Jedną z największych zagadek przed meczem z Salzburgiem, było ustawienie, na które zdecyduje się Julian Nagelsmann. Podczas starć z Herthą Berlin oraz RB Lipsk stawiał na ultra ofensywną taktykę z Gnabrym i Comanem w roli wahadłowych. O ile Bayern imponował w ataku, o tyle gra defensywna wyraźnie kulała przy zestawieniu z trójką środkowych obrońców, nie mających wsparcia ze strony pomocy. Nagelsmann wycofał się z tego pomysłu w meczu z Bochum, który skończył się porażką 2:4. Niemiec uznał, że najlepszym rozwiązaniem w kolejnym starciu, będzie powtórzenie taktyki z meczów przeciwko Herthcie i Lipskowi, a nawet wdrożenie jeszcze bardziej ofensywnej modyfikacji. Dlaczego tym razem „nie wypaliło”?
Podstawą dominacji Bayernu z obu spotkań był wysoki pressing
W meczu z Austriakami, Bawarczycy powielili koncepcję taktyczną, która sprawdziła się z Lipskiem (czyli teoretycznie porównywalnym zespołem), ale zaprezentowali kompletnie odmienną grę. Zbyt często tracili czas na atak pozycyjny, ich kreowanie akcji było zbyt czytelne. Starcie z ekipą Domenico Tedesco pokazało, że Bayern świetnie radzi sobie, gdy może wyjść z szybkim atakiem, odebrać piłkę na połowie rywala i wyprowadzić błyskawiczny cios. W spotkaniu Ligi Mistrzów, a szczególnie w pierwszej połowie Bayern grał zbyt wolno i zbyt długo przetrzymywał futbolówkę. To utrudniało stwarzanie akcji ofensywnych. Co z tego, że próbowali zaatakować na boku, skoro rywal od razu podwajał, a nawet potrajał krycie? Salzburg bardzo łatwo poradził sobie z wyeliminowaniem atutów Bayernu.
Ciekawostka – Bayern we wczorajszym pojedynku miał współczynnik xG (oczekiwanych bramek) na poziomie 2.39. Manchester City, który rozgromił Sporting 5:0, w swoim spotkaniu uzyskał niewiele wyższy wynik – 2.5.
Ktoś może powiedzieć – no dobrze, skąd ta krytyka, skoro aż 22 oddane strzały i oczekiwane gole podobne do wychwalanego City? Zespół Guardioli był niezwykle konkretny w swoich atakach – nie wyprowadzał wielu uderzeń, za to wiedział, w którym momencie ruszyć z szarżą. Na zmianę uspokajali grę i podkręcali tempo. Komentatorzy wtorkowego meczu żartowali nawet, że w trakcie starcia można było ucinać 10-minutowe drzemki – bowiem przez długie okresy czasu działo się niewiele, a po chwili City wyprowadzało potężny cios.
W przypadku Bayernu nie mogliśmy zobaczyć podobnego zmiana tempa kreowania gry. Ono od pierwszych minut było jednostajne, a raczej jednostajnie wolne. Bawarczycy nie potrafili wciągąć RB na swoją połowę i czekać na przechwyt piłki. Nie umieli naciskać i walczyć o piłkę w okolicach pola karnego Austriaków. Obserwatorzy meczu powtarzali, że zespół Nagelsmanna jest w słabej formie kondycyjnej, ale czy to rzeczywiście była przyczyna takiego stanu? Przecież starcie z Lipskiem miało miejsce ledwie 12 dni temu, a różnica w grze była znacząca.
Bezrobotny Robert Lewandowski
Osoby obserwujące mecz z Salzburgiem, mogły narzekać na grę Roberta Lewandowskiego. Dlaczego był odcięty od podań? W starciu z Lipskiem koledzy co chwile napędzali kolejne fale ataku, a „Lewy” mógł skupić się na ściąganiu uwagi defensorów rywala i urywaniu się spod ich krycia. Proste, ale bardzo skuteczne. Bayern miał przewagę na bokach, pomoc aktywnie uczestniczyła w budowie akcji ofensywnych, a Robert królował w polu karnym.
Jego współczynnik oczekiwanych goli sięgnął wówczas 1.75. Tak naprawdę mogliśmy krytykować Lewego za niską skuteczność, bowiem zmarnował przynajmniej 3 dogodne okazje. Z Salzburgiem współczynnik u Polaka wynosił… 0.08. Przepotężna różnica, prawda?
Kluczem może być w tej sytuacji rola Gnabry’ego i Comana. W teorii bowiem Bayern z Salzburgiem grał w systemie 3-2-4-1, gdzie z Lipskiem mieliśmy 3-4-2-1. Obaj skrzydłowi zamiast kreowania sytuacji dla Lewego, samemu starali się finalizować akcje. Współczynnik oczekiwanych bramek Roberta dramatycznie zmalał, ale i oczekiwanych asyst obu skrzydłowych ucierpiał na takiej koncepcji. Nie zrzucałbym jednak tego na egoizm obu Panów. Przy ataku pozycyjnym, w polu karnym Salzburga zbyt wielu obrońców kryło Lewego, więc współpraca z oczywistych względów musiała być ograniczona. RB rozgryzło Bayern, a Bawarczycy nie zmieniali pomysłu, który całkowicie nie funkcjonował.
Nie można także zapomnieć o braku Manuela Neuera
Sven Ulreich nie jest złym golkiperem, ale Neuer to ktoś więcej niż osoba broniąca dostępu do bramki. Jego doświadczenie zawsze wspiera grę obrony, czego nie można powiedzieć o Ulreichu. Mam wrażenie, że Bawarczykom po odejściu Boatenga i Alaby brakuje lidera defensywy. Sule takowym nigdy nie był i nie będzie. Wydawało się, że idealny kandydat to Upamecano, ale dziś wylądował na ławce. Tym bardziej odczuwalny był brak Neuera, który na swój sposób lubi „rządzić” obrońcami. Przy bramce dla RB nikt z pomocy nie pomagał obrońcom, co również uderza w niewłaściwą taktykę. Ma ona sens, gdy Bayern wyprowadza ciosy. Gdy męczy się usiłując spokojnie rozgrywać, jedna strata, a dostępu do bramki broni ledwie bramkarz i trzech defensorów. Właściwie, dziury między liniami były tak ogromne, że współpraca stała się ograniczona.
Bayern wciąż faworytem
Rewanż w Monachium sprawia, że Bawarczycy wciąż są faworytem dwumeczu. Nagelsmann nie mając do dyspozycji Davisa, Musiali czy Goretzki cały czas szuka optymalnego ustawienia. Pamiętajmy o tym, że ten zespół wszystkie mecze fazy grupowej grał z „czwórką” w tyłach, dziś próbuje pomysłów, które są jedynie eksperymentami. Czasem będą się sprawdzać – czasem nie. Bayern nie ma szerokiej kadry, na co zwracaliśmy uwagę przed sezonem i coraz częściej to widać.