele mógł zrobić? Teraz można się zastanawiać, ale to już historia. Prawda jest jednak taka, że Tottenham zatrudnił trenera preferującego bardzo podobny sposób gry do Jose Mourinho, którego zwolnili kilka miesięcy wcześniej. Kiedy okazało się, że zespół trapią te same problemy – poleciał i Nuno.

Nowy ład z Conte

Antonio Conte przychodząc do Tottenhamu od razu wprowadził swoje standardy. Nie tylko na boisku (ustawienie z trójką środkowych obrońców i wahadłowymi; swoją drogą, dość dziwne, że Nuno preferujący ten system w Wolves nie używał go w Tottenhamie), ale i poza nim. Zmienił nawyki żywieniowe i podniósł poziom intensywności treningów do maksimum. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Przynajmniej te związane z przygotowaniem fizycznym. Za Nuno Espirito Santo Koguty były zespołem, który w trakcie meczu pokonywał średnio 100 km, co było najgorszym wynikiem w Premier League. Pod wodzą Antonio Conte natomiast szybko stali się drużyną, która biega najwięcej i utrzymali ten status do końca rozgrywek (113,3 km/mecz).

Na boisku było jednak trochę ciężej. Na pierwszy celny strzał zespołu pod wodzą nowego szkoleniowca kibice musieli czekać do drugiej połowy drugiego meczu. Łącząc to jeszcze z końcową erą poprzednika Tottenham nie oddał uderzenia w światło bramki rywala przez sześć połów z rzędu. W Lidze Konferencji natomiast przyszła porażka ze słoweńską Murą, a dodatkowo Włochowi pracy nie ułatwiały problemy z zarażeniami COVID-19 w zespole i w konsekwencji przekładane mecze. Jednym z takich starć było spotkanie LKE z Rennes, którego finalnie Tottenham nie rozegrał w ogóle, ponieważ nie znalazł wolnego terminu i dostał walkowera. Tym sposobem zakończyli grę w Lidze Konferencji na fazie grupowej, ale Antonio Conte taki obrót spraw nawet pasował. Brak dodatkowych rozgrywek oznaczał, że w tygodniu będzie miał więcej czasu, aby popracować z zespołem nad wypracowaniem schematów.

Tottenham, jak Dr Jekyll i Mr Hyde

Początek pracy Antonio Conte był bardzo udany. W pierwszych 10 meczach Premier League nie przegrał ani razu. Jego ustawienie z trójką obrońców zaczynało funkcjonować coraz lepiej. Włoch zrobił ponadto to, co przez wielu uważane jest za jego największy atut – z niektórych mało znaczących wcześniej piłkarzy stworzył zawodników, którzy w jego systemie dobrze się odnajdywali. Takim graczem jest choćby Ben Davies, który pełni rolę pół-lewego środkowego obrońcy. Dużo zyskał także Eric Dier.

Wraz zmianą roku kalendarzowego coś jednak zaczęło szwankować. Najlepszym podsumowaniem gry Tottenhamu w tym czasie jest statystyka mówiąca, że po raz pierwszy dwa mecze z rzędu wygrali dopiero 20 marca. Do tego czasu ich forma to ciągłe przeplatanie zwycięstwa z porażką. Tottenham jednego dnia potrafił zagrać koncert, aby kilka dni później okropnie męczyć oczy swoich kibiców nudną i ślamazarną grą, a Conte od stanów euforycznych wpadał w szał i vice versa. Po porażce z Burnley w lutym sprawiał wrażenie trenera, który myśli o rezygnacji mimo, że nie tak dawno mówił, że widzi już w zespole wypracowane schematy.

Dlaczego Tottenham w swojej grze był tak nierówny?

Pierwszym czynnikiem mogła być długość odpoczynku pomiędzy meczami. Zespół znacznie lepiej radził sobie wtedy, kiedy Antonio Conte miał cały tygodniowy mikrocykl do dyspozycji. Mógł spokojnie przeanalizować miniony mecz, dokręcić zawodnikom śrubę i dopracować parę elementów w treningu. Statystyki to potwierdzały.

Druga hipoteza – styl gry rywala. W późniejszym etapie sezonu Tottenham mimo tygodniowego odpoczynku przegrał po bardzo słabym występie z Brighton i w kiepskim stylu zremisował z Brentford. Kiedy rywale oddawali piłkę i ustawiali się tak, aby nie zostawiać wiele miejsca za linią obrony – wówczas Koguty miały problemy.

REKLAMA

Kane, Son, Kulusevski

Kluczowy moment w walce o TOP 4 odegrał się jednak ostatniego dnia stycznia. W ostatni dzień okienka transferowego do klubu dołączyli Rodrigo Bentancur i Dejan Kulusevski. Urugwajczyk stał się podstawowym zawodnikiem i wniósł do środka pola większy spokój w trakcie posiadania piłki, w fazie rozegrania. Game-changerem w walce o pierwszą czwórkę był jednak Szwed. Kulusevski z marszu stał się tym zawodnikiem, którego w Tottenhamie szukano od dawna. Kimś, kto wspomoże Kane’a i Sona pod bramką przeciwnika.

Liczby całej trójki od debiutu Kulusevskiego w wyjściowym składzie są fantastyczne. Heung-min Son w 17 meczach strzelił 14 goli i zdołał dogonić Salaha w klasyfikacji najlepszych strzelców. Kane z czasem doszedł do swojej optymalnej formy fizycznej i – tak, jak u Jose Mourinho – łączył rolę kreatora z egzekutorem strzelając 12 goli i zaliczając 7 asyst. Bilans Kulusevskiego to natomiast 5 trafień i aż 8 ostatnich podań. W klasyfikacji kanadyjskiej za ten okres cała trójka znajduje się w top 4 całej ligi. Kulusevskiego od Kane’a i Sona oddziela tylko Kevin De Bruyne. Ta statystyka tylko pokazuje, jak świetny w ofensywie stał się Tottenham. W ich atakach widać było typowe schematy dla zespołów Antonio Conte – szybka, bezpośrednia gra, zaangażowanie wahadłowych, wciąganie rywali na własną połowę i wykorzystywanie ich wysoko ustawionej linii obrony.

Czy Conte wszedł do TOP 4 na plecach Sona i Kane’a?

Ofensywna trójka to nie jedyna rzecz, dzięki której Tottenham zakwalifikował się do Ligi Mistrzów, bo pod koniec sezonu świetnie zaczęła też funkcjonować defensywa, jednak kluczowa dla TOP 4 była rola liderów – Kane’a i Sona. Czy więc Antonio Conte wszedł do TOP 4 na plecach swoich gwiazd? Co to, to nie. Włoch musiał stworzyć im warunki, w których mogli eksplodować i zbudować resztę zespołu, która mogła dla nich ten fortepian nosić. W niektórych meczach było widać, że kiedy cały zespół nie funkcjonuje i ma kłopoty z przetransportowaniem piłki do linii ataku to ofensywa sama meczu nie wygra. Conte już wykonał dobrą pracę w Tottenhamie, wzniósł ich na wyższy poziom, ale jest tam jeszcze sporo mankamentów do wyeliminowania.

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,595FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ