Jeszcze dwa tygodnie temu na Villa Park wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Po ośmiu kolejkach Aston Villa miała 17 punktów. Była na czwartym miejscu w tabeli. Do tego The Villans – jako jedyni wraz z Liverpoolem – mieli komplet punktów w Lidze Mistrzów, a w pierwszym domowym spotkaniu po powrocie do tych rozgrywek kibice przeżyli niezapomniany wieczór, kiedy ich zespół pokonał Bayern 1:0. Niemniej jednak, ostatnie dwa tygodnie zweryfikowały drużynę Unaia Emery’ego. W trzech ostatnich meczach ligowych zdobyła ona tylko jeden punkt, przegrała pierwszy mecz w Champions League, a do tego odpadła z Carabao Cup. Bardziej wymagający rywale obnażyli słabości Aston Villi.
Łatwy start sezonu
Ostatnie wyniki The Villans w dużym stopniu można usprawiedliwiać trudniejszym terminarzem. W minioną sobotę przegrali z Liverpoolem (0:2), który w trwającej kampanii wygrał 15 z 17 meczów we wszystkich rozgrywkach. Wcześniejsze straty punktów z Tottenhamem (1:4) czy będącym w wysokiej formie Bournemouth (1:1) też można wytłumaczyć. Podobnie jak porażki z Crystal Palace (1:2) w Pucharze Ligi, kiedy Emery dał szansę zmiennikom oraz z Club Brugge (0:1) w Lidze Mistrzów, gdzie przy obecnym systemie rozgrywek strata punktów nie boli aż tak bardzo. Niemniej jednak, pięć kolejnych meczów bez zwycięstwa, w tym cztery porażki, można diagnozować jako pierwsze oznaki kryzysu.
Mimo to, już wcześniej ekipa Emery’ego nie zawsze przekonywała swoją grą. Tak dobre wyniki na początku sezonu zawdzięczała głównie łatwemu terminarzowi. Oczywiście trzeba docenić to, że Aston Villa potrafiła pokonywać słabszych – jedyna wpadka z niżej notowanym rywalem to remis 2:2 z Ipswich (później doszedł do tego jeszcze podział punktów z Bournemouth). Aczkolwiek przed większą liczbą niepowodzeń The Villans często ratowali zmiennicy. Tak było m.in. w spotkaniach z West Hamem (2:1), Evertonem (3:2) czy Wolves (3:1). Podopieczni Emery’ego często wchodzili w mecz zdekoncentrowani, przez co szybko tracili gole i musieli odrabiać straty. Szeroka kadra, jakościowi rezerwowi i umiejętność zarządzania meczem przez trenera okazywały się jednak wystarczające, aby będąc faworytem nie gubić punktów.
Aston Villa w meczach z czołówką
Problemy Aston Villi zaczęły uwidaczniać się dopiero w spotkaniach z bardziej wymagającymi rywalami. W lidze w czterech meczach przeciwko zespołom grającym w europejskich pucharach The Villans zdobyli tylko jeden punkt. Co więcej, był to remis na własnym stadionie przeciwko Manchesterowi United, który nie dążył wówczas do zwycięstwa. Przeciwko rywalom, których interesował komplet punktów zespół Emery’ego przegrywał. Wyjątkiem jest tutaj wspominane wcześniej starcie z Bayernem (1:0) w Lidze Mistrzów. Oczywiście The Villans zagrali bardzo dobre spotkanie i potrafili wykorzystać mankamenty Bawarczyków. Jednak w całym spotkaniu to Bayern stworzył lepsze sytuacje (1,47 – 0,25 xG), a Aston Villa jedynego gola zdobyła w wyniku indywidualnego błysku Johna Durana.
Z drugiej strony można też zwrócić uwagę na fakt, że w pozostałych meczach przeciwko czołówce Aston Villa wcale nie odstawała aż tak bardzo, jak może sugerować wynik. Według modelu goli oczekiwanych (xG) – na bazie danych z Understat – mecze z Arsenalem (0:2; 1,32 – 1,41 xG) oraz Tottenhamem (1:4; 2,49 – 2,1 xG) były wyrównane. Z kolei przeciwko Liverpoolowi (0:2) The Villans również nie zasłużyli na porażkę aż dwoma golami (1,66 – 2,68 xG). Ekipa Emery’ego we wszystkich tych starciach nie miała większego problemu z kreowaniem sytuacji. Problemem było zamienianie ich na gole. Najlepszym przykładem mogą być tutaj dwie niewykorzystane okazje Olliego Watkinsa przeciwko Arsenalowi przy stanie 0:0.
Aston Villa gra zbyt pasywnie
Oczywiście Unai Emery może tłumaczyć te wyniki tylko i wyłącznie brakiem szczęścia. Mimo wszystko, w oczy rzuca się to, że Aston Villa nie potrafi odrabiać strat przeciwko silniejszym rywalom. Gdy przeciwnik wyjdzie na prowadzenie bardzo trudno jej wrócić do meczu. Przykładowo w starciu z Arsenalem po golu na 0:1 w 66. minucie The Villans oddali tylko trzy strzały o łącznej wartości 0,13 xG. W sobotę z Liverpoolem w drugiej połowie, kiedy mecz stał się bardziej zamknięty, jedynie dwa razy próbowali pokonać bramkarza rywali. Dwukrotnie w ostatnich 10 minutach regulaminowego czasu gry.
W meczach z mocniejszymi rywalami sposób bronienia Aston Villi niemal zawsze jest taki sam. Ustawiają się oni w średnim bądź niskim bloku, nie wywierając presji na obrońcach przeciwnika. W ten sposób The Villans chcą narzucić niskie tempo meczu i nie pozwolić przeciwnikowi wejść na najwyższe obroty. Dopóki piłkarzom Emery’ego udaje się wybijać rywali z rytmu – a tak było w pierwszych połowach z Arsenalem i Tottenhamem czy przez większość spotkania z Bayernem – można bronić takiego sposobu gry. Problem zaczyna się jednak wtedy, kiedy Aston Villa musi podkręcić tempo. Wówczas ujawnia się niechęć i nieumiejętność gry wysokim pressingiem na dużej intensywności.
Pasywną postawę The Villans w tych meczach, jak i w całym sezonie najlepiej obrazuje statystyka dotycząca intensywności pressingu. Drużyna Emery’ego ma siódmy najwyższy wskaźnik PPDA (określa, na ile podań pozwala zespół zanim podejmie próbę odbioru; im niższy współczynnik, tym bardziej intensywny pressing; 11,85). Co więcej, w meczach z Liverpoolem i Arsenalem wynik ten wzrósł do ponad 17. Mimo, że Aston Villa jest zespołem dobrym technicznie, to nie dąży do tego, aby zawsze mieć futbolówkę przy nodze. Ich średnie posiadanie piłki w całym sezonie wynosi tylko 50,8%.
Wysoki pressing – kolejny krok w rozwoju
Z jednej strony taką taktykę można zrozumieć. The Villans muszą łączyć grę na krajowym podwórku z Ligą Mistrzów. Przy tak napiętym kalendarzu coraz więcej zespołów stara się oszczędzać siły. Nie w każdym meczu grają na najwyższej możliwej intensywności, a starają się wygrywać jak najmniejszym nakładem sił. Zresztą jak skończyć może się nieodpowiednie rozkładanie sił pokazał przypadek Newcastle w zeszłym sezonie – które podobnie jak Aston Villa po wielu latach wróciło do Ligi Mistrzów – jednak nie było w stanie połączyć gry na dwóch frontach.
Aston Villa jest jednak zupełnie innym zespołem. Zdecydowanie mniej bazującym na fizyczności, walce i bieganiu, a bardziej na aspektach technicznych. The Villans potrafią wygaszać tempo meczu zarówno będąc przy piłce, jak i bez niej. Ostatnie mecze pokazały jednak, że nie mogą cały czas grać na tak niskich obrotach. Aby wykonać kolejny krok w rozwoju Emery musi nauczyć swoją drużynę gry wysokim pressingiem. Aston Villa ma w kadrze piłkarzy, którzy bez wątpienia poradzą sobie z tak dużą intensywnością. Zresztą nie chodzi o to, aby cały mecz grać na najwyższych obrotach i rzucać się rywalom do gardła. A o to, aby kiedy będzie taka potrzeba być na to gotowym i umieć to zrobić.