Śląsk Wrocław jako jedyny zespół z czołowej szóstki tabeli Ekstraklasy odniósł zwycięstwo w 31. kolejce, zachowując godność i szanse na mistrzostwo. Choć rywal na papierze nie wyglądał groźnie, to liczył się sam fakt pokonania ŁKS-u, mimo niezbyt imponującego stylu i powrót na miejsce wicelidera. Przed rozpoczęciem 32. tury rozgrywek wrocławianie tracili jedynie 2 punkty do prowadzącej Jagiellonii. Choć to jedna z najgorzej punktujących drużyn Ekstraklasy w 2024 roku, to szansa na tryumf w lidze czy chociaż na grę w Europie jeszcze jest. Aby wrócić choćby na chwilę na 1. miejsce po ponad 2 miesiącach, konieczne było pokonanie Cracovii. Pasy w tym sezonie nie zachwycają, lecz w poprzedniej kolejce zrobiły wyjątek i zdemolowały u siebie Górnika. Tak imponujące zwycięstwo jeszcze nie daje im gwarancji utrzymania, dlatego też krakowanie wybrali się na Dolny Śląsk z dodatkową motywacją.
Śląsk wstał i wybrał przemoc
Wrocławianie nie mogli sobie wymarzyć lepszego rozpoczęcia tego meczu. Nie zwlekali i od razu ruszyli do ataku, co zaowocowało wywalczeniem rzutu rożnego. W 2. minucie piłkę z rogu dośrodkowywał Petr Schwarz. Czech wrzucił futbolówkę bardzo dobrze, co wykorzystał Simeon Petrow. Bułgar doskoczył do piłki i uderzył ją głową – Lukáš Hroššo stanął jak wryty i jedynie obserwował, jak ona szybuje w kierunku jego bramki. 3 minuty później Śląsk mógł jeszcze podwyższyć prowadzenie. Ładnie zbudowaną akcję wykończył Piotr Samiec-Talar, lecz minimalnie spudłował.
W pierwszych 10 minutach tego starcia Śląsk dał wreszcie namiastkę tego, co prezentował sobą jesienią. Grali po prostu dobrze, dominowali nad przeciwnikiem. Po tych 10 minutach spuścili nieco z tonu, lecz nadal ich bramka nie była mocno zagrożona przez Cracovię. Ogólnie mecz stracił na intensywności, wrocławianie nie atakowali już tak szaleńczo. To samo w drugą stronę, krakowianie nie mogli się przełamać. O ile początek był porywający, o tyle im dalej w las, tym nudniej. Obydwa zespoły coś próbowały, kombinowały, ale większych korzyści to nie przynosiło. Do 34. minuty jedynym celnym strzałem w tym meczu było uderzenie Petrowa. Wtedy to ta statystyka uległa zmianie. Kiedy Pasy próbowały oddalić zagrożenie od własnej bramki, podopieczni Jacka Magiery przecięli ważne podanie. Po kilku podaniach i piłce odbitej od nóg obrońców, strzał oddał Erik Expósito. Hiszpański snajper pokonał bramkarza Cracovii i zanotował swoje 17. trafienie w tym sezonie.
O obronie Śląska w starciu z Ruchem napisałem, że byli niepewni jak nastolatek przed pierwszą randką. Natomiast w dzisiejszej konfrontacji było zgoła inaczej – ta defensywa była jak dojrzały mężczyzna w wieloletnim związku. Wrocławianie w tyłach byli sumienni, pewni siebie i skutecznie oddalali niebezpieczeństwo. A linia ofensywna? W niczym im nie ustępowała. W 43. minucie po dośrodkowaniu piłka odbiła się od jednego z piłkarzy Cracovii. Do bezpańskiej piłki doskoczył Samiec-Talar i 22-latek podwyższył prowadzenie.
Okazałe zwycięstwo i długo wyczekiwany powrót na 1. miejsce
Podopieczni Jacka Magiery nie przeprowadzali oblężenia bramki przeciwnika. W ciągu 45 minut oddali jedynie 6 strzałów, z czego 3 z nich były celne. Imponowała tutaj jednak skuteczność – każdy z tych 3 uderzeń w światło bramki zakończył się golem. Wysokie prowadzenie i świetna skuteczność była dobrym prognostykiem dla wrocławian na drugą połowę.
Jej pierwszy kwadrans okazał się być jednak po prostu nieciekawy. Oddany został ledwie 1 strzał, przez podopiecznych Dawida Kroczka, który został zablokowany. Śląsk starał się tuż po gwizdku przejąć inicjatywę. Wrocławianie chcieli ponownie przeważać na boisku, lecz z drugiej strony dotychczasowy rezultat w pełni ich satysfakcjonował. Nie musieli gonić wyniku i ścigać się z czasem. Cracovia miała natomiast ogromne problemy. Nie była w stanie skruszyć defensywy Trójkolorowych i zdobyć choćby bramkę kontaktową. Śląsk robił w tym meczu swoje, dążąc do utrzymania wyniku. Z drugiej strony nikt nie bronił im dorzucić czwartego gola. W 73. minucie dwójkową akcję wyprowadził Expósito wraz z Matíasem Nahuelem. Uderzył ten drugi i brakowało niewiele do zwiększenia rozmiarów kary dla Cracovii, lecz golkiper Pasów nie dał się pokonać.
Pierwszy raz celnie krakowianie uderzyli dopiero w 75. minucie, lecz dla Rafała Leszczyńskiego to nie było żadne wyzwanie. Zespołowi z Małopolski nie udało się zmniejszyć różnicy bramkowej. Ekipie z Dolnego Śląska udało się ją natomiast jeszcze powiększyć. To za sprawą Mateusza Żukowskiego, który z zimną krwią sfinalizował akcję WKS-u i dobił przyjezdnych.
Wreszcie mogliśmy oglądać poukładanego i mądrze grającego Śląska. Defensywa była wręcz nie do przejścia dla rywala. Ofensywa z kolei była bardzo skuteczna – 3 gole przy oddanych łącznie 9 strzałach jest tego dowodem. Wrocławianie pokazali, że potrafią się zmobilizować w końcówce sezonu. W zeszłym roku rzutem na taśmę utrzymali się w lidze. Czy będzie podobnie w tym roku, tylko że z mistrzostwem Polski? Teraz wszystko zależy od piłkarzy Jagiellonii, którzy w sobotę zmierzą się z Koroną.