W poprzednim sezonie byli rewelacją Championship. Na zapleczu Premier League zdobyli aż 101 punktów, co było najlepszym wynikiem od sezonu 2013/14. Burnley pod wodzą Vincenta Kompany’ego z drużyny grającej prosty, bezpośredni i pragmatyczny futbol zmieniło się w jedną z najbardziej atrakcyjnych do oglądania. Styl gry The Clarets – z racji przeszłości piłkarskiej ich trenera – często porównywany był do Manchesteru City Pepa Guardioli. Dlatego też przed sezonem, to ekipa Kompany’ego spośród beniaminków wydawała się być tą, która wniesie do ligi najwięcej kolorytu. Tymczasem po 12 kolejkach The Clarets mają tylko cztery punkty i zamykają tabelę.
Burnley zderzyło się ze ścianą
Przeskok ligę wyżej okazał się być dla Burnley znacznie trudniejszy niż wielu kibicom mogło się wydawać. The Clarets z pierwszych 12 meczów przegrali 10. Jedyne zwycięstwo odnieśli przeciwko innemu beniaminkowi – Luton. Zresztą podopieczni Kompany’ego nieprzypadkowo wylądowali na ostatnim miejscu w tabeli. Strzelili najmniej goli, a więcej straciło jedynie Sheffield. The Clarets nie mogą narzekać również na to, że nie mają szczęścia. Ich współczynnik goli oczekiwanych (xG) jest drugi najniższy w całej lidze, a goli oczekiwanych traconych (xGC) czwarty najwyższy. Co prawda, według tego modelu „zasłużyli” na około cztery punkty więcej niż w rzeczywistości. Niemniej, gorsze pod tym względem jest tylko Sheffield.
Mimo wszystko, na usprawiedliwienie działa fakt dość trudnego terminarza. Burnley mierzyło się już z oboma drużynami z Manchesteru, Arsenalem, Tottenhamem, Chelsea, Aston Villą i Newcastle. Co prawda, The Clarets nie zdobyli w tych spotkaniach żadnego punktu, większość przegrywając wysoko, jednak wszystkie te zespoły pod względem potencjału piłkarskiego są kilka półek wyżej. Kompany’ego bardziej może matrwić fakt ostatnich porażek z Brentfordem (0:3), Bournemouth (1:2) i Crystal Palace (0:2). O ile na początku z tymi mniej wymagającymi rywalami Burnley punktowało (remis z Nottingham i wygrana z Luton), tak po październikowej przerwie reprezentacyjnej miało na rozkładzie trzy łatwiejsze mecze, jednak nie zdobyło ani jednego „oczka”.
Trudności z dostosowaniem się do Premier League
Burnley zmaga się z podobnymi problemami, co poprzedni beniaminkowie stawiający na atrakcyjny futbol. Najlepszym tego przykładem było Norwich Daniela Farke, które dwukrotnie rok po roku awansowało i zaraz potem spadało, nie potrafiąc dostosować się do wymagań Premier League. Burnley też chce grać w takim stylu, jaki przyniósł im sukces w Championship. Najlepiej widoczne było to w pierwszym meczu przeciwko Manchesterowi City, kiedy podopieczni Kompany’ego wyszli na boisko z otwartą przyłbicą. Przez większość meczu starali się rozgrywać piłkę krótkimi podaniami od własnej bramki oraz grać 1 na 1 przy wysokim pressingu. Można było chwalić Burnley za tak odważne podejście, jednak ostatecznie punktów im to nie przynosiło.
Ekipa Kompany’ego na początku tego sezonu ewidentnie płaci frycowe za swój sposób gry. W wielu meczach Burnley naprawdę może się podobać, jednak poprzez proste straty na własnej połowie i błędy indywidualne tracą zbyt wiele goli. Dobitnym tego przykładem było niedawne starcie z Crystal Palace. The Clarets stworzyli sobie wówczas znacznie więcej sytuacji (17 do 4 w strzałach), jednak przegrali 2:0 po dwóch takich stratach. W taki sam sposób tracili obie bramki w meczach z Bournemouth, Newcastle oraz jedną w starciu z Brentfordem. Burnley – wraz z Bournemouth – popełniło również najwięcej błędów prowadzących bezpośrednio do strzału.
Podczas gdy w Championship takie straty mogły nie mieć większych konsekwencji, tak w Premier League rywale znacznie częściej potrafią je wykorzystać. Mimo to, Vincent Kompany nie chce zmieniać sposobu gry, aczkolwiek w ostatnim meczu z Arsenalem (1:3) podejście Burnley było nieco bardziej pragmatyczne. The Clarets nie rozgrywali za wszelką cenę piłki krótkimi podaniami, często rozpoczynając wznowienie od bramki długim zagraniem. W defensywie natomiast ustawiali się w średnim bądź niskim pressingu. Burnley pozwalało Arsenalowi średnio na wymianę prawie 20 podań zanim podjęcli próbę odbioru (średnia do tego meczu wynosiła około 13).
Burnley niczym Southampton
Przy ocenie Kompany’ego nie można też zapominać, że Burnley z tego sezonu to zupełnie inna drużyna niż ta sprzed roku. Klub latem zainwestował w transfery ponad 100 milionów euro, a zespół wzmocniło aż 13 nowych zawodników. Żadna inna drużyna w lidze nie zmieniła się aż tak bardzo pod względem personalnym jak The Clarets. Można było się spodziewać tego, że poukładanie tego wszystkiego zajmie trenerowi trochę czasu. Zawodnicy sprowadzani do klubu muszą dostosować się nie tylko do taktyki zespołu, ale również nowej ligi oraz kraju.
Burnley w tym okienku postawiło w większości na perspektywicznych i młodych zawodników, mających praktycznie zerowe doświadczenie w Premier League. Średnia wieku nowych nabytków wynosi 23 lata i tylko trzech z nich regularnie występowało na boiskach angielskiej elity przynajmniej w jednym sezonie. Burnley ma w swojej kadrze naprawdę wielu ciekawych i utalentowanych zawodników, jednak brakuje im doświadczenia. Piłkarzy, którzy wiedzą z czym wiąże się walka o utrzymanie i w trudnych momentach wezmą odpowiedzialność na swoje barki. Można się tutaj doszukać wielu podobieństw do przypadku Southampton z poprzedniego sezonu. Święci też postawili na młodych i obiecujących, ale jednocześnie niedoświadczonych jeszcze zawodników. W efekcie zabrakło im doświadczenia potrzebnego w walce o utrzymanie i z hukiem spadli do Championship.
Zespół stworzony do gry piłką
Cztery punkty zdobyte i ostatnie miejsce po 12 kolejkach to dorobek, który naturalnie stawia przyszłość trenera pod znakiem zapytania. Zwolnienie Kompany’ego na tak wczesnym etapie sezonu i zatrudnienie w jego miejsce trenera-strażaka, który skupiałby się jedynie na osiąganiu dobrych wyników, byłoby jednak wyraźnym przyznaniem się do błędu. Przed startem rozgrywek działacze klubu swoimi ruchami na rynku transferowym jasno dali do zrozumienia, że nie chcą jedynie utrzymać się w lidze, ale też rozwijać zespół zgodnie z wizją obecnego szkoleniowca. Teraz nie pozostaje im nic innego, jak zaufać Kompanemu i wierzyć, że zdoła on wyprowadzić drużynę na właściwe tory.
Zatrudnianie trenera, który znacząco zmieniłby sposób gry po prostu mija się z celem. Burnley ma tak skonstruowaną kadrę, że bezpośrednia gra oparta na dalekich podaniach i dośrodkowaniach nie służyłaby większości zawodników. Praktycznie wszyscy piłkarze bardziej komfortowo czują się, kiedy mają piłkę przy nodze niż kiedy zmuszeni są bronić. Oczywiście pozostawienie Kompany’ego może nie poprawić wyników i zakończyć się degradacją. Jednak zmiana trenera i sposobu gry na bardziej defensywny też tego nie gwarantuje. W końcu Burnley wraz Kompanym już raz pokazali, że spadek wcale nie oznacza końca świata, a do elity szybko można wrócić. A jak już masz spadać, to lepiej na własnych zasadach.