8 meczów, 16 punktów, 11 zdobytych bramek i tylko jeden gol stracony. Tak prezentuje się jak na razie sezon 2024/2025 w wykonaniu Juventusu. Choć ofensywa zespołu z Turynu jeszcze dość często się zacina, sama kultura gry w piłkę i obrona są na najwyższym poziomie w Serie A. Dobrą inaugurację rozgrywek ligowych zanotował jednak również Inter, który pomimo porażki w derbach z Milanem przed 9. kolejką miał punkt przewagi nad turyńczykami. Niedzielny mecz bezpośredni między dwoma drużynami z czołówki zapowiadał się więc na świetne i potencjalnie kluczowe dla układu tabeli starcie. Piotr Zieliński i spółka chcieli za wszelką cenę przerwać serię meczów Juve bez porażki.
Danilo sabotażystą…
Od początku to Inter miał wyraźną przewagę. Przewidywalność, za którą krytykowało się Juventus od początku sezonu, przeciwko graczom z Mediolanu była bardzo widoczna. Ich ataki najczęściej były z łatwością przerywane, a podopieczni Thiago Motty mieli problemy nie tylko w ataku, lecz również w obronie. Najtrudniejsze wejście w mecz zanotował Danilo. Już w pierwszych minutach został on brutalnie sfaulowany. Długo nie mógł podnieść się z murawy, a sztab szkoleniowy gości mógł poważnie obawiać się o jego zdrowie. Gdy w końcu Brazylijczyk pokonał ból i wrócił na boisko… sprokurował rzut karny dla gospodarzy!
Najgorsze, że była to „jedenastka” możliwa do uniknięcia. 33-latek był zwyczajnie spóźniony i kopnął Thurama w nogę zamiast wybić piłkę, bo zupełnie nie kontrolował jego pozycji. Co ciekawe, to drugi mecz z rzędu, gdy Danilo robi swojemu klubowi spore problemy. Parę dni temu w meczu Ligi Mistrzów ze Stuttgartem także przewinił w polu karnym. Wtedy konsekwencją był nie tylko rzut karny, lecz także druga żółta, a w konsekwencji czerwona kartka dla obrońcy.
…a Zieliński bohaterem!
Warto jednak zwrócić uwagę nie tylko na przyczyny karnego dla Interu, ale także o tym, kto podszedł do piłki ustawionej przed bramką. Był to Piotr Zieliński, który stanął przed szansą zdobycia swojej pierwszej bramki dla Nerazzurrich. Wykorzystał ją bez zarzutu, a jego mocny, wysoki strzał w środek bramki nie został zatrzymany.
Radość Polaka i jego partnerów nie trwała jednak długo. Już 5 minut później gola strzelił bowiem Juventus. Poza wyrównaniem, to trafienie ośmieszyło jak dotąd skuteczne zasieki obronne Interu. Kilka krótkich podań wystarczyło, by wywieść w pole wszystkich defensorów. Dzięki temu Weston McKennie i Dušan Vlahović znaleźli się sami na wprost bramkarza i zwieńczyli kolektywną akcję bajeczną finalizacją. Zresztą, nie ma co się rozpisywać: to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy!
Juventus odrodził się jak feniks z popiołów!
Niesamowicie krótka była droga Bianconerich od przegrywania i bezradności do szalonej euforii. Nie byłoby jej bez drugiego trafienia dla przyjezdnych, którego autorem był Timothy Weah. Asystował mu Francisco Conceição, który jeszcze niedawno grał w barwach portugalskiego FC Porto. Już tam młody zawodnik pokazywał się z obiecującej perspektywy, ale nie miał takich wyzwań, jak mierzenie się z Juventusem. Po przenosinach do ligi włoskiej nie zamierza zwalniać tempa, a jego piłkarska odwaga, której blisko wręcz do bezczelności, była sporym utrapieniem dla rywali. Syn trenera Sérgio Conceição szalał na prawym skrzydle Juve, dryblując, szukając kolegów, a nawet oddając groźne strzały z ostrych kątów.
Rollercoaster się nie zatrzymuje!
Wynik 1:2 po 27 minutach meczu to faktycznie powód do sporej radości dla neutralnego widza. Fani czy to Interu, czy Juventusu przeżywali jednak prawdziwą huśtawkę nastrojów: ekstatyczna radość miłośników którejkolwiek z ekip za chwilę zmieniała się w niedowierzanie i smutek. Tak też było z kibicami z Turynu, którzy długo nie nacieszyli się zdobytym przez Weaha prowadzeniem. Utrzymywało się ono jedynie przez 8 minut, a później na 2:2 wyrównał Henrikh Mkhitaryan! Po raz kolejny podobać się mógł nie tylko kolejny zwrot akcji, lecz także aspekt estetyczny trafienia. Precyzyjne strzały po wspaniałej serii zagrań to bowiem zawsze element, który cieszy oko. Cały fenomen polegał na tym, że w meczu Interu z Juventusem powodów do podniesienia głosu było po prostu mnóstwo!
Kolejny miał miejsce jeszcze przed przerwą, w 37. minucie. Wtedy defensywie Juve przytrafił się kolejny błąd, a na dodatek kolejny raz miał miejsce już w polu karnym. Ponownie faulowany był Marcus Thuram, a karnego ponownie wykonał nie sam poszkodowany, nie Lautaro Martinez, ale Piotr Zieliński! I tym razem sprostał zadaniu, bo co prawda Michele di Gregorio wyczuł jego intencje, ale celność i siła strzału zaważyły na powodzeniu. Juventus znów przegrywał, Zieliński wyrównał dorobek bramkowy Roberta Lewandowskiego z rozgrywanego dzień wcześniej meczu Barcelony!
Emocje również w drugiej połowie
Po przerwie nadszedł czas na drugi akt spektaklu rozgrywanego na Stadio Giuseppe Meazza. Jego rozpoczęcie dawało nadzieję, że będzie równie pasjonujący, co pierwsza część rywalizacji. Nie minęło wiele czasu, a Inter zaczął kreować kolejne okazje na odskoczenie przeciwnikom. Najlepszą z nich miał Federico Dimarco. Jego strzał zmusił bramkarza do interwencji i został odbity. Nadal było jednak bardzo groźnie za sprawą Marcusa Thurama. Mógł on dobić uderzenie do pustej bramki, ale… minął się z piłką! O niewiarygodnym kiksie wszyscy szybko jednak zapomnieli, gdyż napór Interu nie ustawał, a w 53. minucie doprowadził do gola na 4:2. Tym razem głównym bohaterem akcji był Denzel Dumfries, ale mówiąc szczerze, cała drużyna Simone Inzaghiego zasługiwała na pochwały. Zespołowość, zgranie, bojowe nastawienie niezależnie od wyniku i ciągły napór były głównymi powodami przewagi mediolańczyków. Do niczego nie można było się jednak przyzwyczajać, bo dynamika rozwoju meczowych wydarzeń wciąż kazała czekać na kolejny plot twist.
Z upływem kolejnych minut przewaga Interu była jednak coraz bardziej wyraźna. Inter mógł zamknąć mecz, do czego był wręcz prowokowany uderzającą biernością i błędami w szeregach turyńczyków, które zdarzały się coraz częściej. Największym negatywnym zaskoczeniem była postawa Danilo i Pierre’a Kalulu. Pierwszy z nich, poza karnym z pierwszej części meczu, musiał i w innych okazjach ratować się faulami, a zakończenie przez niego meczu jedynie z żółtą kartką na koncie trzeba traktować jako osiągnięcie. Kalulu to z kolei winowajca przy drugim karnym, który później po prostu wydawał się piłkarzem sprowadzonym nie z Milanu, lecz z drużyny rezerw. Był o klasę słabszy od wszystkich przeciwników. Nigdy nie potrafił odebrać piłki rywalom, za to czasem tracił ją w absurdalnych okolicznościach.
Juventus ratował się zmianami
Wobec problemów, Thiago Motta szukał jeszcze jednej szansy w swoich graczach rezerwowych. Strzałem w dziesiątkę okazało się wprowadzenie na plac gry Kenana Yildiza. Turek dał swojemu klubowi światełko w tunelu – udało mu się strzelić gola na 4:3. To kolejny po Conceição młody piłkarz Starej Damy o znaczeniu absolutnie kluczowym dla zespołu.
Potem było jeszcze lepiej – Yildiz strzelił na 4:4, co sprawiło, że Juve po słabszych minutach wykorzystało uśpienie Interu i doprowadziło do remisu! To kolejne, już ostatnie, niebywałe wydarzenie w meczu Interu z Juventusem! Zakończył się on podziałem punktów, ale o niebo lepszym od niejednego widowiskowego zwycięstwa. Wiemy jedno: ten mecz przejdzie do historii, a my, wciąż rozstrzęsieni jego przebiegiem, nie potrafimy zakończyć niczym innym, niż tylko wybałuszonymi oczami i pozostawaniem pod ogromnym wrażeniem pokazu jakości ze strony dwóch wybitnych włoskich drużyn. Wow, wow i jeszcze raz wow!