Polska wróciła z dalekiej podróży. Nasza reprezentacja przez pierwsze 60 minut w zasadzie nie stwarzała żadnego zagrożenia. Jak to powiedział komentujący mecz redaktor Laskowski – Polacy wyglądali tak, jakby na ten mecz po prostu się spóźnili. Od siebie dodam suchara, że może gdyby było to wiadome od początku, to na mecz wyrobiłby się też Mateusz Klich. Wnioski? Na nie za wcześnie, ale kilka ważnych, ciekawych rzeczy rzuciło mi się w oczy.
Po pierwsze, widzieliśmy dwa oblicza Piotrka Zielińskiego. Kilka chwil przed bramką kontaktową łapałem się za głowę, kiedy widziałem go holującego piłkę w nasze pole karne. Podobnie jak Lewandowski, długimi fragmentami musiał wspomagać kolegów w sektorach, w których w ogóle nie powinno go być. Po zmianach Sousy Zieliński dostał nowe życie – od razu pokazał swój zmysł do niekonwencjonalnej gry ofensywnej i wreszcie zaczął obsługiwać naszych napastników. A akurat tego bardzo brakowało w pierwszej połowie.
Po drugie, mamy straszne problemy z wysokim, agresywnym ustawieniem przeciwników. Być może to kwestia braku zgrania, być może braku odwagi. Jednak gołym okiem było widać, że przy twardo grających rywalach, którzy do tego bardzo dobrze pilnowali linii spalonego, gubimy swoją koncepcję gry. W naszą grę wkradła się nerwowość – oglądaliśmy mnóstwo niedokładnych zagrań i gry w poprzek – na alibi, byle nie stracić piłki. Z pewnością u niektórych graczy swoje zrobiła trema, no ale nie można nią tłumaczyć wszystkiego. Zwłaszcza na poziomie reprezentacyjnym.
Plusy
Kolejna rzecz to akurat pozytywny aspekt. Paulo Sousa pokazał nam, że przy odpowiedniej dynamice na skrzydłach potrafimy konstruować ataki pozycyjne. Oczywiście – w pierwszej połowie wszystko było zbyt pasywne i przewidywalne. A w pierwszych fragmentach drugiej odsłony miałem wrażenie, że kolejny raz oglądam… mecz z Kolumbią z ostatniego Mundialu. Lewandowski wyłączony z gry z przodu przez parę stoperów, kompletnie schowany Milik i ta obezwładniająca bezradność. Jednak wystarczyły dwie zmiany, by obraz gry diametralnie się zmienił. Niby szybką, ciekawą grę oglądaliśmy tylko przez 30 minut. Jednakże wówczas pokazaliśmy, że jeśli chcemy, to potrafimy obsługiwać napastników prostopadłymi podaniami. Mamy skrzydła, które są w stanie skutecznie spenetrować pole karne.
Posiadanie piłki. Nie pamiętam, kiedy mieliśmy tak dobre statystki utrzymania się przy futbolówce. Sousa zapowiadał w wywiadach, że chciałby nauczyć nasze Orły narzucać warunki przeciwnikowi. Do euforii nas nie doprowadził, ale pokazał swoją konsekwencję. Jest trochę do poprawy, ale jest też i na czym budować. Rzadko, bo rzadko, ale sami przyznajcie: komu nie podoba się widok wspomnianego Zielińskiego, który przynajmniej próbuje pociągnąć z piłką do przodu, tak jak to robi w Napoli?
Nieszczęsny Szczęsny
Czy można było bronić lepiej? Niby zawsze można zrobić coś lepiej. Zwłaszcza, jak się wpuszcza trzy bramki. Żeby była jasność – nie obwiniam Szczęsnego o ten remis. Ale w tym meczu nam wcale nie pomógł. Bramka na 0:1 – strzał puszczony przy krótkim słupku. Do tego 2-3 niepewne interwencje na przedpolu. Na plus gra nogami, ale żadnych korzyści i tak z niej nie czerpaliśmy. Czy warto zmieniać bramkarza? Cóż, jeden słabszy mecz to jeszcze nie katastrofa. Sousa chce mieć pewniaka w bramce, ale jeśli są jakieś wątpliwości i można coś skorygować, to kiedy jak nie na początku? Im dalej w las, tym ciężej będzie podejmować takie decyzje.
Z drugiej strony Pan Wojciech broni się… statystykami Petera Gulacsiego. Węgierski bramkarz był bez szans w każdej z sytuacji bramkowych, ale w tabelkach 3 celne strzały zamienione na gole wyglądają brzydko.
Podsumowując…
Jeśli chodzi o wynik – tak jak wszyscy kibice – liczyłem na więcej. Jednak jeśli chodzi o „eksperymenty”, to zdecydowanie jestem z nich zadowolony. Pierwsza godzina do zapomnienia, ale ostatnie pół godziny było naprawdę obiecujące. Co więcej, uważam, że te 6 kwadransów powiedziało nam więcej o stanie kadry niż połowa spotkań w Lidze Narodów za Jerzego Brzęczka.
Były emocje, zwroty akcji i fajny, emocjonujący comeback. Remis z pewnością podrażnił morale drużyny, ale po takim przebiegu meczu jednocześnie też je podbudował. Zobaczymy co będzie dalej, ale póki co nie ma co psioczyć i rozpaczać.