Robert Lewandowski znów jest w centrum medialnej burzy. Jednego dnia bohater narodowy, następnego – obiekt hejtu. Ostatnie dni pokazały, że kapitan reprezentacji Polski nadal potrafi rozpalać emocje jak nikt inny. Choć na boisku nie zawsze świeci tak jasno jak dawniej, to w przestrzeni medialnej wciąż jest największą postacią polskiego sportu. I wygląda na to, że najbliższe miesiące w jego karierze mogą być pod tym względem jednymi z najtrudniejszych.
Od „antagonisty” do „bohatera” w 24 godziny
W poniedziałek wizerunkowy rollercoaster osiągnął prędkość światła. Gdy pojawiły się informacje, że Lewandowski zamiast na zgrupowanie kadry poleciał do USA, w mediach zawrzało – „kapitan ucieka od drużyny”, „brak szacunku dla reprezentacji”. Kilka godzin później okazało się jednak, że Robert uczestniczył w ceremonii podświetlenia Empire State Building.
Z dnia na dzień ze „zdrajcy” stał się symbolem patriotyzmu, a gest urósł do rangi historycznego. Tymczasem prawda jest dużo prostsza: Lewandowski pojechał, przesunął wajchę i wrócił. Warto docenić gest, ale nie dorabiajmy do tego mitu o geście na miarę sojuszu polsko-amerykańskiego. Gdyby właściciel Wieczystej Kraków zapłacił za żółte światła z okazji zmiany trenera, Empire State Building także byłoby do jego dyspozycji. Kuriozalna jest sytuacja, w której polskie media opisują zmianę oświetlenia jako coś rzadkiego i historycznego, gdy kilka kliknięć wystarczy, by przekonać się, że taka sytuacja ma miejsce co kilka dni. Swój moment mieli muzycy K-POP promujący swoją płytę, Smerfy czy popularne słodycze.
Do całego zamieszania doszła jeszcze premiera książki Sebastiana Staszewskiego. Jak to bywa w takich przypadkach, do mediów przebijają się głównie fragmenty budzące kontrowersje – najlepiej te, które można ubrać w nagłówek z trzema wykrzyknikami. Konferencja kadry momentami przypominała więc show jednego aktora, a dziennikarze prześcigali się w tym, kto zada pytanie, które wywoła na twarzy Lewandowskiego autentyczny grymas zażenowania. Im głupiej tym lepiej, bo można robić virale w sieci. Merytoryczne rozważania na temat gry kadry? Komu to potrzebne… W jednym momencie Robert będzie tym złym, bo ktoś „wyprał jakiś bród”, by za chwilę znaleźć się w blasku fleszy jako jeden z najwspanialszych żyjących Polaków. I tak dzień w dzień.
Lewandowski – lustro naszych emocji
Włoskie „Sport Italia” przekonuje, że już zimą Robert Lewandowski może trafić do AC Milanu. Hiszpański „Sport” z kolei sugeruje, że jeśli nie przedłuży kontraktu z Barceloną po sezonie 2025/26, może po prostu zakończyć karierę. Do tego dochodzą spekulacje o Atletico, Interze Miami, Al-Nassr i dziesiątkach innych klubów. W praktyce można wpisać w wyszukiwarkę dowolną nazwę drużyny świata – i znaleźć powód, dla którego miałaby być „zainteresowana Lewandowskim”.
Nie ma w Polsce sportowca, który tak spolaryzowałby opinię publiczną. Jedni widzą w nim wzór profesjonalizmu i ambasadora kraju, inni – celebrytę odklejonego od rzeczywistości. Każdy jego gest, spóźnienie czy słowo urasta do rangi afery narodowej. I choć to już niemal codzienność, to przy kończącym się kontrakcie w Barcelonie i niepewnej przyszłości w reprezentacji, ta huśtawka emocji dopiero się rozkręca. Jeśli Polska zaskoczy i awansuje na mundial, Lewandowski znów będzie bohaterem narodowym. Jeśli nie – to właśnie on pierwszy zostanie „wrzucony pod autobus”. Takie są reguły gry, w której Robert – czy tego chce, czy nie – od lat gra główną rolę.
