W ćwierćfinale turnieju w Paryżu Hubert Hurkacz zmierzył się z Bułgarem — Grigorem Dimitrovem. Hubert nigdy wcześniej z nim nie wygrał, ponosząc trzy porażki. Dawno nie widzieliśmy jednak polskiego tenisisty w tak dobrej formie jak w ostatnich dniach. Hubert wiedział przed spotkaniem, że nie może sobie pozwolić na porażkę, jeśli marzy o ATP Finals. Kiedy jak nie teraz?
Walka z samym sobą
Hubert od początku nie był sobą. W pierwszym secie nie wychodziło mu dosłownie nic. Na początku wydawało się, że to po prostu brak odpowiedniego wejścia w mecz, czy stres, lecz z biegiem czasu było widać, że Hubertowi towarzyszą problemy z nogą. Dimitrov nie musiał grać wielkiego meczu. Po prostu robił swoje, a polski tenisista nie potrafił temu podołać. Brakowało luzu, ale i uporu. A gdy ich nie ma, to szanse na podjęcie walki są znikome. Wtedy nic mu nie wychodzi. Set przegrany 1:6 w zaledwie 27 minut właściwie mówi wszystko. Przykro obserwowało się tak jednostronny pojedynek, tym bardziej — że mieliśmy nadzieję na półfinał Paris Masters.
Płomień nadziei?
Hubert zaczął jakoś sobie radzić. Pogodził się chyba z bólem i próbował jakkolwiek złamać bułgarskiego tenisistę. Dziwnie to brzmi, ale tak to wyglądało. Gdy Hubert chciał ruszyć mocniej z jakąś akcją, to widać było, że coś go blokuje, żeby pójść bardziej do przodu. Nie był w 100% sobą. Uraz, który mu towarzyszył, wyłączał wszelkie jego atuty, z wyjątkiem serwisu. Zaczęło to wyglądać co najwyżej poprawnie. Nie dał się aż tak zdominować i po prostu walczył, ile miał sił w nogach. Tego Hubertowi odmówić nie można. Walczył mimo przeciwności losu.
Polak znalazł na przykrycie swoich problemów całkiem dobry sposób. Do znakomitego serwisu dołożył częste wypady do siatki. Najczęściej robił to od razu po serwisie, stosując tym samym akcję „serve-and-volley”. Gra w drugim secie się wyrównała z zastrzeżeniem, że Hurkacz zaczął punktować przy swoim podaniu, ale był zarazem bezradny na serwis Bułgara. Mobilność w grze Polaka była ograniczona i większość wymian kończyła się wygranymi Dimitrova, jednak siła w ramieniu Hurkacza pozwalała mu utrzymywać szanse na „cud” – w postaci jakiegoś zaskoczenia w tie-breaku.
Tak to wyglądało aż do momentu serwisu Bułgara przy stanie 5:4 dla Polaka. Kilka błędów rywala, które Hurkacz bezwzględnie wykorzystał. Nie grał swojego najlepszego tenisa. To możemy powtarzać bez końca. Jednak w wielu momentach swoje mankamenty idealnie maskował. Wiedział kiedy przycisnąć swojego rywala. Efekt? Drugi set wygrał Hubert Hurkacz, tym samym powracając do gry.
Set prawdy
Pewność siebie po przegranym drugim secie zdecydowanie spadła. Hubert zaczynał grać tak, jakby zapomniał o swoim beznadziejnym pierwszym secie i bólu, który mu towarzyszy. Mecz, który wydawał się przegrany w kompromitującym stylu, nagle stał się tym, który można jak najbardziej wygrać. Wrócił serwis do łask Huberta Hurkacza to i wrócił najlepszy tenis Polaka. Im krócej trwały wymiany, tym lepiej dla Huberta. Trzeba było tylko trafiać pierwszym serwisem, o co wrocławianin bardzo się starał.
Przy stanie 3:3 Hurkacz stracił swoje podanie. 32-letni Bułgar zaryzykował bardziej returnem, co jak najbardziej się opłaciło. Hubert nie mógł sobie z tym poradzić. Nie jest serwującą maszyną i prędzej czy później jego serwis nie dawał bezpośredniego punktu. Gdy tylko dochodziło do dłuższej akcji wtedy lepszy był zdecydowanie Dimitrov. Ogólnie rzecz biorąc, na przestrzeni całego spotkania Bułgar był lepszym, a przede wszystkim równiejszym zawodnikiem. Dlatego Polak ten mecz koniec końców przegrał. Nie zmienia to faktu, że Polak ma za sobą bardzo dobrą końcówkę sezonu. Może i nie wystarczy ona na udział w ATP Finals, ale poczuliśmy, że Hurkacza stać na kapitalny tenis. Oby potrafił utrzymać ten poziom od początku kolejnego sezonu.
Hubert Hurkacz — Grigor Dimitrov 1:2 (1:6, 6:4, 4:6)