Arsenal, PSV, Legia Warszawa i Lech Poznań. Co łączy te cztery drużyny? Tylko one od poprzedniego sezonu zdołały nie przegrać w europejskich pucharach na Aspmyra Stadion, obiekcie Bodo/Glimt. W poprzednim sezonie poległa tam dwukrotnie AS Roma, Celtic i AZ Alkmaar. Choć zespół Knutsena obecnie nie jest już tak silny jak minionej wiosny – remis Lecha i tak trzeba traktować w kategorii małego sukcesu.
Lech Poznań czy reprezentacja Polski?
Zespół Johna van den Broma podszedł do tego spotkania bardzo pragmatycznie. Ze świadomością, że 90 minut w Norwegii to tylko połowa dwumeczu. Nastawił się na defensywę i miał mało argumentów w ataku. Choć Filip Marchwiński znalazł się w sytuacji, w której trudniej było nie trafić do siatki niż trafić to był to tylko jeden z dwóch strzałów oddanych przez Kolejorza w całym spotkaniu. Jeśli chodzi o zagrożenie stwarzane pod bramką rywala, częstotliwość pojawiania się pod jego polem karnym, czy średnią liczbę podań na jedną sekwencję – mogliśmy się poczuć jakbyśmy cofnęli się w czasie kilka miesięcy i oglądali reprezentację Polski na Mistrzostwach Świata w Katarze. Kibicom Lecha mógł za to przypomnieć się dwumecz z Qarabagem w 1. rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów.
Pierwsza odsłona wyglądała w bardzo podobny sposób. Nie tylko dlatego, że Lech skupił się na defensywie i bronił bardzo głęboko, ale również ze względu na podobieństwa między oboma zespołami. Bodo/Glimt również było zespołem o wyższej kulturze gry, który chciał przejąć inicjatywę i utrzymywać się przy piłce. Podobnie, jak mistrz Azerbejdżanu – angażowali w swoje ataki dużą liczbę zawodników, skupiali się na tworzeniu kombinacyjnych akcji w bocznych sektorach boiska, a efektem ubocznym takiej postawy było zostawianie wolnej przestrzeni rywalom przy kontratakach. Lech jednak nie potrafił z niej skorzystać, ponieważ – tak, również jak w starciu z Qarabagem – rywale dobrze reagowali po stracie piłki zakładając kontrpressing i często odzyskując ją kilka(naście) sekund później. Lech cierpiał, ale już jesienią pokazał, że w Europie potrafi to robić.
Kluczowa zmiana van den Broma
Johnowi van den Bromowi – w przeciwieństwie do Czesława Michniewicza – tak nisko osadzona defensywa jednak się nie podobała. W przerwie dokonał jednej, ale bardzo ważnej roszady. Nikę Kvekveskiriego zastąpił Filip Marchwiński, co oznaczało, że jego zespół zmieni ustawienie. Lech Poznań nie bronił już w systemie 4-5-1, a w 4-4-2. Celem trenera było najwyraźniej przejście z pressingu niskiego (do którego Lech został zmuszony przez jakość rywala) do średniego. Aby to zrobić poznaniacy musieli zneutralizować głównego reżysera gry Bodo/Glimt w pierwszej połowie – defensywnego pomocnika Patricka Berga. W tym celu Marchwiński dołączył do Ishaka w pierwszej linii i obaj zawodnicy wymieniali się kryciem. Jeden doskakiwał do zawodnika z piłką, a drugi odcinał opcję zagrania do Berga. Schemat klasyczny i dobrze wszystkim znany.
Wysoko bronili również skrzydłowi i bazowe ustawienie defensywne Lecha często wyglądało na 4-2-4. John van den Brom podjął trochę ryzyka zostawiając w środku pomocy tylko dwóch graczy, ale to się opłaciło. Radosław Murawski i Jesper Karlstrom to zawodnicy dobrze grający w destrukcji i potrafiący pokryć przestrzeń. W drugiej części spotkania ofensywne zapędy Bodo/Glimt zostały mocno ograniczone. Najczęstszym obrazkiem było wymienianie podań pomiędzy środkowymi obrońcami gospodarzy i szukanie przyspieszenia gry, które rzadko nadchodziło. Dwaj stoperzy Bodo/Glimt odpowiadali za niemal połowę (49,4%) podań całego zespołu i wymienili zaledwie 15 zagrań mniej od całego Lecha. W wywiadzie pomeczowym trener norweskiego zespołu, Kjetil Knutsen zaznaczył, że Kolejorz w przerwie dokonał zmiany, która sprawiła, że grało im się trudniej.
Optymizm przed rewanżem
John van den Brom tym samym odmienił obraz meczu, ale także dostał odpowiedź, że w rewanżu śmiało może stosować taki system, a jest to o tyle istotne, że z powodu za nadmiar żółtych kartek mecz ten opuści Radosław Murawski. Przed rewanżem to chyba największe zmartwienie fanów Kolejorza. Dzisiejsze spotkanie z Bodo/Glimt pokazało, że rywal – choć mocny – to dało się nawet na tym trudnym terenie podjąć z nim równorzędną walkę. Oczywiście, Bodo/Glimt było zespołem sprawiającym lepsze wrażenie, jednak z ich prób niewiele wynikało. Z 14 strzałów żaden nie został zakwalifikowany jako „duża szansa” (big chance). To Lech oddając ledwie dwa uderzenia skończył mecz z wyższym współczynnikiem goli oczekiwanych (xG) – 0,8 do 0,66.
Tak niskie współczynniki sugerują, że mecz toczył się według planu Lecha. Co więcej, zachowanie czystego konta na Aspmyra Stadium to nie lada wyczyn. W poprzednim sezonie ligowym (aktualnie Eliteserien ma przerwę) Bodo/Glimt strzelało na własnym stadionie średnio 3,13 gola. W europejskich pucharach w dwóch ostatnich sezonach tylko Arsenal wyjechał z ich terenu bez straty bramki.
Pamiętajmy, że Norwegowie za tydzień stracą czynnik własnego boiska, który – jak pokazuje ich historia w europejskich pucharach – jest atutem przez naprawdę duże A. Lech Poznań przy Bułgarskiej gra z kolei znakomicie. W fazie grupowej Ligi Europy na własnym stadionie rozgromił Villarreal (3:0) i Austrię Wiedeń (4:1), a z Hapoelem zremisował. W eliminacjach natomiast zespół Johna van den Broma wygrał przy Bułgarskiej wszystkie mecze (w tym także ten z Qarabagem). 0:0 na wyjeździe stawia więc Lecha w korzystnej sytuacji. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności – wynik, przebieg meczu i styl gry – w tym przypadku trzeba mówić o zwycięskim remisie.