Warszawski sen w Europie trwa – Legia wygrywa z Leicester

Dwa tygodnie temu ograli Spartak, wczoraj do listy dopisali Leicester. Legia Warszawa po latach niepowodzeń i posuchy w europejskich pucharach powraca na arenę międzynarodową w wielkim stylu. Pewne frazy i pochwały można śmiało skopiować z meczu ze Spartakiem, czy wcześniejszych potyczek w eliminacjach europejskich pucharów. Znowu Legioniści udowadniają, że czują się znakomicie w grze reaktywnej, będąc nastawionym na szachowanie rywala. O Czesławie Michniewiczu też można powielać te same zdania. Żaden inny polski trener nie potrafi tak przygotować zespołu pod konkretny mecz i zniwelować różnicę z rywalem silniejszym o kilka klas.

REKLAMA

Kadrowa przepaść

Można mówić, że to nie był pierwszy garnitur Leicester. Że angielskie zespoły (i generalnie drużyny z TOP 5 lig) często traktują Ligę Europy po macoszemu. Niemniej jednak, to nadal był skład złożony z bardzo dobrych zawodników. Patson Daka, który był skutecznie wyłączany przez środkowych obrońców Legii to król strzelców poprzedniego sezonu austrackiej Bundesligi i Leicester sprowadziło go tego lata za 30 mln euro. Za środkowego pomocnika Boubakary’ego Soumare zapłacili 20 mln euro. Środkowy obrońca Jannik Vestergaard? 15 mln funtów. Bartosz Slisz, Andre Martins i Igor Kharatin biegali naprzeciwko wycenianego na 55 mln euro przez portal transfermarkt Youriego Tielemansa. Filip Mladenovic miał naprzeciwko siebie wartego 28 mln euro Timothy’ego Castagne’a. Mecz kończyli z najmocniejszą ofensywą. Jamie Vardy, Harvey Barnes, James Maddison i Ademola Lookman. A mimo to wielkich różnic nie było widać.

Ponadto nie wierzę, że Leicester podeszło do tego meczu bez odpowiedniego nastawienia. Po kiepskim starcie ligi i przy bardzo mocnej konkurencji na krajowym podwórku Liga Europy może być dla nich najłatwiejszą przepustką do Champions League w przyszłym sezonie. Chcąc awansować z pierwszego miejsca w grupie i dzieląc się punktami z Napoli w 1. kolejce LE dziś musieli wygrać, aby uspokoić sytuacje.

Michniewicz ograł Rodgersa

Osobiście byłem bardzo zdziwiony, kiedy zobaczyłem wyjściowy skład Leicester. We wczorajszym tekście, który miał przybliżyć zespół Brendana Rodgersa przed meczem z Legią napisałem, że powinniśmy się spodziewać gry czwórką obrońców. Pierwszy powód – Leicester w tym sezonie zawsze tak grało. Po drugie – ustawienie Legii. Nie od dziś wiadomo, że najłatwiej zneutralizować rywala grając „system na system”. Oddać inicjatywę rywalowi i sprowadzić mecz do indywidualnych pojedynków. To właśnie zrobiła Legia. A ustawienie Lisów tylko im to ułatwiło.

Uważam też, że Rodgers przestrzelił nie tylko z ustawieniem, ale też z wyjściowym składem. Przed meczem najbardziej obawiałem się, że jeśli na prawej stronie zagra Lookman to wspólnie z Ricardo Pereirą lub Castagnem mogą wrzucić na karuzelę Mladenovicia, który nie broni najlepiej. Tymczasem przez ustawienie z wahadłowymi Mladenovic miał dość proste zadanie. Wiedział za kogo odpowiada i dawał sobie radę. Leicester nie miało zawodników, którzy potrafiliby zrobić różnicę wchodząc w indywidualne pojedynki. Skład, który wyszedł od 1. minuty wszedł łącznie tylko w 9 dryblingów. Wygrał tylko 3 z nich. Piłkarze Legii zamknęli środek, ograniczyli przestrzeń rywalom i Leicester miało problemy ze stwarzaniem okazji. Dopiero w końcówce po zmianach zdołali wprowadzić większy chaos w poczynania gospodarzy. Wcześniej fanom Legii tętno skakało najczęściej przy stałych fragmentach gry.

Legia to nie tylko świetna defensywa

Z kompletem punktów i bez straconej bramki po dwóch kolejkach w Lidze Europy Legia znajduje się tylko i wyłącznie obok West Hamu i Olympique Lyon. Defensywa z Maikiem Nawrockim, który na tle stoperów Leicester wyglądał jak weteran oczywiście zasługuje na ogromne słowa uznania, ale gra zespołu Czesława Michniewicza nie ograniczała się dziś tylko do bronienia. Widząc skład, w jakim wyszła Legia mogło nam się wydawać, że Legii będzie brakować z przodu szybkości przy kontratakach. Luquinhas kontuzjowany, a Kastrati rozpoczął na ławce. Michniewicz wyszedł chyba jednak z założenia, że żaden zawodnik nie jest tak szybki, jak piłka. Legioniści dobrze utrzymywali się przy futbolówce i przeprowadzali płynne akcje na 1-2 kontakty. Pokazali naprawdę wysoką kulturę gry.

Taki był też plan szkoleniowca: „We wtorek na treningu zarządził dziesięciominutową grę na utrzymanie. Zawodnik, który stracił piłkę, musiał zrobić przewrót w przód, co do przyjemności nie należało – było mokro. A później, jeśli po pięciu sekundach po stracie nie było odbioru, fikołka robiła cała drużyna.” – mogliśmy przeczytać we wczorajszym wydaniu „Przeglądu Sportowego”. – To było fantastyczne dziesięć minut, takiej koncentracji, skupienia, odpowiedzialności dawno nie widziałem. – dodawał Michniewicz na konferencji. Lirim Kastrati na boisku pojawił się dopiero pod koniec spotkania, kiedy Leicester bardziej się otworzyło i zostawiało więcej wolnych przestrzeni. Dynamika i świeże nogi reprezentanta Kosowa były nieocenione przy dwóch kontratakach, z których przynajmniej jeden powinien skończyć się golem. Wówczas szkoleniowiec Legii zebrałby jeszcze więcej splendoru.

Wszystkie decyzje trafione

Dotychczas każda decyzja Czesława Michniewicza w Lidze Europy okazuje się strzałem w dziesiątkę. Ze Spartakiem zwycięstwo dała akcja rezerwowych. Dzisiaj dołożenie jednego środkowego pomocnika też się opłaciło, a zejścia Slisza do prawej strony w fazie ataku kilkukrotnie sprawiały problemy Lisom. Co do indywidualnych wyborów – na siłę można by przyczepić się jedynie do wystawienia Igora Kharatina w meczu ze Spartakiem. Ale to – jak napisałem – na siłę. Na razie rywale Legii w Lidze Europy tańczą tak, jak im Michniewicz zagra. Można odnieść wrażenie, że mecze toczą się dokładnie tak, jak planuje je sobie w głowie trener Legii. A to daje nadzieję, że warszawski sen w tym sezonie europejskich pucharów nie skończy się jesienią.

Heatmapa Bartosza Slisza przeciwko Leicester; sofascore.com

Obserwuj autora na Twitterze i Facebooku

SPRAWDŹ TAKŻE
Więcej
    REKLAMA
    107,606FaniLubię

    MOŻE ZACIEKAWI CIĘ