Pierwszy mecz 1/8 finału LM pomiędzy Liverpoolem a PSG był przedziwny. Ekipa z Paryża grała w piłkę, stworzyła sobie multum dogodnych sytuacji, a Liverpool z jednym celnym uderzeniem wywiózł z trudnego terenu zwycięstwo. Alisson dwoił się i troił, a to przyniosło skutek. Dziś mistrz Francji nie mógł pozwolić już sobie na nieskuteczność, bo trzeba było gonić wynik. Liverpool miał za to wszystkie asy w swoich rękawach.
Gdzieś to już widzieliśmy?
Początek pierwszej połowy był niemal kopią poprzedniego meczu, tyle że… to Liverpool był stroną dominującą. Goście cofnęli się i rozpaczliwie wybijali piłkę ze swojego pola karnego. Wszystko wskazywało na to, że mistrz Anglii nie pozostawi na rywalu suchej nitki. Ten stan nie trwał jednak zbyt długo i to Francuzi zdołali zdobyć gola na 1:0.
Po zaledwie 12. minutach do siatki trafił niezawodny ostatnio Dembele. Obrona The Reds pogubiła się, a wślizg Konate jedynie zmylił Alissona. Przyjezdni mieli niezły wynik, ale chcieli więcej. Liverpool atakował, goście nastawieni na kontry wyczekiwali swoich szans. Wynik mógł najpierw podwyższyć Barcola, następnie Dembele, ale obaj pomylili się w bardzo dogodnych sytuacjach.
Gospodarze również mieli swoje szanse, ale albo dobrze interweniował Donnarumma, albo mściła się nieskuteczność. Schodząc na przerwę jedni jak i drudzy mieli sporo do przemyśleń. Dwumecz mógł wygrać bowiem nie lepszy w grze w piłkę, a skuteczniejszy w kluczowym momencie.
Donnarumma drugim Alissonem?
W drugą połowę znacznie lepiej wszedł Liverpool. Drużyna Arne Slota naciskała na rywali, a korzystny wynik PSG mogło zawdzięczać głównie dobrej postawie Donnarummy. Gdy już raz udało im się skruszyć paryski mur, sędzia słusznie odgwizdał spalonego, który był na samym początku akcji bramkowej. Wreszcie bramkarz w trudnym meczu był dla paryżan wartością dodaną. W 64. minucie poprosił on o pomoc medyczną bez kontaktu z rywalem, a kibicom gości serce zabiło mocniej. Na szczęście nie okazało się to być poważne i Włoch mógł kontynuować grę.
Kolejne minuty przynosiły coraz więcej emocji. Gospodarze atakowali, ale za każdym razem popełniali błąd w ostatnim kluczowym momencie. Groźne sytuacje pacyfikował również niezawodny dziś Gigio. Wraz z biegiem czasu coraz bardziej prawdopodobna była dogrywka. Siedemnaście strzałów w podstawowym czasie gry po stronie Liverpoolu było niewystarczające, by zamknąć dwumecz po 180 minutach. Co ciekawe xG obu zespołów przed rozpoczęciem dogrywki wynosiło łącznie… 3.53. Przypominamy, że na tablicy wyników widniało skromne 0:1.
Dogrywka, a po niej rzuty karne
W dogrywce widać już było pierwsze efekty zmęczenia. Zarówno jedni jak i drudzy mieli trochę więcej miejsca w konstruowaniu sytuacji, ale nie przynosiło to pożądanego efektu. Mogliśmy odnieść wrażenie, że ekipy czekają już na serie jedenastek. Na przedpolu ponownie królował Donnarumma, który wyjaśniał wszelkie niepokoje w defensywie paryżan. Pierwsza część dogrywki nie dała nam odpowiedzi na to, kto będzie bliżej ćwierćfinału.
Po ostatnich piętnastu minutach dalej nie poznaliśmy zwycięzcę tego dwumeczu. Dembele mógł zamknąć mecz w 109 minucie, ale kolejny raz nie wykorzystał dobrej szansy. Trzeba przyznać, że goście byli bliżej zwycięstwa w dodatkowych trzydziestu minutach, ale nie ma to znaczenia. O wszystkim zadecydowały rzuty karne. Znów błysnął włoski golkiper, który obronił dwie jedenastki!
To w nich lepsi okazali się przyjezdni ze stolicy Francji. Liverpool przegrał w tym sezonie dopiero drugi raz u siebie, ale ta porażka boli bardziej niż cokolwiek innego. Liga jest już praktycznie wygrana, a oni sami byli jednym z głównych faworytów do triumfu w Champions League. PSG natomiast ma co świętować. Ograli ekipę, która budziła strat w oczach wielu potencjalnych rywali z drabinki. Przed sobą mają pojedynek z Realem bądź Atletico, ale przy poprawie skuteczności nie powinni obawiać się nikogo w Europie.