Ofiara własnej broni. Gdzie leży przyczyna problemów Newcastle?

Intensywność – to słowo najlepiej opisuje sukcesy Newcastle w poprzednim sezonie. Sroki minioną kampanię niespodziewanie zakończyły na czwartym miejscu, dającym przepustkę do gry w Lidze Mistrzów. Wbrew wszelkim przepowiedniom tuż po przejęciu klubu przez szejków ich droga na szczyt nie była efektem wydawania ogromnych pieniędzy na gotowych piłkarzy i budowania drużyny w oparciu o gwiazdy. Eddie Howe stworzył zespół z piłkarzy w większości będących już w klubie, na których miał pomysł, jak ich wykorzystać. Znakiem rozpoznawczym Srok stała się wysoka intensywność, którą tłamsili kolejnych rywali. Obecny sezon pokazuje jednak, że jeżeli chcą zrobić kolejny krok do przodu, nie mogą bazować wyłącznie na tym.

REKLAMA

Większa częstotliwość meczów

W minionych rozgrywkach dużym atutem Newcastle w porównaniu do ich ligowych rywali walczących o czołową czwórkę było to, że rozgrywek krajowych nie musieli łączyć z europejskimi pucharami. Jako że z FA Cup odpadli już na pierwszej możliwej przeszkodzie (1:2 z Sheffield Wednesday), Newcastle nie miało wielu meczów do rozgrywania. Wyjątkiem był okres od końcówki grudnia do początku lutego, kiedy do Premier League doszły również spotkania w Carabao Cup. W tym czasie Sroki na przestrzeni około półtora miesiąca rozegrały aż 11 meczów. Skutki tak intensywnej gry odzwierciedlały się w wynikach. Po wygranym dwumeczu z Southampton (1:0 i 2:1) w końcówce stycznia, ekipa Howe’a nie wygrała żadnego z następnych pięciu meczów, w tym finału Pucharu Ligi z Manchesterem United (0:2).

Dlatego też nie było wątpliwości co do tego, że trwający sezon będzie dla Newcastle znacznie trudniejszy. Nie ułatwiało tego zwłaszcza trudne losowanie w Lidze Mistrzów. Sroki trafiły do grupy z PSG, Borussią i Milanem, przez co nie mogli sobie pozwolić na rotację składem czy granie jak najmniejszym nakładem sił. Newcastle praktycznie co 3-4 dni było zmuszone do wchodzenia na najwyższe obroty. Oczywiście Sroki w lecie znacznie poszerzyły kadrę, sprowadzając do klubu Sandro Tonaliego, Harveya Barnesa, Tino Livramento i Lewisa Halla. Niemniej jednak to nie szerokość kadry była głównym problemem.

Styl gry Newcastle zebrał swoje żniwa

Przy tak dużej częstotliwości grania styl gry Newcastle oparty na wysokiej intensywności okazał się zabójczy dla nich samych. Z powodu kontuzji przynajmniej jeden mecz w tym sezonie opuściło 14 piłkarzy. Do tego trzeba dodać 10-miesięczne zawieszenie Sandro Tonaliego za udział w zakładach bukmacherskich. Tak naprawdę w ostatnich tygodniach Eddie Howe nie ma praktycznie żadnego pola manewru. W większości podstawowa jedenastka wybiera się sama. Najlepszym tego przykładem była seria meczów po ostatniej przerwie reprezentacyjnej. Wówczas w pięciu kolejnych starciach (Chelsea, PSG, Manchester United, Everton i Tottenham) jedyną zmianą w podstawowej jedenastce była ta na pozycji bramkarza spowodowana kontuzją Nicka Pope’a.

Co prawda, Newcastle nie jest jedynym zespołem, który zmaga się z licznymi urazami. Plaga kontuzji nawiedziła także Chelsea czy Manchester United. W obecnym sezonie praktycznie każdy zespół musi radzić sobie z mniejszą bądź większą liczbą nieobecności. Niemniej jednak tak złej sytuacji kadrowej jak w Newcastle nie ma chyba w żadnym innym zespole. Z jednej strony można nazwać to pechem. Z drugiej jednak, w pewnym stopniu na tak dużą liczbę kontuzji może wpływać styl gry preferowany przez Newcastle. Przy tak dużych obciążeniach, można się było spodziewać, że prędzej czy później piłkarze nie wytrzymają tak wysokiej intensywności. Zwłaszcza że dla wielu z nich jest to pierwsze zetknięcie się z tak dużym nawarstwieniem meczów.

Kryzys Newcastle

Mimo wszystko, do pewnego momentu zespół Howe’a skutecznie ukrywał te wszystkie problemy. W Lidze Mistrzów do ostatniej kolejki byli w grze o awans do fazy pucharowej. Przez długi czas — przy prowadzeniu 1:0 z Milanem — byli nawet na drugim miejscu. W lidze też trzymali całkiem niewielki dystans do pierwszej czwórki, przez co o kryzysie nie mogło być mowy. Niemniej jednak, w ostatnich tygodniach wszystko się posypało. Najpierw zaczęło się od przegranej 1:2 we wspomnianym starciu z Milanem, przez co Sroki na wiosnę nie zagrają nawet w Lidze Europy. Następnie przyszły porażki — po serii rzutów karnych — w ćwierćfinale Carabao Cup z Chelsea oraz w lidze z Luton (0:1) i Nottingham (1:3). Po ostatniej kolejce Sroki spadły na dziewiąte miejsce w tabeli, a do czwartego Manchesteru City — który ma jeden mecz rozegrany mniej — tracą aż osiem punktów.

Dziwić może zwłaszcza ostatnia porażka na własnym stadionie przeciwko Forest. Dotychczas Newcastle na St. James’ Park w lidze było niemal bezbłędne. Punkty stracili jedynie z grającym przez większość meczu w dziesiątkę Liverpoolem (1:2). Tamto spotkanie było jednak ewenementem. Zespół Howe’a na własnym stadionie potrafił stłamsić niemal każdego, o czym najdobitniej przekonało się PSG (4:1). Pomimo tak dużej intensywności meczów, piłkarze Newcastle na St. James’ Park zawsze wychodzili nakręceni, zmotywowani i maksymalnie skoncentrowani. Pomimo dużego zmęczenia fizycznego i psychicznego, ten żywiołowy doping kibiców wyzwalał w nich dodatkowe pokłady energii.

Rozwój w kierunku bardziej technicznego zespołu

Zupełnie inaczej było na wyjazdach, kiedy tego wsparcia fanów brakowało. W trwającym sezonie podopieczni Howe’a wygrali tylko dwa mecze na wyjeździe – 8:0 z Sheffield w Premier League oraz 3:0 z Manchesterem United w Carabao Cup. W dziewięciu ligowych spotkaniach uzbierali tylko pięć punktów. Jedynie Sheffield jest pod tym względem gorsze. Newcastle w delegacjach to zupełnie inny zespół niż ten u siebie. Piłkarze zdają się mieć problem z odpowiednim podejściem mentalnym do takich meczów i nie są w stanie wykrzesać z siebie maksimum możliwości.

W ostatnich meczach Newcastle często ginie od własnej broni — intensywności. Tak było z Bournemouth (0:2), Evertonem (0:3), Tottenhamem (1:4), Luton (0:1) czy Nottingham (1:3), kiedy to rywale byli szybsi i wygrywali większość pojedynków. Niemniej jednak to normalne, że piłkarze nie będą w stanie na każde spotkanie wyjść z takim samym nastawieniem. Przy tak dużej liczbie meczów, zawsze znajdą się takie, które — w podświadomości zawodników — wygrają się same.

I tu właśnie pojawia się największa różnica pomiędzy Newcastle a tymi najlepszymi drużynami. Sroki to zespół bazujący na intensywności, wysokim pressingu i grze bez piłki. Wymaga to jednak od piłkarzy wejścia na najwyższe obroty. A jak wiadomo, przy grze dwa razy w tygodniu nie jest to możliwe w każdym meczu. Dlatego też te najlepsze zespoły opanowały do perfekcji wygrywanie jak najmniejszym nakładem sił. Posiadaniem piłki, wymienianiem podaniem i zmuszaniem do biegania za nią przeciwnika, a nie samych siebie. Od momentu zmiany właścicielskiej Newcastle rozwija się w błyskawicznym tempie. Jednak, aby wykonać kolejny krok, musi mocniej zaprzyjaźnić się z piłką. Stać się zespołem bardziej technicznym, a nie tylko bazującym na bieganiu i intensywności.

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,607FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ