W czterech poprzednich sezonach zawsze jeden z beniaminków kończył rozgrywki Premier League w górnej połowie tabeli. Tym razem najlepszy z nich, zespół Brentford, zajął 13. miejsce, ale ogólne wrażenie, jakie po sobie pozostawił jest raczej pozytywne. Był moment, w którym mogliśmy zacząć martwić się o utrzymanie ekipy Thomasa Franka, jednak dzięki dobrej końcówce sezonu szybko zapewnili sobie byt w angielskiej elicie na przyszły sezon.
Brentford, czyli prawdziwy beniaminek
Brentford nie wchodził do Premier League jako beniaminek tylko z nazwy. Dla The Bees był to pierwszy w historii sezon na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Anglii. Kadra, którą klub posiadał nie dawała żadnej gwarancji stabilności na tym poziomie, ponieważ miała zerowe doświadczenie w Premier League. Ivan Toney miał na koncie dwa występy po wejściach z ławki, a Sergi Canos raz pojawił się na placu gry. W sumie łącznie spędzili… 19 minut na boiskach Premier League. Trener, Thomas Frank również nie miał w swojej karierze styczności z najwyższym szczeblem rozgrywkowym w Anglii. Dla całego środowiska Brentford awans do Premier League był, jak podróż w nieznane. I w klubie robili wszystko, aby ta podróż była jak najbardziej nieprzewidywalna.
Większość klubów w takich sytuacjach sięga po zawodników doświadczonych, ogranych i sprawdzonych właśnie na poziomie Premier League. Brentford przed startem sezonu kupiło trzech zawodników: Kristoffera Ajera z Celticu, Franka Onyekę z Midtjylland i Yoane’a Wissę z Lorient. O żadnym transferze nie mogliśmy powiedzieć, że wniesie wyżej wymienione cechy, których zespołowi brakuje. Każdy miał poniżej 25 lat i żadnych występów na poziomie Premier League, aczkolwiek Ajer i Onyeka mieli już w swoim CV grę w europejskich pucharach. Jedynym typowym transferem beniaminka było zakontraktowanie na początku września, już w trakcie trwania sezonu, Mathiasa Jorgensena, grającego w Premier League w barwach Huddersfield, który w ostatni dzień okienka transferowego rozwiązał kontrakt z Fenerbache i był do wzięcia „za darmo”.
Brentford wykonywało ruchy zupełnie niepodobne do drużyn znajdujących się wcześniej w tym samym miejscu, ale w ich przypadku nie powinniśmy się dziwić. Model prowadzenia klubu jest bardzo specyficzny – oparty na liczbach, nauce i matematyce. A skoro algorytmy tak podpowiadały to trzeba było trzymać się planu.
Nie taki diabeł straszny…
Podsumowując sezon Brentford chciałbym podzielić go na 3 etapy. Do każdego przygotowałem porównanie kilku statystyk, aby lepiej oddać, jak w danym okresie radził sobie zespół Thomasa Franka. Sprawdźmy, jak wyglądało to w pierwszych dziewięciu meczach:
- Punkty/mecz: 1,33 (12. miejsce)
- Gole/mecz: 1,22 (10. miejsce)
- xG/mecz: 1,47 (10. miejsce)
- Gole stracone/mecz: 1 (4. miejsce)
- xGC/mecz: 1,16 (3. miejsce)
Gdyby odjąć jeszcze przegrane mecze z 8. i 9. kolejki to statystyki byłyby jeszcze bardziej okazałe, ale gra Brentford wyglądała w tych spotkaniach na tyle dobrze, że zdecydowałem się dołączyć je do okresu początkowego. Brentford pokazało się szerszej publiczności z bardzo dobrej strony. Przede wszystkim imponowali szczelną obroną. Thomas Frank zmienił ustawienie zespołu z 4-3-3, które stosował w Championship na 3-5-2. Takie podejście pozwoliło lepiej zabezpieczać defensywę i nastawiło zespół na kontrataki. Pszczoły nie były jednak zespołem, który muruje własną bramkę. Potrafili także założyć skuteczny wysoki pressing i przejąć inicjatywę.
Thomas Frank szybko dał się też poznać, jako trener-detalista, który dobrze opracowuje plan na dany mecz. W inauguracyjnym meczu z Arsenalem wypatrzył słaby punkt rywala w postaci gry w powietrzu Bena White’a i skoncentrował zespół na graniu dalekich podań w kierunku Ivana Toneya, który dobrze czuje się w takiej grze. Punkt wywalczony z Liverpoolem to natomiast efekt powtarzanego schematu przy strzelanych golach, jakim było tworzenie przewagi liczebnej na dalszym słupku przy dośrodkowaniach. Mimo braku doświadczenia na poziomie Premier League Brentford błyskawicznie zamknęło temat dyskusji, czy są gotowi do gry w tej lidze. Mieli skutecznego napastnika, szczelną defensywę, dobrze opracowane stałe fragmenty gry i trenera, który swoimi decyzjami taktycznymi potrafił wpływać na losy meczu.
Marazm i stagnacja
Statystyki za kolejki 10-27:
- Punkty/mecz: 0,67 (19. miejsce)
- Gole/mecz: 0,89 (13. miejsce)
- xG/mecz: 1,14 (13. miejsce)
- Gole stracone/mecz: 1,94 (19. miejsce)
- xGC/mecz: 1,65 (16. miejsce)
Pod koniec października Brentford wpadło w dołek, w którym tkwiło aż do końca lutego. I grali, i punktowali na poziomie drużyny, która raczej bezskutecznie walczy o utrzymanie. Zwiększyła się przede wszystkim liczba traconych bramek, a czynnikiem takiego stanu rzeczy były kontuzje w formacji defensywnej. W pierwszych 6 meczach Thomas Frank delegował tych samych zawodników do linii obrony: Raya – Canos, Ajer, Jansson, Pinnock, Henry. Najpierw wypadł Kristoffer Ajer, ale jego z powodzeniem chwilę zastępował Jorgensen. Kilka meczów później jednak i on doznał urazu, co w połączeniu z kontuzją kolana bramkarza Davida Rayi znacznie osłabiło Brentford. Hiszpański bramkarz też miał też spory wkład w rozegranie piłki zespołu, a jego dalekie podania w stronę Ivana Toneya często inicjowały ataki. – Ich bramkarz powinien mieć numer 10 na plecach patrząc na to, jakie piłki zagrywał – mówił Jurgen Klopp po spotkaniu z The Bees na początku sezonu.
Brentford miało też ogromne problemy z kreowaniem sytuacji i przez długi czas byli jednym z najgorszych zespołów do oglądania w Premier League dla postronnego widza. Ekipa Thomasa Franka nie potrafiła realizować założonego planu. Kiedy rywal chciał ich zdominować – to po prostu dominował. Pszczoły nie potrafiły przejąć piłki na dłuższy czas, ani wyprowadzać kontrataków. Kiedy natomiast przeciwnik oddawał inicjatywę to brakowało kreatywności. Brentford na początku sezonu stanowiło dobrze naoliwioną maszynę (w pierwszych 7 meczach Thomas Frank dokonywał roszad tylko na jednej pozycji), ale okazało się, że wyjęcie dwóch-trzech elementów działa destrukcyjnie. Słabości Brentford upatrywano również w braku kreatywnego ofensywnego pomocnika. Z przodu często Toney oraz Mbeumo byli osamotnieni i brakowało im wsparcia. Pszczoły wyglądały naprawdę słabo i gdyby nie poprawili formy to mogliby wmieszać się w walkę o utrzymanie.
Christian Eriksen odmienił Brentford
Statystyki za kolejki 28-38:
- Punkty/mecz: 2 (5. miejsce)
- Gole/mecz: 1,91 (7. miejsce)
- xG/mecz: 1,62 (9. miejsce)
- Gole stracone/mecz: 1,09 (5. miejsce)
- xGC/mecz: 1,34 (6. miejsce)
Każdy zespół chciałby tak łatwo rozwiązywać problemy, jak Brentford. Okazało się, że diagnozy ekspertów angielskiej piłki były słuszne – zespół Thomasa Franka potrzebował ofensywnego pomocnika. Zakontraktowanie Christiana Eriksena okazało się strzałem w dziesiątkę. Nie dało się lepiej trafić z tym transferem. Przy innych świetnych zimowych wzmocnieniach w Premier League, jak Kulusevski, czy Luis Diaz to chyba w ręce Duńczyka powinna powędrować nagroda dla najlepszego styczniowego transferu. Eriksen wprawdzie nie grał jako typowy ofensywny pomocnik, ale jego wizja gry oraz zasięg i dokładność podań sprawiały, że potrafił dyrygować grą z głębi pola. Dodatkowo jego precyzja przy dośrodkowaniach ze stojącej piłki była nieoceniona przy tak szerokim wachlarzu rozwiązań stałych fragmentów gry. Od debiutu Eriksena Brentford strzeliło 7 goli w ten sposób. Tylko Manchester City był w tym elemencie lepszy.
Pojawienie się Christiana Eriksena sprawiło również, że zespół stał się bardziej elastyczny. To dopiero po jego wejściu do składu Thomas Frank zmienił system z 3-5-2 na 4-3-3. Choć możemy trenerowi The Bees zarzucać nadmierną bierność, że nie spróbował takiego rozwiązania wcześniej mimo, że przez prawie pół sezonu zespół nie grał na miarę oczekiwań, to – jak mówi przysłowie – lepiej późno niż wcale. Warto też pochwalić Thomasa Franka za elastyczność taktyczną. Z Eriksenem zespół częściej grał w ustawieniu 4-3-3, ale trener wiedział, kiedy wrócić do starych przyzwyczajeń. Zmieniając system na 3-5-2 Brentford ograło Chelsea i urwało punkty Tottenhamowi.
Pierwszy sezon w Premier League Brentford zakończyło z pozytywną oceną.
Na ich przyszłość można jednak spojrzeć dwojako. Z jednej strony, klub, sztab szkoleniowy i zawodnicy wiedzą już, z czym się je najwyższa klasa rozgrywkowa i teraz powinno być tylko lepiej. Jednakże, z drugiej – czy odejście Christiana Eriksena nie sprawi, że zespół znów wróci do bezbarwnej gry? Czy Thomas Frank bez swojego najlepszego piłkarza będzie w stanie ukryć mankamenty, które trapiły zespół przez znaczną część tego sezonu? Miejmy nadzieję, bo choć 13. pozycja i 46 punktów na koniec sezonu wygląda nieźle to jednak łącznie te pół sezonu rozegrane w kiepskim stylu każe zapalić lampkę ostrzegawczą.