Arsenal dopracował rzuty rożne do perfekcji. 5 wniosków po 14. kolejce Premier League

Za nami pierwsza kolejka rozgrywana w środku tygodnia w tym sezonie Premier League, co oznacza, że granie w Anglii rozpędza się na dobre. Debiut Ruuda van Nistelrooya, ciężary faworytów na St. James’ Park, rzuty rożne Arsenalu, pomysły Pepa Guardioli na rozwiązanie kryzysu oraz intensywność Bournemouth. Oto tematy, które omawiamy po 14. serii gier.

Debiut Ruuda van Nistelrooya może nas zmylić

Ruud van Nistelrooy w swoim pierwszym meczu na ławce trenerskiej Leicester wygrał na własnym stadionie z West Hamem (3:1). Patrząc przez pryzmat wyniku łatwo wyciągnąć wniosek, że drużyna została uwolniona od Steve’a Coopera i teraz wreszcie pokaże swój potencjał. Nic bardziej mylnego. Przebieg tego spotkania pokazał nowemu trenerowi jak wiele pracy go czeka i jak trudnej misji się podjął. Broniąc w taki sposób jak we wtorkowy wieczór zespół daleko nie zajedzie.

REKLAMA

West Ham oddał aż 31 strzałów, z czego 10 w światło bramki. Choć dogodnych sytuacji nie było wiele to łatwość z jaką Młoty wchodziły w pole karne Leicester musi niepokoić Ruuda van Nistelrooya. 55 kontaktów z futbolówką w szesnastce rywali i 24 uderzenie z tego obszaru. To są statystyki na jakieś 3 stracone gole i podobnie też wycenił to model goli oczekiwanych (xG). Lisy regularnie mogą liczyć na Madsa Hermansena i tak też było w meczu z West Hamem. Duńczyk świetnie spisuje się między słupkami, a to często kluczowa różnica w walce o utrzymanie. Poleganie na bramkarzu przy grze o pozostanie w lidze zawsze wiąże się jednak z ryzykiem. Jeśli Leicester ma w przyszłym sezonie dalej grać w Premier League van Nistelrooy musi poprawić organizację zespołu w defensywie, ponieważ przeciwko Młotom byli zdecydowanie zbyt pasywni przed polem karnym i – jeśli nic się nie zmieni – w kolejnych meczach to się zemści.

Wyjazd na St. James’ Park to dla czołowych zespołów jak wizyta u dentysty

Liverpool po raz trzeci w tym sezonie stracił punkty, a na ich drodze stanęło tym razem Newcastle (1:1). Zespół Arne Slota nie jest pierwszym zespołem z wielkiej szóstki, który nie wywiózł trzech punktów z St. James’ Park. Na tym stadionie w obecnym sezonie przegrał już Tottenham i Arsenal, z Pucharu Ligi odpadła tu Chelsea, a Manchester City tylko zremisował. Mimo że Newcastle przeplata dobre mecze z takimi, w których niewiele im wychodzi to niesieni dopingiem kibiców potrafią każdemu postawić bardzo trudne warunki i tak też było w minionej kolejce.

Liverpool w drugiej połowie potrafił zdominować rywali, ale w pierwszej części przekonali się jak trudno gra się przeciwko Newcastle. Tak zdominowanej pod względem fizycznym drugiej linii The Reds w obecnym sezonie jeszcze nie widzieliśmy. Gospodarze notowali sporo odbiorów w okolicach środkowej strefy boiska i wyprowadzali groźne kontrataki. W tego typu meczach zespół Eddiego Howe’a może grać tak, jak lubi najbardziej. Narzucić wysoką intensywność bez piłki, grać agresywnie, w kontakcie, spędzać więcej czasu bez futbolówki, a po jej odbiorze być przygotowanym na szybkie przejście do ataku. Taki sposób gry mają bardzo dobrze wytrenowany, przez co faworyci przyjeżdżający na ich teren muszą wyjść ze swojej strefy komfortu, aby przejąć kontrolę nad meczem. Liverpool był kolejnym zespołem, który przekonał się, że wyjazd na St. James’ Park jest jak wizyta u dentysty. I to bez znieczulenia.

Arsenal najlepiej wykonuje rzuty rożne nie tylko w Premier League, ale i w całej Europie

Zwycięstwo Arsenalu nad Manchesterem United (2:0) miało twarz rzutu rożnego. To właśnie w ten sposób Kanonierzy zdobyli obie bramki w środowy wieczór, a mogło być ich jeszcze więcej, ponieważ niemal każdy korner generował ogromne zagrożenie w polu karnym rywali. Arsenal pokazał, że ich siła w tym elemencie gry nie bazuje tylko na posiadaniu jednego z najtrudniejszych do upilnowania obrońcy w polu karnym rywali, Gabriela Magalhaesa, ponieważ Brazylijczyk nie zagrał w tym spotkaniu z powodu kontuzji. Na listę strzelców wpisali się Jurrien Timber i William Saliba.

Nicolas Jover, trener zajmujący się stałymi fragmentami gry w Arsenalu dopracował rzuty rożne do perfekcji, a Declan Rice i Bukayo Saka posyłają piłkę z narożnika boiska dokładnie w punkt. W spotkaniu z Manchesterem United 7 z 13 strzałów zespół Mikela Artety oddał po stałych fragmentach gry. Jeszcze mocniej kreowane sytuacje w ten sposób akcentuje wskaźnik goli oczekiwanych (xG). Po SFG Arsenal stworzył 1,59 z 2,16 xG. Kanonierzy przez długi czas mieli problem, aby z gry przedrzeć się przez defensywę rywali, dlatego w takich meczach bardzo ważne są stale fragmenty gry. Posiadanie takiej alternatywy to w kontekście walki o mistrzostwo kraju duży atut, który na przestrzeni całego sezonu zapewnia dodatkowe punkty w tabeli.

Arsenal 2:0 Manchester United

Nowe pomysły personalne Pepa Guardioli zadziałały

Manchester City wreszcie zakończył serię siedmiu meczów bez zwycięstwa, a także passę czterech kolejnych porażek w Premier League. Obywatele pokonali Nottingham Forest (3:0), a Pep Guardiola pokazał nowe pomysły, które mają pomóc zespołowi zażegnać kryzys i jeszcze włączyć się do wyścigu o tytuł. Na początek – choć nie był to pomysł trenera – trzeba zaznaczyć, że do gry wrócił Kevin De Bruyne. Z Belgiem w składzie kreatywność zespołu wchodzi na inny poziom, więc nic dziwnego, że Manchester City strzelił trzy gole drużynie, która w tym sezonie broni bardzo dobrze.

Guardiola znalazł nową rolę dla Jacka Grealisha ustawiając go jako „10-tkę” po lewej stronie. Po transferze spodziewano się, że Anglik będzie grał właśnie na tej pozycji, ale Pep miał na niego inny plan. Spotkanie z Nottingham dało znak, że Grealish nie zapomniał jak grać ustawionym bliżej środka. Dobrze spisywał się utrzymując piłkę, zapewniał kontrolę nad meczem i wnosił brakującą fizyczność i atletykę do środkowej strefy boiska. Za plecami Jacka Grealisha w fazie posiadania piłki ustawiał się Josko Gvardiol schodząc do środka z pozycji lewego obrońcy. Choć to nadal nie był idealny występ Man City w defensywie to poprawa względem ostatnich spotkań była widoczna. Wprawdzie grali z zespołem mającym mniejszy potencjał ofensywny niż wcześniejsze, z którymi się mierzyli to dopuścili ich tylko do jednej „big chance”.

REKLAMA

Coraz więcej zespołów nie potrafi przeciwstawić się intensywności Bournemouth

W 14. kolejce Premier League kolejną ofiarą intensywności i bardzo dobrze zorganizowanego pressingu Bournemouth został Tottenham. Zespół Andoniego Iraoli wygrał skromnie (1:0), ale tylko dlatego, że był bardzo nieskuteczny. Wisienki stworzyły sytuacje, które model goli oczekiwanych (xG) wycenił na ponad trzy bramki. Z odzyskanych piłek w odległości 50 metrów od bramki rywala osiem razy oddawali strzał. W czwartkowy wieczór zespół Andoniego Iraoli dał kolejny przykład, jak bardzo efektywny może być pomysł na grę ich trenera, gdy rywal pozwoli im wyeksponować swoje atuty.

Piorunująca w wykonaniu Bournemouth była zwłaszcza druga część drugiej połowy. Od 60. minuty, mając prowadzenie, oddali 12 strzałów przy tylko trzech próbach przeciwników. Ange Postecoglou przeprowadził ofensywne zmiany wyraźnie zmniejszając fizyczność w środku pola, a to była woda na młyn dla gospodarzy tego spotkania. Podopieczni Iraoli pod koniec meczu zdominowali przeciwnika wygrywając walkę w środkowej strefie boiska. Tottenham nie był w stanie przez 90 minut dorównać intensywności narzuconej przez Bournemouth. Piłkarze Wisienek sprawiali wrażenie, jakby w ogóle się nie męczyli. To zaczyna być charakterystyczną cechą zespołu. Jeśli nie jesteś w stanie grać na określonej intensywności i nie jesteś dobry w odbiorze to u Andoniego Iraoli nie pograsz.

Co jeszcze wydarzyło się w 14. kolejce Premier League?

  • Na otwarcie kolejki na Portman Road zmierzyły się dwa zespoły, które dotychczas wygrały tylko jeden mecz w tym sezonie Premier League. Swój dorobek powiększyło Crystal Palace wygrywając 1:0 z Ipswich.
  • Z jednym zwycięstwem w tym sezonie wciąż pozostaje Southampton, które w tej kolejce przegrało wysoko z Chelsea (1:5). Zespół Enzo Mareski wskoczył na drugie miejsce w tabeli wyprzedając Arsenal bilansem bramek.
  • Aston Villa zakończyła serię ośmiu meczów bez zwycięstwa wygrywając z Brentford (3:1). To był siódmy mecz wyjazdowy zespołu Thomasa Franka w tym sezonie Premier League, a wciąż mają tylko punkt.
  • Everton zakończył natomiast serię meczów bez strzelonego gola. Po czterech spotkaniach, w których nie potrafili trafić do siatki rywala z Wolves zrobili to aż cztery razy. Wilki natomiast po raz pierwszy od 1. kolejki nie strzeliły bramki.
  • Po remisie z Southampton Brighton nie wykorzystało kolejnej okazji na utrzymanie się w czołówce. Fulham po zwycięstwie nad Mewami na własnym stadionie (3:1) wskoczyło na 6. miejsce i ma punkt straty do ich czwartkowych rywali.

***

Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    108,785FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ