Z pięciu spotkań na trwającym Euro wygrali tylko jedno. Łącznie przez 510 minut zaledwie pięć razy trafili do siatki. Mimo to, Anglia po raz kolejny na wielkim turnieju dotarła do strefy medalowej. Wielu kibiców zarzuca Garethowi Southgate’owi zbyt pragmatyczne podejście i nieumiejętność wykorzystania ofensywnego potencjału swoich piłkarzy. Patrząc przez pryzmat tego, jak gra reprezentacja Synów Albionu jest to zrozumiałe. Z drugiej strony, Southgate po raz trzeci na cztery próby wprowadził Anglików do półfinału, co wcześniej udało się im tyle samo razy w całej historii. Choć teraz było w tym sporo szczęścia i ciężko nazywać to sukcesem.
Anglia jednym z faworytów
Anglia na Euro niewątpliwie jechała jako jeden z faworytów do tytułu. W naszym kraju – obok Francji – byli chyba najczęściej wymienianą reprezentacją do końcowego triumfu. Zresztą po fazie grupowej – mimo bardzo słabych występów – wśród wielu bukmacherów i portali statystycznych wciąż byli stawiani jako główny faworyt do złota. Niemniej jednak, w samej Anglii nastroje nie były aż tak optymistyczne. Na portalu The Athletic przed rozpoczęciem Euro sześciu dziennikarzy opublikowało swoje przewidywania co do turnieju. Na pytanie o to, co osiągnie ich reprezentacja dwóch typowało, że skończy na półfinale, kolejnych dwóch, że dotrze do ćwierćfinału, a pozostałych dwóch, że odpadnie już na etapie 1/8.
Z jednej strony mogło to nieco dziwić patrząc na to, jaki potencjał w ofensywie ma Gareth Southgate, którego zazdrościć może mu każdy inny selekcjoner. Harry Kane, Jude Bellingham, Phil Foden, Bukayo Saka, Cole Palmer czy Ollie Watkins. Wszyscy oni są po swoim najlepszym – lub jednym z najlepszych – sezonie w karierze. A przecież nie można też zapominać o Jarrodzie Bowenie, Anthonym Gordonie czy Eberechim Eze. Niemniej jednak, nie da się pomieścić w podstawowym składzie tylu ofensywnych graczy. I to nie tylko atak wygrywa mecze, ale też defensywa. A w tej formacji Anglicy nie są już tak mocni na papierze.
Problemy personalne w defensywie
Znaków zapytania nie było jedynie tak naprawdę przy obsadzie prawej obrony, gdzie Anglia ma mnóstwo opcji. Na pozostałych pozycjach już tak kolorowo nie jest. Przed startem turnieju z powodu kontuzji wypadł Harry Maguire, który – co by nie mówić o jego grze w klubie – był zaufanym żołnierzem Southgate’a i w kadrze przeważnie nie zawodził. Z kolei drugi z duetu stoperów John Stones poprzedni sezon miał poszatkowany przez kontuzje. Gracz Manchesteru City nie rozegrał łącznie nawet 2000 minut we wszystkich rozgrywkach i w końcówce kampanii stracił miejsce w wyjściowej jedenastce.
Największym problemem pozostawała jednak obsada lewej obrony. Na Euro Southgate powołał jednego nominalnego zawodnika na tę pozycję – w dodatku kontuzjowanego Luke’a Shawa. 53-latek musiał więc liczyć się z tym, że na pierwsze mecze będzie musiał wystawić tam zawodnika, który nie gra regularnie na tej pozycji. Zresztą poleganie na piłkarzu, który w poprzednim sezonie rozegrał nieco ponad 1000 minut i ostatni raz na boisku pojawił się w połowie lutego, było dość ryzykowne. Shaw po raz pierwszy na tym turnieju wystąpił dopiero w ćwierćfinale przeciwko Szwajcarii. Wcześniej przez cały turniej na lewej stronie defensywy grał nominalny prawy obrońca Kieran Trippier. Brak powołania dla drugiego lewego obrońcy okazał się sporym błędem Southgate’a.
Brak balansu
To właśnie niefunkcjonująca lewa strona jest jak dotąd największym problemem Anglii na trwającym turnieju. Aby pomieścić w składzie wszystkich najlepszych zawodników Southgate na lewym skrzydle w pierwszych czterech meczach ustawiał Fodena. Piłkarz Manchesteru City nie jest jednak zawodnikiem zapewniającym szerokość. Znacznie lepiej czuje się on, kiedy może zejść do środka i szukać miejsca w tłoku pomiędzy formacjami rywala. Dlatego też to Trippier w fazie posiadania piłki najczęściej ustawiał się jako skrzydłowy. Piłkarz Newcastle jednak bardzo niewiele wnosił do ofensywy. Dostając piłkę zazwyczaj przekładał ją na swoją lepszą prawą nogę i zagrywał do tyłu.
Southgate na lewym skrzydle przeważnie stawiał właśnie na kogoś w typie Raheema Sterlinga czy Marcusa Rashforda. Czyli piłkarza szybkiego, dynamicznego i dającego opcję zagrania dalekiego podania na wolne pole, który dobrze uzupełnia się z Kanem. W kadrze powołanej na Euro jedynym takim zawodnikiem jest Anthony Gordon, jednak jak dotąd rozegrał on na tym turnieju zaledwie jedną minutę w spotkaniu ze Słowenią. Z kolei, gdy grał tam Foden, to za jego plecami operował Shaw, który korzystał z wolnego korytarza zostawianego przez schodzącego do środka skrzydłowego.
Przez cały turniej Anglia ma ogromny problem w grze w ataku pozycyjnym oraz utrzymaniem się przy piłce przy wysokim pressingu rywala. Saka i Foden wolą dostać piłkę do nogi niż na wolne pole. Podobnie jak Kane, który często cofa się głęboko po futbolówkę, wyciągając obrońców. W takich momentach brakuje kogoś, kto wbiegłby w jego miejsce za linię obrony przeciwnika. Najlepszym tego przykładem był mecz z Danią (1:1). Zespół Kaspera Hjulmanda grał wysokim pressingiem, z którym Anglicy kompletnie nie umieli sobie poradzić. Nie było nikogo, do kogo można byłoby zagrać dalekie podanie za wysoko ustawioną linię obrony, przez co mógłby on pościgać się z nienajszybszymi stoperami rywala. W taki sposób największe zagrożenie przeciwko Duńczykom stwarzały zarówno Słowenia, jak i Niemcy.
Anglia zawsze była pragmatyczna
W wyniku tych wszystkich problemów Anglia – pomimo tak dużego potencjału z przodu – kreuje bardzo mało sytuacji. W całym turnieju przez 510 minut gry – według danych z FBRef – ich wskaźnik xG (goli oczekiwanych) jest równy 4,3. Daje to 0,76 na 90 minut. Po fazie grupowej z kolei jedynie Serbia i Szkocja miały ten współczynnik na niższym poziomie. Synowie Albionu są również szóstą najgorszą reprezentacją pod względem liczby wszystkich strzałów oraz tych celnych w przeliczeniu na 90 minut. Oczywiście Anglia pod wodzą Southgate’a zawsze była drużyną pragmatyczną. Obecny selekcjoner pierwsze myśli o tym, jak bramki nie stracić, a nie o tym, jak ją strzelić. Takie podejście może się bronić jednak tylko wtedy, kiedy samemu nie dopuszczasz rywala do wielu sytuacji. W meczach grupowych Anglia straciła tylko jedną bramkę i miała najniższy wskaźnik xGC (oczekiwanych goli straconych) ze wszystkich reprezentacji – 1,1.
Jednak w fazie pucharowej ich defensywa nie stanowi już takiego monolitu. W obu meczach to rywale mieli wyższy wskaźnik xG i tworzyli znacznie więcej sytuacji niż Serbia, Dania czy Słowenia. W obu tych spotkaniach Anglia traciła pierwsza bramkę i musiała odrabiać straty. Co gorsza, w obu przypadkach uratował ich błysk geniuszu jednego piłkarza. Przeciwko Słowacji Jude’a Bellinghama, a w meczu ze Szwajcarią Bukayo Saki. Gdyby nie indywidualności Anglii nie byłoby dziś w półfinale. W obu starciach fazy pucharowej pomimo, że na papierze była faworytem wcale nie grała lepiej od rywala. Gdyby Synowie Albionu odpadli nie mogliby narzekać na pecha. Do półfinału Anglia nie dotarła w wyniku pragmatycznej i nastawionej na wynik grze. Raczej prześlizgnęła się tam dzięki szczęściu i indywidualnym umiejętnościom swoich gwiazd.