Sheffield United, West Bromwich Albion, Fulham. Te zespoły od przyszłego sezonu będą grać w Championship. Co wniosły do Premier League? Czy mogły uratować się przed spadkiem. I co najważniejsze – czy będzie ich brakować na najwyższym poziomie rozgrywek w Anglii? To pytania, na które poszukam odpowiedzi w tym tekście.
Sheffield – dla beniaminków zawsze najtrudniejszy jest drugi sezon
To znane piłkarskie prawidło po raz kolejny się sprawdziło. Podopieczni Chrisa Wildera, którego w końcówce sezon zastąpił Paul Heckingbottom, byli zdecydowanie najgorszą drużyną w tym sezonie. Już po kilkunastu kolejkach ich szanse na utrzymanie wydawały się wręcz matematyczne. Co więcej, Sheffield z aktualnej kampanii było jedną z najsłabszych drużyn w Premier League w całym XXI wieku. Co sprawiło, że zeszłoroczna sensacja zaliczyła tak wielki zjazd?
Źle wydana gotówka, odejście Hendersona i wypalenie drużyny
Kiedy zakończył się okres wypożyczenia Deana Hendersona – jednego najlepszych bramkarzy w PL – w Sheffield na gwałt szukano zastępstwa. Ostatecznie sprowadzono spadkowicza z Bournemouth – Aarona Ramsdale’a, wydając – jak na możliwości Sheffield – spore pieniądze.
Choć Ramsdale nie zachwyca, to nie można obwiniać go za tak źle broniące „The Blades”. Jest co najwyżej przeciętny, ale z pewnością nie jest jedynym winowajcą spadku. Wszak Sheffield mocno obniżyło loty już na koniec poprzedniego sezonu. Gdyby stworzyć tabelę z ostatnich 10 spotkań rozgrywek, wówczas „Szable” zajęłyby dopiero 15. miejsce. Już wtedy zaczęły pokazywać się wyraźniej pierwsze problemy, które były jasnym znakiem, że potrzebne są transfery. Jednak jeśli za wzmocnienia można uznać jedynie Sandra Berge, Rhiana Brewstera i Oliego Burke’a – to coś jest nie tak. Zwłaszcza że za 20-letniego napastnika z Liverpoolu Sheffield zapłaciło aż 26 mln funtów, a ten przez cały sezon nie strzelił ani jednej bramki, nie zaliczył też żadnej asysty.
Gdy połączymy to wszystko z nieco gorszą skutecznością napastników i rozpracowaniem Sheffield przez rywali, mamy gotową receptę na tak słaby sezon. Niestety, stało się to, czego spodziewano się już w ubiegłym roku. Tak czy siak, regres zeszłorocznego beniaminka jest niemałym szokiem. W końcu w ubiegłej kampanii byli gorsi jedynie od drużyn z „BIG6”, Leicester i Wolves. Teraz? Ich spadek na pewno nie zabierze jakości z Premier League…
Chris Wilder – romantyczna historia bez happy endu
Najbardziej szkoda mi byłego trenera Sheffield. Anglik objął „Szabelki”, gdy te były średniakiem League One – trzeci poziom rozgrywkowy. Wilder z miejsca wywalczył awans do Championship, a pierwszym sezonie nie tylko nie spadł, ale zajął miejsce w górnej połowie tabeli. Później było jeszcze lepiej – awansował do Premier League z 2. lokaty, by w najlepszej lidze świata sensacyjnie walczyć do końca o angaż do europejskich pucharów.
Czy sam Wilder uniknął błędów? Oczywiście, że nie, ale z takim potencjałem kadrowym i tak dokonał ogromnego sukcesu. Jestem niemal przekonany, że gdyby nie on, Sheffield nadał kręciłoby się w League One. Tym bardziej szkoda, że w momencie, gdy degradacja była już niemal pewna i nikt nie wierzył w utrzymanie, pożegnano się z Wilderem. I to nie w celu desperackiej walki o byt w Premier League, a przez spory i brak porozumienia z zarządem. Po jego zwolnieniu Sheffield totalnie się rozpadło, co zapoczątkowała bolesna porażka 5-0 z Leicester.
West Brom – nieregularni jak Matheus Pereira
„The Buggies” pierwszy kryzys przeżywali już przed awansem z Championship, głupią tracąc punkty w ostatnich kolejkach. Tylko dzięki chwilowej słabości Fulham, a przede wszystkim Brentfordu, nie spadli na miejsca barażowe, gdzie przy takiej dyspozycji nie mieliby zbyt wielu szans. Pozwoliło to im, by po dwóch latach wrócić do Premier League. Mieliśmy nawet polski akcent, bo władze WBA zdecydowały się ściągnąć Kamila Grosickiego, który dołożył swoją cegiełkę do awansu. Niestety, tak jak można było przewidywać, Grosik po awansie szybko stracił pierwszy skład. Jedyne, na co mógł liczyć, to minuty z ławki, chociaż w pewnym momencie Polak dawał nawet nie najgorsze liczby.
Ciężko pisać coś więcej o WBA, skoro przez cały sezon nie mieli ani jednego momentu, w którym daliby swoim kibicom realne nadzieje na utrzymanie. Najgorsza defensywa w lidze pod względem straconych bramek. Chociaż akurat bramkarz Sam Johnstone dwoił się i troił między słupkami, usiłując naprawić błędy kolegów. Ofensywa? Każdy zespół, który pozostał w elicie, strzelił w tym sezonie więcej bramek. A West Brom i tak większą część trafień nabił w dwóch meczach z Chelsea – aż 8. To chyba jedyne, czym mogli zaimponować. Nie uratował ich nawet Sam Allardyce, który do tej pory zawsze był gwarantem utrzymania.
Jedyny pozytyw
Czy po spadku WBA Premier League coś straci? O dziwo tak – i mam tu na myśli Matheusa Pereirę. Brazylijczyk jako jedyny wyróżniał się na tle przeciętnych kolegów. Strzelił 10 bramek i zaliczył 5 asyst. Dla porównania – żaden inny piłkarz „The Baggies” nie zdobył więcej niż 5 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Mimo że WBA należy raczej do drużyn grających defensywnie, to w Pereirze był ten gen szaleństwa, ciąg do atakowania, dryblingu i strzelania. Problem był taki, że skrzydłowy był strasznie nieregularny, ale ciężko o inny obraz, gdy cała ofensyw oparta jest na barkach jednego piłkarza. Co ciekawe, Pereira był przy tym niesamowicie skuteczny i zmarnował jedynie dwie setki. W efekcie co szósty jego strzał kończył się golem.
Jednak kluby z Premier League nie są ślepe i tylko czekają, by złożyć ofertę za Brazylijczyka. Po degradacji spadkowicze zazwyczaj zmuszone są sprzedawać swoich graczy, a w sytuacji pandemicznej.I o ile Pereira wybierze któryś klub z Premier League, to fani angielskiej elity nie mają za kim płakać. West Brom spadnie, spokojnie się odbuduje i za kilka sezonów może znów wrócić do elity.
Fulham – stracony potencjał i szanse na lepsze jutro
Podobnie jak 2 lata temu – Fulham spada z ligi. O ile wtedy zawodziła defensywa, tak teraz całą winę za relegację trzeba zrzucić na atak. Najskuteczniejszy strzelec – 5 bramek, najlepszy w klasyfikacji kanadyjskiej Lookman – łącznie 8 goli i asyst. Z kolei obrona z Areolą w bramce kapitulowała mniej razy niż m.in. Leeds, Southampton czy Burnley, co jest całkiem niezłym wynikiem. Jednak Fulham – w przeciwieństwie do dwóch pozostałych spadkowiczów – przez pewien czas realnie walczyło o utrzymanie. W dodatku jako jedyne nie zwolniło trenera przez cały sezon i także jako jedyne ma realne perspektywy na szybki powrót do Premier League. Dlaczego?
Odpowiedź wydaje się prosta. W środkowej fazie sezonu Fulham rzadko przegrywało, gdy w międzyczasie Newcastle wpadło w kryzys formy. Ostatecznie to „The Cottagers” muszą się pożegnać z PL, bo zbyt wiele razy tracili punkty – poza Brighton mają najwięcej remisów w lidze. Zaryzykuję stwierdzenie, że z kimś takim jak Pereira w ataku podopieczni Scotta Parkera uniknęliby degradacji. Kto wie, może nawet byliby w podobnej sytuacji co inny beniaminek – Leeds. Niestety, bez lidera z przodu Fulham nie potrafiło strzelać bramek.
To, co było zgubą Fulham, może okazać się dla nich zbawienne. Scott Parker będzie mógł dalej budować projekt wedle swojej wizji, a dołożenie czegoś w ofensywie pozwoli na powrót do PL. Na Craven Cottege nadal jest drużyna i niezły trener. Cierpliwość zarządu może zaprocentować i sprawić, że za rok Fulham wróci do Premier League mocniejsze i gotowe do rywalizacji na najwyższym poziomie.
Grafika: Kamil Grosicki/Twitter