W obecnym sezonie niezbyt często mamy okazję spędzać piątkowe wieczory z Premier League, jednak w tym tygodniu nadarzyła się taka okazja. Na City Ground przyjechał Tottenham podbudowany ostatnim wysokim zwycięstwem (4:1) z Newcastle. Gospodarze natomiast na zwycięstwo czekają od 5 listopada, aczkolwiek na własnym boisku przegrywają bardzo rzadko.
To był rodzaj meczu, w którym brak Maddisona najbardziej dawał się we znaki
Nottingham Forest zagrało w swoim stylu. Steve Cooper ustawił zespół w systemie 5-3-2 dając miejsce w wyjściowej jedenastce tylko dwóm ofensywnym piłkarzom (Gibbs-White i Elanga). Gospodarze z reguły bronili się głęboko, aczkolwiek mieli momenty, w których zakładali skoki pressingowe widząc niefrasobliwość przeciwników w rozegraniu. Ten plan działał dobrze, ale kilka sytuacji, które udało im się stworzyć nie zostało zamienionych na gola.
Tottenham, mówiąc wprost, męczył się. Przez nieobecność kontuzjowanego Jamesa Maddisona nie mieli elementu zaskoczenia i nieprzewidywalności, który daje Anglik swoją kapitalną wizją gry. Zespół Ange’a Postecoglou bardzo rzadko grał przez środek, który został zamknięty przez Forest. Swoje ataki kierowali do szeroko ustawionych skrzydłowych, ale ci byli podwajani, więc trudno było im znaleźć sposób na barykadę postawioną przez gospodarzy. Głęboka defensywa ma jednak to do siebie, że wystarczy jedno podanie w pole karne i cały plan się sypie. Pod koniec pierwszej połowy Dejan Kulusevski mając trochę więcej przestrzeni niż zwykle dośrodkował z prawego skrzydła mierzoną na centrymetry piłkę do Richarlisona, który strzelił na 1:0.
Po zmianie stron gospodarze zaczęli grać odważniej
Bardziej ofensywne nastawienie i wyższy pressing zaczęły sprawiać Tottenhamowi poważne problemy. W 58. minucie zdobyli nawet bramkę wyrównującą, ale po analizie VAR okazało się, że strzelec gola, Elanga był na spalonym. Kilka minut później pilka znów wpadła do siatki, ale tym razem tej bronionej przez Matta Turnera. Bramkarz Forest popełnił błąd w rozegraniu i kilka sekund później do asysty dołożył gola. Koniec meczu? Nie bardzo. O podkręcenie emocji zadbał Yves Bissouma, który po złym przyjęciu i stracie piłki na własnej połowie brutalnie zaatakował rywala i wyleciał z boiska.
Po czerwonej kartce role trochę się odwróciły. Teraz to Tottenham był zmuszony częściej bronić się na własnej polowie i próbować kontrataków, a Nottingham było w natarciu. Koguty zachowały dziś pierwsze czyste konto od 8 meczów, ale ich defensywa nie grała przekonująco. Zespół Steve’a Coopera miał sporo sytuacji, aby zdobyć gola kontaktowego, ale zmarnowali kilka dogodnych sytuacji. Tak czy inaczej – zespół Ange’a Postecoglou wraca na dobre tory i w tym momencie ma tyle samo punktów co czwarty Manchester City.
Nottingham 0:2 Tottenham (45+2′ Richarlison, 65′ Kulusevski)
***
Po więcej informacji o Premier League zapraszamy na grupę Kick & Rush – wszystko o lidze angielskiej