Czy Arsenal może być zadowolony z minionego sezonu?

Od ostatniego miejsca w tabeli podczas wrześniowej przerwy na reprezentację, przez drużynę, którą dla przyjemności z jej oglądania włączali neutralni fani piłki nożnej, do wykolejenia się na ostatniej prostej. To był szalony sezon na Emirates, a kibice zespołu mogli przeżywać najróżniejsze stany emocjonalne. Finalnie nie udało się wrócić do Ligi Mistrzów, przez co w klubie mogą czuć niedosyt, aczkolwiek progres i tak jest zauważalny. Zarówno na boisku, jak i poza nim. Tak więc, czy Arsenal może być zadowolony z minionego sezonu?

Arsenal rozpoczął sezon miesiąc później

Na pierwsze trzy spotkania sezonu Arsenal nie był jeszcze gotowy. Po tym, jak w rozgrywkach 2019/20 klub sięgnął dna w klubie zapowiadano największą rewolucję od czasu odejścia Arsene’a Wengera. Miały być czystki, miały być inwestycje, miało być nowe otwarcie. Przed startem sezonu udało się jednak sprowadzić zaledwie trzech nowych zawodników, z czego dwóch – Albert Sambi Lokonga i Nuno Tavares – byli inwestycjami na przyszłość i poszerzeniem kadry. Jedynym nowym piłkarzem, który miał wzmocnić pierwszą jedenastkę już w tym sezonie był Ben White. Arsenal nie wyrobił się z transferami przed startem ligi. Ponadto – jak na złość – tuż przed inaugurującym sezon meczem z Brentford kilku zawodników zaraziło się wirusem COVID-19.

REKLAMA

Nagromadzenie tych wszystkich czynników sprawiło, że pierwsze trzy spotkania do wrześniowej przerwy na reprezentację Arsenal rozpoczynał w następujących zestawieniach:

  • z Brentford: Leno – Chambers, White, Mari, Tierney – Lokonga, Xhaka – Pepe, Smith-Rowe, Martinelli – Balogun
  • przeciwko Chelsea: Leno – Cedric, Holding, Mari, Tierney – Lokonga, Xhaka – Pepe, Smith-Rowe, Saka – Martinelli
  • z Manchesterem City: Leno – Cedric, Chambers, Holding, Kolasinac, Tierney – Saka, Odegaard, Xhaka, Smith-Rowe – Aubameyang

W dalszej części sezonu podstawowa jedenastka Arsenalu wyklarowała się dość jasno, więc teraz bez problemu możemy zauważyć, jak daleko było tym zestawieniom do pierwszego garnituru Kanonierów. Brakowało ponad połowy piłkarzy, którzy w dalszej części sezonu odegrali ważne role. W takich okolicznościach porażki z Chelsea i Man City nie powinny dziwić.

Arsenal uratował okno transferowe

Pod koniec sierpnia działacze Arsenalu wreszcie zaczęli być bardziej konkretni w swoich działaniach na rynku transferowym i do klubu dołączyli Takehiro Tomiyasu, Aaron Ramsdale i Martin Odegaard, który wcześniej przebywał pół roku na wypożyczeniu w północnym Londynie. Kibice i media trochę szydziły z tych ruchów, bo Kanonierzy łącznie wydali ponad 150 mln funtów na wzmocnienia, a nie kupili żadnego piłkarza klasy światowej.

Klub przeprowadził jednak bardzo mądre ruchy transferowe. Wyszydzany Aaron Ramsdale zaliczył kapitalne wejście do zespołu i samymi swoimi interwencjami dał zespołowi kilka punktów w jesiennych meczach. Tomiyasu z marszu wpasował się do drużyny, a White z Gabrielem stanowili pewny duet stoperów. Nawet Nuno Tavares wykorzystał problemy zdrowotne Tierneya i chwilowo wygryzł rywala ze składu. Dobre wyniki pomiędzy wrześniem, a listopadem Arsenal zawdzięcza przede wszystkim defensywie. Na 10 meczów zachowali 6 czystych kont i zdobyli 23 punkty. W tym okresie (kolejki 4-13) żaden zespół nie zgromadził więcej „oczek”. Nieprzypadkowo mówi się jednak, że tabela nie zawsze mówi prawdę, a już zwłaszcza za tak krótki okres. Zespół Mikela Artety punktował nieźle, ale gra była bardzo nierówna.

Arsenalem można było się zachwycić w wygranych meczach z Tottenhamem, gdzie prezentowali zmysł do gry kombinacyjnej i płynne, szybkie wychodzenie spod pressingu z przeniesieniem akcji pod bramkę rywala, czy w starciach z Aston Villą, czy Newcastle, które mieli pod całkowitą kontrolą. Ale była też druga strona medalu. Zdarzały się mecze, w których The Gunners nie stwarzali sytuacji i nie potrafili wymienić kilku podań, a rywal był stroną dominującą. Arsenalowi brakowało przede wszystkim stabilizacji i równej formy. Wynikało to przede wszystkim z miejsca rozgrywania spotkania. O ile w meczach domowych Kanonierzy spisywali się bardzo dobrze, tak na obiektach przeciwników męczyli oczy. Dlatego kiedy po udanej jesiennej serii grudzień rozpoczęli od dwóch wyjazdowych porażek – praca Mikela Artety znów zaczęła być kwestionowana.

Przełom

To, co najbardziej rzucało się w oczy na jesień w grze podopiecznych Mikela Artety to przede wszystkim brak umiejętności kontrolowania meczu. Arsenal w wielu spotkaniach grał według podobnego schematu. Mocny początek zwieńczony zdobyciem bramki, a potem oddanie inicjatywy rywalowi i cofnięcie się do niskiej obrony. To z pewnością nie było założenie trenera, co potwierdzały obrazki Hiszpana przy linii bocznej regularnie gestykulującego w stronę zawodników, aby przesunęli się wyżej. Młody zespół Kanonierów nie potrafił jednak dobrze zarządzać wynikiem.

Pierwsze oznaki poprawy przyszły w grudniu. Wspomniane wyjazdowe porażki z Man United i Evertonem zupełnie nie zapowiadały serii, która miała nadejść. W następnych 13 meczach (do marcowej przerwy na reprezentacje) Arsenal zdobył 31 „oczek”. Punkty stracił tylko z Liverpoolem i Manchesterem City, czyli dwoma zespołami poza zasięgiem oraz Burnley.

Skąd taka poprawa formy? Złożyło się na to kilka czynników:

  • Powrót po kontuzji Granita Xhaki, co oznaczało, że Mikel Arteta po raz pierwszy w tym sezonie miał możliwość przez dłuższy czas grać podstawowym duetem Xhaka – Partey w środku pola (swoją drogą – na mecz, który jako jedyny można nazwać wpadką w tym okresie, czyli remis z Burnley obaj byli niedostępni).
  • Odsunięcie od składu Aubameyanga – wiemy, jakim napastnikiem jest Gabończyk. Przez niskie zaangażowanie w grę zespołu i budowanie akcji rozliczany jest głównie z goli. A tych nie gwarantował wiele i ponadto dość często marnował dogodne sytuacje. Zastępujący go Lacazette zdecydowanie lepiej wpasował się do zespołu i na tej zmianie skorzystali przede wszystkim inni zawodnicy ofensywni (z czasem Francuz stał się problemem, ale o tym później).
  • Zwyżka formy Martina Odegaarda – po dość kiepskim początku Norweg wreszcie zaczął grać na miarę potencjału, a posiadanie kreatywnej „10-tki” było Arsenalowi bardzo potrzebne. Niesamowitą dyspozycję złapał też rozgrywający już wcześniej dobry sezon Bukayo Saka.

Arsenal stał się regularny i zaczął przypominać zespół, który gra tak, jak wyobraża sobie to Mikel Arteta. Zakłada wysoko pressing, potrafi rozmontować głęboko ustawioną defensywę rywala, cierpliwe wymienia piłkę, wychodzi spod pressingu, a kiedy jest okazja – przeprowadza kontrę w szybkim tempie. Arsenal to miał i nic dziwnego, że podopieczni Mikela Artety stali się głównym faworytem w wyścigu o czwarte miejsce.

REKLAMA

Konstrukcja na słabych fundamentach

Mimo, że Arsenal grał coraz lepiej to gołym okiem było widać, że ta konstrukcja nie stoi na mocnych fundamentach. Jednym z brakujących elementów był napastnik. Pomimo wkładu w grę zespołu, jaki wnosił Lacazette – Kanonierom zwyczajnie brakowało snajpera, który strzela gole i zimą ten problem powinien zostać rozwiązany. Działaczom nie udało się przekonać Vlahovicia, który wybrał Juventus, a cena za Alexandra Isaka była zbyt wygórowana, więc zarząd postanowił przeczekać do lata. Nie sprowadzono też żadnego środkowego pomocnika, choć sytuacja w styczniu, kiedy Partey i Elneny wyjechali na Puchar Narodów Afryki, a Xhaka otrzymał czerwoną kartkę w meczu z Liverpoolem w półfinale Carabao Cup i otrzymał zawieszenie wymagała choćby awaryjnego wypożyczenia jakiegoś piłkarza na tą pozycję.

Po wynikach w lidze tego nie widać, ale w styczniu Arsenal przeżywał lekki kryzys. Zespół Mikela Artety w pięciu meczach (tylko dwa z nich były w Premier League) strzelił tylko jednego gola. Absencje Xhaki, Thomasa Parteya i Tomiyasu źle odbiły się na zespole. Kanonierzy nie mogli sobie wymarzyć lepszego momentu na taki lekki kryzys – wprawdzie odpadli z obu krajowych pucharów, ale w lidze, która była priorytetem nadal mieli wszystko w swoich rękach, a jako, że ciągle otwarte było okno transferowe to zarząd dostał sygnał alarmowy, że trzeba działać. Ale tego nie zrobił.

Kryzys udało się opanować i w następnych tygodniach The Gunners sukcesywnie przybliżali się do upragnionej Ligi Mistrzów, choć zwycięstwa nie były już tak przekonujące. Udawało się zakrywać brak Tomiyasu, ale wcześniejsze zawirowania pokazały, że 2-3 kontuzje zawodników z podstawowego składu i cała konstrukcja może runąć. Tak też się stało.

Arsenal nie wytrzymał tempa na ostatniej prostej

Pierwszy mecz po przerwie reprezentacyjnej, z Crystal Palace. Tuż przed kick-offem okazuje się, że do kontuzjowanych dołącza drugi boczny obrońca obok Tomiyasu – Kieran Tierney. Arsenal przegrywa w fatalnym stylu, a pod koniec spotkania z boiska z urazem schodzi także Thomas Partey. Obaj zawodnicy nie zagrają już do końca sezonu. W następnych spotkaniach Arteta próbował łatać dziury, ale robił to na tyle nieumiejętnie, że Kanonierzy przegrali kolejne dwa spotkania. Przed meczem z Chelsea doszła czwarta kontuzja podstawowego zawodnika – Lacazette zachorował na COVID-19. Ta absencja wyszła akurat Kanonierom na dobre, bo Nketiah wykorzystał szansę i jego gole przedłużyły nadzieję zespołu na TOP 4.

Potem uraz wyeliminował także Bena White’a, ale mimo to zespół wygrał mecze z Leeds i West Hamem i do bezpośredniego starcia z Tottenhamem na 3 spotkania przed końcem sezonu podchodził z 4-punktową przewagą. Wtedy wszystko się zawaliło. Arsenal przegrał głównie przez błędy Cedrica (spowodowany rzut karny) i Holdinga (czerwona kartka w pierwszej połowie), czyli zawodników nominalnie rezerwowych. Później nie udźwignęli presji w meczu z Newcastle i wypadli poza TOP 4.

Końcówka sezonu pokazała, że Kanonierzy nie są jeszcze gotowi mentalnie na grę w Lidze Mistrzów. Niemniej jednak, dla tej młodej drużyny to cenne doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości. Arsenal to zespół, w którym chyba było widać największą różnicę pomiędzy pierwszym, a drugim garniturem w tym sezonie. Dlatego teraz zadaniem zarządu jest stworzenie bardziej wyrównanej kadry. Walczenie do ostatniej kolejki o TOP 4 z Elnenym, Cedriciem, czy Nketiahem w składzie i tak trzeba uznać za sukces.

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,726FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ