Hit 10. kolejki LaLiga na remis! Sevilla zatrzymała Real Madryt przed własną publicznością. Lider tabeli nie był dziś w stanie przeprowadzić sensacyjnej remontady w starciu z drużyną dowodzoną przez Sergio Ramosa. Tak naprawdę, niewiele zabrakło, aby to gospodarze sięgnęli dziś po komplet punktów.
Prawdziwy kocioł na Sanchez Pizjuan
Fani LaLiga doskonale wiedzą, że atmosfera stadionu Ramon Sanchez Pizjuan należy do najlepszych i najgorętszych w Hiszpanii. Dzisiejszego wieczoru kapitalny doping kibiców był potęgowany dodatkowo przez elektryzujące wydarzenia boiskowe. Futbolówka wylądowała w siatce po raz pierwszy już w 4. minucie meczu. Bramka świętującego Fede Valverde nie mogła jednakże zostać uznana ze względu na pozycję spaloną biorącego w akcji Jude’a Bellinghama.
Przez pierwszy kwadrans Królewscy wyglądali jakby rzucili się na zwierzynę, chcąc czym prędzej wpakować gola, który został im odebrany. Sevilla wytrzymała ten napór, po czym sama ruszyła do ofensywy. Trzy znakomite sytuacje do objęcia prowadzenia gospodarze mieli pomiędzy 23., a 26. minutą. Najpierw futbolówkę po strzale Rakiticia wybijał z linii bramkowej Dani Carvajal. A kilkadziesiąt sekund później widowiskową interwencją przy uderzeniu Lucasa Ocamposa popisał się Kepa Arrizabalaga. Obok dalszego słupka chybił jeszcze Djibril Sow.
Los Blancos ewidentnie oddali zbyt wiele pola swoim rywalom. Bardzo słabo wyglądał m.in. Vinicius Junior, który zaliczał sporo strat i nieudanych dryblingów. Żadnemu z zespołów nie pomagał natomiast sędzia dzisiejszej rywalizacji – Ricardo De Burgos Bengoetxea. Arbiter będący z pochodzenia Baskiem zupełnie nie radził sobie z kalibrem emocji, presji oraz zarządzaniem na murawie. Pozwalał na zbyt wiele niepotrzebnych sprzeczek pomiędzy zawodnikami oraz podejmował sporo nietrafionych decyzji. Niemniej jednak, po gwizdku sygnalizującym przerwę zarówno goście jak i gospodarze mogli czuć niedosyt z racji na brak zdobytego gola.
Chwila oddechu i powrót do zaciekłej batalii
Druga połowa spotkania przez długi moment wydawała się już nieco bardziej nastawiona na chłodną kalkulację i rozważniejsza pod katem podejmowanych akcji. I faktycznie jedną z najbardziej zaskakujących statystyk w ciągu tego meczu była właśnie ta dotycząca żółtych kartek. Pierwszą z nich ujrzał dopiero w 76. minucie – a jak – Sergio Ramos. Przy kilkunastu faulach dokonanych łącznie przez obie strony w meczu o wyraźnie podwyższonej temperaturze, można uznać to za rzecz nadzwyczajną. Kiedy komentatorzy spotkania zaczynali już zastanawiać się, czy jakaś bramka padnie dziś w stolicy Andaluzji, gol przyszedł jak na zawołanie. Sevilla w trybie Mendilibara po jednej z wrzutek sprowokowała do błędnej interwencji Davida Alabę. Austriak chcąc zablokować En Nesyriego sam pokonał swojego bramkarza.
Podopieczni Carlo Ancelottiego odpowiedzieli błyskawicznie. W 76. minucie wyrównał Dani Carvajal – najlepszy piłkarz gości w tym meczu. Hiszpan doprowadził do remisu w sposób dość niespodziewany biorąc pod uwagę jego parametry fizyczne. Obrońca pokonał Orjana Nylanda po strzale głową, mimo niezbyt imponujących 173 cm wzrostu. Do końca rywalizacji mogliśmy więc liczyć na ogromne emocje związane z walką o pełną pulę punktów. Niestety decydujący gol nie nadszedł. Zamiast niego ostatnich kilkanaście minut upłynęło pod znakiem licznych sprzeczek, przepychanek, dyskusji i generalnie obrazków mających niezbyt wiele wspólnego z piłką nożną.
Ostatecznie więc Sevilla podzieliła się punktami z Realem Madryt. Taki rezultat z pewnością bardziej zadowala gospodarzy, którzy grali dziś jak równy z równym przeciwko liderowi LaLiga.