Wielokrotnie pojawiały się głosy, które umniejszały polskiej młodzieżówce. Czytać można było uwagi, że Polska U21 gra fajnie, ale ze słabiakami. Wróżono weryfikację w meczu z silną reprezentacją Włoch. I taka weryfikacja przyszła, choć nie taka, jaką wróżono. Polacy co prawda nie utrzymali kolejnego czystego konta, ale wygrali. Znów grali ładnie dla oka, a na dodatek świetnie pokazali się zmiennicy.
Pierwsze problemy pojawiły się przy ustalaniu składu. Brakowało w kadrze kontuzjowanych Mateusza Kowalczyka oraz Kacpra Urbańskiego, a trener Jerzy Brzęczek nie mógł skorzystać jeszcze z Marcela Krajewskiego oraz Miłosza Matysika. Przeciwko mocnym Włochom takie zmiany w defensywie mogły przysporzyć trochę problemów. Jednak rywale nie zdołali pokonać Marcela Łubika przez godzinę.
W obronie podopieczni Jerzego Brzęczka monolitem nie byli. Ubrani na niebiesko Włosi dochodzili do swoich szans bramkowych, niektórych naprawdę klarownych. Najwięcej tworzyli sobie po akcjach lewą stroną, gdzie dobrze współpracowali ze sobą Davide Bartesaghi i Luca Koleosho. Z golem mecz mógł skończyć Luigi Cherubini, którego dwukrotnie w pierwszej połowie z radaru stracił Michał Gurgul. Zawodnikowi Sampdorii brakło jednak skuteczności, tak samo jak Nicolo Pisilliemu przy jego pierwszej próbie, którą odbił bramkarz Górnika Zabrze. W 60. minucie natomiast pomocnik AS Romy zrobił wszystko perfekcyjnie. Blisko bramki najpierw opanował piłkę, następnie przerzucił ją nad Kacprem Dudą, a następnie ładnym strzałem zdobył gola. Włosi po przerwie naciskali dość mocno i wreszcie udało im się dopiąć swego.
Polacy znów pokazali się z dobrej strony
Porażka nie oznacza jednak tego, że nasi zawiedli. Wręcz przeciwnie – znów ręce same mogły się składać do oklasków tak, jak przeciwko Szwedom. Włosi łapali żółte kartki, powstrzymując naszych eksplozywnych ofensywnych zawodników, którzy przysporzyli dużo kłopotów defensywie złożonej przede wszystkim z piłkarzy włoskiej Serie A. Póki były siły, to tak naprawdę czekaliśmy tylko na gola dla Polski. Dwa razy wynik otworzyć mógł Tomasz Pieńko. W 20. minucie strzał finalizujący niezłe wyjście od własnej bramki obronił Lorenzo Palmisani, natomiast przed przerwą swojego bramkarza musiał wyręczać Filippo Mane.
Polacy nie bali się rozgrywać od własnej bramki, co jednak często wiązało się z błędami technicznymi, które napędzały akcje rywali. Dwukrotnie swoich kolegów do prądu podłączył Łubik, mylili się też inni. Włosi nie zdołali jednak wykorzystać tych pomyłek. Nie łamały one naszych, i widać, że na to właśnie kładziony jest nacisk na odprawach u trenera Brzęczka. Włosi oczywiście mieli większą jakość w swoich szeregach, jednakże Polska grała z nimi jak równy z równym.
Wynik też trzeba było wyrównać, do czego kluczem okazał się Jan Faberski. Piłkarz holenderskiego PEC Zwolle mimo filigranowej sylwetki zdołał przestawić rywala i ruszyć ze świetną kontrą. Kolejnego przeciwnika minął ruletką, a na koniec dograł do Wiktora Bogacza. Wpuszczony na boisko napastnik zachował mnóstwo spokoju, ułożył sobie piłkę na lewej nodze i dał remis. Obu piłkarzy na boisko wpuścił na boisko po przerwie Jerzy Brzęczek, ale to nie było jego ostatnie zdanie.
Chwilę później znów nacierali Polacy, strzał Faberskiego został obroniony, ale Maciej Kuziemka – także zmiennik – bez myślenia posłał torpedę pod poprzeczkę, dając prowadzenie. Cóż za scenariusz na stadionie w Szczecinie. Włosi już nie dogonili, a przed meczem sfrustrowany Koleosho złapał jeszcze drugą żółtą kartkę przed końcowym gwizdkiem.
Imponować mogła gra na przestrzeni całego meczu. Polacy stracili gola w trakcie słabszego okresu, ale nie dali się znokautować. Przetrwali, trener Brzęczek dał impuls zmianami i niesieni dopingiem młodzi piłkarze pokazali charakter. Weryfikacja pozytywna – teraz już można chwalić Jerzego Brzęczka?
